Poprzednio pisałam na ten temat prawie trzy lata i jedno dziecko temu. Przez ten czas temat nie stał się mniej kontrowersyjny. Wręcz bardziej. Socialmediowe aferki o pokazywanie wizerunku dzieci wybuchają co chwila.
Od razu napiszę, że poprzednio źle sformułowałam problem. Bo przecież ja pokazuję dzieci w internecie. Nie pokazuję ich twarzy. A to jest różnica i to zasadnicza. To jak wegetarianizm i weganizm. I podobny mam do obu opcji stosunek – jestem w stanie się ograniczyć, ale zupełna rezygnacja byłaby ponad moje siły. Każdy rodzic czuje dumę i rozczula się na widok swojego potomstwa. Rozumiem osoby, które chcą pokazywać dzieci. Czasem też mam ochotę. Kiedy wyjdzie mi wyjątkowo słodkie zdjęcie. Kiedy ubiorę dziecko wyjątkowo ładnie. To naturalne. I sama chętnie chwalę się bliskim i znajomym. Ale to zaufane osoby. Rozumiem też osoby, które w ogóle nie wprowadzają dzieci do swojej działalności internetowej. Sama nie umiałabym tego zrobić, głównie dlatego, że nie jestem specjalistką, edukatorka ani inną ekspertką, a bardziej felietonistką. Piszę o życiu, więc jak miałabym nie poruszać tak istotnego dla mojego życia tematu?
Pisałam, że inicjatorem decyzji był mój mąż. Nie kłóciłam się, ale zdarzało się, że zdjęcie, które ja uważałam za ok wywołało między nami nieporozumienie. Zdarzało się, że miałam poczucie niesprawiedliwości. Teraz, kiedy mam prawie trzy lata doświadczenia w robieniu zdjęć bez twarzy, wydaje mi się to naturalne. Ba, z biegiem czasu wyrobiłam sobie inną wrażliwość i niektóre z wczesnych zdjęć pierwszej córki dzisiaj wydają mi się zbyt mocno ukazujące jej twarz. Dzisiaj już nie opublikowałabym takich zdjęć.
Co mi daje niepokazywanie twarzy dzieci?
Cieszę się, że nikt nie może napisać, że moje dzieci są ładne, brzydkie, głupie, mądre, chore na chorobę X albo Y na podstawie zdjęć. Przez lata naczytałam się na własny temat tyle, że naprawdę jest to ostatnia rzecz, na którą chciałabym narażać swoje dzieci. A może przede wszystkim siebie, bo dzieci nie czytają komentarzy i jeszcze latami nie będą. Natomiast ja czytam i mam uczucia. Jeśli ktoś ma problem ze mną, biorę to na klatę. Gdyby miał problem z moimi dziećmi, nie wiem czy poszłoby mi tak samo łatwo z nieprzejmowaniem się. Poza ochroną przed nieprzyjemnymi komentarzami, obcina to pole do popisów medycznych. W dzisiejszym internecie, kiedy diagnozowanie czegokolwiek komukolwiek przez osoby z żadną ekspertyzą jest rozrywką do kawy, nie ukrywam, że szlag by mnie trafiał.
Czuję swoistą wolność. Na początku nie czułam, było to ograniczenie, ale teraz czuję i lubię to. I bardzo doceniam. Cieszę się, że mam kawałek świata tylko dla siebie.
Jeśli w którymś momencie dziewczyny same założą sobie konta w mediach społecznościowych, a zakładam, że to zrobią, ich sprawa. Ja też je zakładałam. Ale na moich warunkach, nie tak jak wykreowała mnie mama. Chętnie im pomogę, doradzę, upewnię się, że wiedzą jak bezpiecznie z nich korzystać, ale zostawię treści im. Tak jak ja nie musiałam dorastać pod okiem świata, mogłam być przypałową nastolatką i robić zdjęcia, na których miałam głupie ubrania, bez ryzyka dla profesjonalnego wizerunku.
Social media dały mi dużo dobrego. Przyjaciół, wydanie książki, zarobek. Ale to moje dobro. Być może córki będą chciały być influencerkami, a może agentkami wywiadu. Zostawię ten wybór im. Tak, w internecie jest trochę szczegółów na ich temat. Większości nie ma. Obecnie ograniczam się o wiele bardziej niż kiedyś. Nie są zupełnie anonimowe, bo wiadomo jakie mają imiona, co tydzień odpakowują na instagramie warzywa. Opisuję emocje i zachowania, starając się nie ośmieszać dzieci, pisząc o sprawach ogólnoludzkich lub uroczych. Wciąż mogłyby wyjść na spacer bez rodziców i nikt nigdy nie wiedziałby, że to one. A jeśli ktoś czyta mojego bloga, raczej nie powie im raczej “ale żałosne było to, co matka napisała o tobie w 2022”.
Czy pokazywanie dzieci jest dla nich szkodliwe?
