Don’t worry about the future
Or worry, but know that worrying
Is as effective as trying to solve an algebra equation by chewing Bubble gum
The real troubles in your life
Are apt to be things that never crossed your worried mind
The kind that blindsides you at 4 p.m. on some idle Tuesday
(Nie martw się przyszłością
Albo martw się, ale wiedz, że martwienie się
Jest tak skuteczne jak próby rozwiązywania równań przez żucie gumy balonowej
Prawdziwe życiowe problemy mają tendencję do bycia sprawami, które nie przyszły Ci do zmartwionej głowy
Są z gatunku tych, które zaskakują cię o czwartej popołudniu w leniwy wtorek)
Wojna zaczęła się nad ranem w czwartek.
Kolejną noc się nie wyspałam, bo moje niemowlę na raz przechodzi ząbkowanie i skok rozwojowy. Cały czas czepia się mojego ubrania, drapie mnie i smaga po twarzy wszystkimi kończynami, trzeba ją wyciągać z kuchni, żeby nie jadło śmieci i nie przeprogramowywała pralki.
Moja trzylatka po raz kolejny urządza awanturę przy wyjściu na dwór oraz przy siadaniu na toalecie. Nie słucha, rozrabia się i marudzi, wszystko jest na nie, czy chodzi o wyjście na spacer czy zjedzenie obiadu.
Od Świąt więcej jadłam i mniej ćwiczyłam, przez co troszkę przytyłam i nie podoba mi się mój brzuch. Na basenie nie wyglądałam najładniej ze wszystkich.
Mój kostium nie był twarzowy.
Sprzeczałam się ostatnio z mężem i złościmy się na siebie nawzajem, kiedy któreś musi wstać do rozbawionego dziecka o 5 czy 6 rano.
Mam bałagan w mieszkaniu, w którym przydałby się remont.
Nie mam tyle wejść na bloga ile bym chciała, ani tylu followersów w social mediach. Nie zarabiam na pisaniu tyle, ile potrzebuję, żeby być samodzielną finansowo.
Stresuję się procesem wydawniczym i tym, co ludzie pomyślą o mojej książce.
Jak wspaniale!
To się nazywa życie. Takie zwykłe i codzienne. Takie bezpieczne. Takie najlepsze.
Kiedy miałam depresję bolały mnie te zwykłości i codzienności. Bolała mnie przeciętność i drobne codzienne sprzeczki. Nawet poza depresją obawiałam się, że niczego w życiu nie osiągnę i że jestem nikim. Bo to wmawiał nam galopujący kapitalizm i kultu sukcesu. Teraz mam depresję pod kontrolą i każdą swoją częścią wybieram spokój. I wdzięczność. Za to, że jestem.
Nie jest moim celem pokazanie, że jakieś problemy się nie liczą i ktoś powinien wziąć się w garść bo inni mają gorzej. Wzięcie się w garść to wielki wysiłek, często wspomagany przez leki i terapeutów. Ale inni mają gorzej. Nie mieli, a z dnia na dzień zaczęli mieć. Kiedy człowiek jest zdrowy, może czerpać z tego siłę. Z tego, że jeszcze jest.
Wszystko smakuje mi jakoś lepiej. Jestem w tej chwili zdrowa. Wszyscy wokół są zdrowi. Mamy co jeść. Mamy co pić. Mamy gdzie spać. Kołdra jest ciepła i przynajmniej w tej chwili nie muszę martwić się czy nie obudzą nas eksplozje.
Z całych sił się nie boję. Nie uważam, że ja osobiście mam czego. Nie w tym momencie i na tej szerokości geograficznej. Rozumiem, jeśli ktoś czuje lęk. Okoliczności są różne. O ten lęk przecież chodzi, to potężna broń. Dla mnie strach jest gorszy niż cokolwiek czego można się bać. Kiedy bałam się śmierci, paraliżowało mnie to bardziej niż kiedy śmierć nadchodziła. Dlatego wolę cieszyć się życiem. Nie chodzi tu o ignorowanie faktów ani eskapizm. Chodzi o świadomość, że do złych rzeczy mogę się tylko przygotować, na większość nie mam wpływu. Żeby się przygotować, muszę być natomiast w pełni władz umysłowych. Wziąć lęk pod pachę i mimo niego robić swoje.
Więc robię. Siadam i piszę. Przytulam dziecko. Wpłacam na zbiórkę. Póki jeszcze mogę.