Kiedy przygotowywałam się na narodziny drugiej córki, sprawą, która zajmowała mnie najbardziej było to, czy jeśli jedno dziecko było łyse do pierwszego roku życia, a nawet dłużej, to czy drugie też takie będzie.
Nie będę budować napięcia i trzymać Was w niepewności. Odpowiem od razu – niekoniecznie. Młodsza córka nie ma może bujnej czupryny, ale na pewno nie jest łysa.
Win some, lose some, jak to mówią. Młodsze młode ma co prawda włosy, ale za to ani jednego zęba. Starsze młode było w tym okresie życia intensywnie zębate. Jak widać, nie można mieć wszystkiego.
Bycie rodzicem więcej niż jednego dziecka daje poczucie bycia mędrcem niczym Mistrz Yoda. Oczywiście nie zawsze. Nie kiedy ktoś właśnie urządził inbę o to, w którą stronę skręcić podczas spaceru. Albo kiedy ktoś inny od kilkunastu minut płacze i marudzi, bo na podłodze źle, na rękach źle, na suficie też źle, chociaż zrobiło się wszystko co można. Ale kiedy na zabawach dla niemowląt matka spogląda lekko przestraszona, dlaczego moje dziecko robi więcej, chociaż jest młodsze niż jej, kiwam tylko głową i uśmiecham się ze zrozumieniem.
Byłam tam.
Zrozumienie, że każde dziecko jest indywidualnym człowiekiem już jako niemowlę, zajęło mi sporo czasu. Sporo stresu i nerwów.
Człowiek myślałby, że skoro dzieci składają się z materiału genetycznego dwóch osób, to rodzeństwo powinno być do siebie podobne. Skoro wychowują je te same osoby, powinno zachowywać się podobnie. Zwłaszcza, jeśli to rodzeństwo tej samej płci.
Ale gdzie tam.
Jedno podobne jest bardziej do mojej części rodziny, drugie do rodziny ojca.
Jedna moja córka na widok dzieci kuli się przestraszona. Od zawsze. Odkąd była niemowlakiem. Druga podchodzi do nich, chwyta za ręce, próbuje zjeść ich czoło. Już będąc niemowlakiem.
Ionka wchodzi do biblioteki na zajęcia dla dzieci, siada przestraszona na wskazanym miejscu, jest sparaliżowana z nerwów. W tym czasie Orla już schowała się za kolumną, zaczęła bębnić w pudełka i osłonę kaloryfera i ugryzła trzy książki.
Ale też jedna nie da sobie w kaszę dmuchać ani zmusić się do niczego, czego nie chce, jasno stawia granice, jasno o nie walczy, działa na swoich zasadach niezależnie od towarzystwa. A druga, póki co, działa zanim pomyśli.
Jedna była od zawsze rozsądna. Na stoliku kawowym mogło stać cokolwiek, zwykle jej to nie obchodziło. Donice z kwiatami, dokumenty, komputer…wszystko było bezpieczne. Przy drugiej nie może stać nic. Nigdzie. Albo raczej, jeśli jest w zasięgu ręki, to po prostu nie będzie stało. Tak jak szczotka klozetowa, która musiała zostać przeniesiona na półkę, ponieważ stanowiła najbardziej pożądany obiekt w domu. A jeśli coś nie jest w zasięgu ręki, to bobo nauczy się stawać, wspinać, wchodzić po krześle na stół (naprawdę…), żeby tylko znalazło się w zasięgu ręki.
Jedna umiała wcześniej przemieszczać się sama w dół schodów, ale druga nauczyła się sporo szybciej chodzić.
Jedna nienawidzi myć włosów i krzyczy na sam widok szamponu (hej, byłam taka sama, do dzisiaj pamiętam traumę mycia głowy!), drugiej woda może lecieć po oczach i w ogóle jej to nie obchodzi.
I tak dalej, i tak dalej.
W tych dziecięcych różnicach jest niesamowita siła. Mądrze to natura wymyśliła. Kiedy jedno dziecko doprowadza mnie zachowaniem do szewskiej pasji, mogę przytulić drugie, które akurat mnie nie denerwuje.
Kiedy panna przemądrzała krzyczy jaka jestem zła, panna córeczka mamusi cieszy się na mój widok jak tylko wrócę z toalety, jakby nie widziała mnie przez rok. Kiedy córeczka mamusi przytłacza mnie swoją miłością i pragnie nieustannie na mnie wisieć, panna samosia przynosi ulgę.
No i wiek. Różnica wieku robi swoje. Dziękuję za różnicę wieku! Antidotum na budzące się w nocy, ząbkujące niemowlę, które nie da się ukoić w żalu choćby się chodziło dla niego po suficie, jest słodko śpiący kilkulatek, z którym można porozmawiać i który powie jak bardzo Cię kocha. Antidotum na tantrum kilkulatka, dziecięce próby małych manipulacji i pyskowanie jest słodkie niemowlę, gaworzące lub w zadowoleniu ssące pierś.
Oczywiście zdarzają się momenty absolutnej synchronizacji, kiedy więcej niż jedno dziecko na raz jest bardzo słodkie. To chwile, kiedy z rozrzewnieniem patrzysz na maluszki i czujesz, że właśnie rozumiesz czym jest sens życia i są nim one. Tak, oczywiście zdarzają się momenty, że żadne dziecko nie jest słodkie i synchronizują się w demoniczności. Nie chcę o tym rozmawiać. Zmieńmy temat.
Czy więcej dzieci kocha się tak samo?
Próbowałam już kiedyś na to odpowiedzieć. Myślę, że tak. Może za rok, dwa czy trzynaście zmienię zdanie, ale teraz wydaje mi się, że tak. Co nie znaczy, że w dowolnym momencie lubi się je tak samo. Albo zawsze ma się z nimi ochotę tak samo przebywać. Jak to z ludźmi. Czasem chcesz się spotkać z Anną, ale nie z Katarzyną lub na odwrót. Lubisz chodzić na zakupy z Olą, ale z Zosią wolisz napić się wina. Z Piotrem porozmawiasz o literaturze, ale z Adamem już tylko o pracy.
W tej chwili cenię dzieci za zupełnie różne rzeczy. Są zresztą na zupełnie innym etapie rozwoju i interakcje są inne. W którymś momencie będą do siebie o wiele bardziej zbliżone i to dopiero będzie fascynujące. Widzieć jak są podobne i jak zupełnie inne. Nie mogę się doczekać.
Kiedy ktoś znajomy mija nas na spacerze, zauważa podobieństwa. Jak to siostry wyglądają identycznie. Sama muszę się wysilić, żeby te podobieństwa zauważyć. Widzę głównie różnice.
Myślę, że ważne, żeby te różnice i różne osobowości celebrować, a nie wykorzystywać je jako broń przeciwko dzieciom. Pokazywać im, że są fajne, że różne cechy są wartościowe, nawet różne wady są w porządku, zamiast gderać “czemu nie możesz być jak twoja siostra”. Co nie jest zawsze łatwe. Ale nikt nie obiecywał, że będzie…