Myślę, że zarówno przekonywanie, że tak lub że nie, jest w tej chwili naciągane. Ponieważ jeszcze nie wiemy. Wszelkie dowody są anegdotyczne. Przypuszczam, że nawet kiedy będziemy mieć już twarde naukowe fakty na ten temat, odpowiedź będzie brzmiała, jak to często bywa w skomplikowanych sprawach dotyczących ludzi – “to zależy”. Od dziecka, od rodziców, od sposobu pokazywania. Jak z dziecięcym aktorstwem. Niektóre gwiazdy od dziecka bez uszczerbku budują wspaniałą karierę, inne wpadają w anoreksję, alkohol, narkotyki. Jedni zostają w zawodzie na zawsze, inni rezygnują, kiedy nie są już pod wpływem rodziców. Jedni sami się garną na scenę lub są wdzięczni rodzicom za wskazanie życiowej ścieżki, inne ich za to nienawidzą.
Nie uważam, żeby istniała jedyna słuszna droga. Uważam natomiast, że kimkolwiek się jest, Angeliną Jolie, Britney Spears czy blogerką, osobą zarabiającą na byciu znaną z bycia znaną czy na wiedzy eksperckiej, nikt nie ma prawa wymagać pokazywania dziecka. Niepokazywania w zasadzie też nie. Żaden z tych wyborów nie jest ani wielką cnotą i wzorem, ani nie jest godzien potępienia. Słaby może być co najwyżej sposób jego realizacji.
Na cokolwiek ktokolwiek się decyduje, nie lubię dorabiania wielkiej ideologii do własnych decyzji. Zarabiasz na dziecku? To spoko. Możesz. Pieniądze są przemiłe i też je lubię. Nie jest to jednak żadna misja. Nie zarabiasz? Spoko, fajnie, że nie musisz. Nie czyni Cię to jednak ani świętym ani moralnym autorytetem.
Czy boję się pedofili?
Uwaga, może kontrowersyjne, ale nie obchodzi mnie czy ktoś na widok tego co publikuję robi sobie dobrze w domowym zaciszu. Nie chcę o tym wiedzieć, ale nie spędza mi to snu z powiek ani nie zaprząta moich myśli.
Jakiekolwiek zdjęcia, na których widoczne są moje dzieci, przechodzą przez ostrą selekcję pod względem tego czy nie są ośmieszające. I tylko pod tym kątem. Czasami ja myślę, że nie są, ale mój mąż się nie zgadza, więc je usuwam. Bez żadnego żalu.
Nie ukrywam, są inne sprawy, których się boję. Są na świecie osoby, których nie chcę w pobliżu moich dzieci i nie chcę, żeby wiedziały jak wyglądają. I tak, ja wiem, że jestem malusieńką płotką w stawie internetu, ale nawet taka płotka ma osoby rozpoznające ją na ulicy (chociaż do tej pory mam 100% przyjemnych interakcji, natomiast ja to ja, a moje dzieci to moje dzieci). Oraz nieprzyjemnych ludzi z własnej przeszłości – nie chcę, żeby mieli do moich dzieci jakikolwiek dostęp, jakiekolwiek informacje ponad imię (mogą sobie poczytać o śmiesznych odzywkach Ionki, ale nie będą wiedziały, że to ona, nawet gdyby spotkały ją na ulicy, jestem tak mała w swojej niechęci). Ale pedofil z internetu, gdzieś daleko ode mnie, nie interesuje mnie w ogóle. Mam ważniejsze zmartwienia.
To czy pokazywanie dziecka jest w porządku czy nie zależy od indywidualnego podejścia. Czy w porządku jest chrzczenie niemowląt? Jeden rabin (he he) powie tak, inny rabin powie nie. I każdy będzie miał swoje racje. Czy w porządku jest zarządzanie czyjąś prywatnością bez jego zgody od najmłodszych lat? Jeśli ma z tego pieniądze? A jeśli nie ma z tego pieniędzy? Nie mówię co masz robić. Lubię stawiać dużo pytań.
Mój mąż, pracujący w dziedzinie sztucznej inteligencji, wskazuje na jeszcze jedno zagrożenie. Dostarczanie zdjęć twarzy na przestrzeni lat pozwala maszynom się uczyć i doskonalić w systemie rozpoznawania twarzy. Jeśli boisz się buntu maszyn, jeśli boisz się totalitarnych rządów wykorzystujących technologię przeciwko obywatelom, to jest to potencjalnie straszniejsze niż anonimowy pedofil. Oczywiście w tym akapicie popuściłam wodze fantazji i weszłam w obszary fantastyki naukowej w dramatycznym, filmowym wydaniu, ALE…Ale kiedy szłam na studia nie było jeszcze smartfonów, więc kto wie?
PS A tak naprawdę nie pokazuję ich, ponieważ najczęściej są tak ładne, że internet by wybuchł od przesłodzenia.
PS2 Czasem jednak są tak niefotogeniczne, że cieszę się, że nie zarabiam na ich wizerunku, ponieważ bym głodowała 😉