Miewacie z pewnością momenty, kiedy nie wiecie jaki jest dzień, a nawet miesiąc. W marcu udało mi się chwilowo ogarnąć temat, bo obchodziłam urodziny, ale zaraz przedtem i zaraz potem nie wiedziałam czy jest już sierpień czy jeszcze styczeń.
Był to miesiąc wielkich wzlotów i spektakularnych upadków. Działo się dużo i jeszcze więcej. Zacznijmy od początku…
Występ w Dzień Dobry TVN: Cztery minuty fejmu. Opowiadałam o buncie trzylatka, w związku z moim tekstem na temat.
Znajduję to naprawdę niesamowitym, że kilka tygodni wcześniej opublikowałam tekst, w którym pisałam, że chcę wystąpić w telewizji. I cyk, stało się.
Miałam wielką tremę, ale wszystko przebiegło miło i sprawnie i mogę tylko polecić to doświadczenie. No i dostałam dziesiątki przemiłych wiadomości. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na taką kochaną społeczność.
Mam nadzieję, że w moim życiu będzie więcej telewizji, w podobnie miłym tonie.
Redakcja książki: To się naprawdę dzieje! Nie dość, że dostałam zaliczkę, to jeszcze dostałam zredagowany plik.
Przy pierwszym otworzeniu pliku, serce podeszło mi do gardła. Lecz nie, nie było tak źle. Przy drugim odkryłam, że jednak jest tak źle. Dlaczego redaktorka nienawidzi moich postaci i mnie? Dlaczego jestem taka beznadziejna? Przy każdym kolejnym podejściu i po rozmowie z redaktorką, która okazała się bardzo miła, w końcu mój mózg przestawił się z trybu emocjonalnego na profesjonalny.
Lubię ten tryb profesjonalny, muszę go używać w życiu częściej. Na przykład codziennie.
Dopisek: Na przykład również, kiedy wysyłam redaktorowi plik ze zmianami. Dobrze się upewnić, że to właściwy plik. Byłoby to profesjonalne…
Niemniej, wygląda na to, że książka nabiera prezentowanej formy. Watch this space.
I tylko nie mogę spać w nocy z nerwów, bo boję się reakcji świata.
Urodziny:
Moje urodziny trwały kilka dni. W czwartek poszłam z mężem na urocze śniadanie, a wieczorem z koleżankami na bardzo urocze driny. Na dodatek nie miałam żadnego kaca, bo z win i innych proseczjo przestawiłam się na cięższe alkohole z wodą gazowaną lub tonikiem. Geniusz to mało powiedziane. Czuję się mądra jak Mistrz Yoda.
W sobotę nic mi się nie udawało. Zresztą, po urodzinach sporo kłóciłam się z mężem. Dzieci były irytujące, żeby nie powiedzieć niegrzeczne. Poszłam IRONICZNIE spotkać się z przyjaciółką w pewnej atrakcji turystycznej, ale gdyby nie to, że zapłaciłam za nasze bilety sporo pieniędzy, zostałabym cały dzień schowana na kanapie pod kocem. Mój nastrój był podły.
W którymś momencie mąż zaczął mi jeszcze wysyłać smsy, że dziecko szaleje i czas wracać. Westchnęłam tylko, czego innego mogłam się spodziewać? Równia pochyła. Kupiłam tylko po drodze kanapkę, przepraszałam przyjaciółkę, że takie beznadziejne jest moje życie i jeszcze ją wciągam. Odprowadziła mnie do domu, chciała skorzystać z toalety.
No i wchodzę do domu z nieszczęsną kanapkę z Subwaya w ręce, spodziewając się ryków, docinków i w ogóle nieprzyjemności, a tam…PRZYJĘCIE NIESPODZIANKA. A mąż i dzieci dosłownie cali na biało. W pięknych jasnych ubraniach. W towarzystwie przyjaciół i innych krewnych i znajomych. I tego pięknego tortu od Olgi.
No madafaka, fajne czasem jest to życie, no.
Dostałam trzy whisky, prosecco, mnóstwo wysokiej jakości snobistycznych czekoladek (czyli takie jakie kocham najbardziej), do tego kule do kąpieli i złoty wisiorek od męża, z piękną dedykacją. I to wszystko było super. Ale przynajmniej równie super było to, że udało mi się zebrać z Wami 3700 zł na Polską Akcję Humanitarną na pomoc Ukrainie. Tak, wiem, że są osoby, które są w stanie zebrać dziesięć, sto, tysiąc razy tyle wśród swojej społeczności. Ale mnie się udało akurat tyle. I bardzo to cenię. To jest dobra, znaczna kwota. I co najważniejsze, pomoże tym, którzy tego bardzo potrzebują. Dziękuję Wam.
Piknik: Ostatni tydzień marca przyniósł ze sobą temperatury dochodzące do dwudziestu stopni. Pierwszy raz w tym roku chodziłam bez skarpet, w pantofelkach. Po czym siadłam dupskiem na trawę z udawanymi kryształowymi szklankami i toną wypieków oraz szampanem. O czym nakręciłam bardzo znamienny materiał filmowy.
Ale dobrze, że siadłyśmy, bo już tydzień później powróciły szaliki, a nawet pierwszy raz w tym sezonie w Londynie padał śnieg. Cóż, zawsze ceniłam ten mem o brytyjskiej pogodzie:
Ospa: Kiedy już myślałam, że życie idzie z górki i wszystko się udaje, przyszła ona. Ospa. U dziesięciomiesięcznego niemowlęcia. Na której temat nagrałam kolejny znamienny materiał.
Zbieram jeszcze szczękę z podłogi. Piszę na jej temat cały tekst. Na samą myśl o tej ospie i o ospowych nocach robi mi się słabo.
Filmy i seriale
The Duke: Ciepła i całkiem zabawna komedia o zaangażowanym społecznie starszym Angliku i pewnym obrazie, który ukradł. Oparte na faktach. Jest to film, na który spokojnie można poczekać aż będzie dostępny w serwisach streamingowych, ale polecam na zły humor do kocyka i ciepłej herbaty.
We Need To Talk About Kevin: Jest to jeden z najstraszniejszych filmów jakie od dawna widziałam. Tilda Swinton gra matkę, której syn dopuścił się zbrodni. Fabuła analizuje proces jego dorastania i kształtowania się jej dziecka oraz destrukcji jej życia od momentu jego narodzin, do pamiętnego dnia i dalej.
Duszna, klaustrofobiczna atmosfera domu, w którym osoba, którą powinno się kochać najbardziej na świecie jest wrogiem, buduje grozę filmu. Pytanie o to kto jest winien i dlaczego Kevin jest jaki jest dodatkowo ją podbija. Plus film jest przemyślany plastycznie i nakręcony mocno artystycznie, a zarazem przystępnie.
Jednocześnie polecam i nie polecam. Bo to jest film warty obejrzenia, ale nie na każdym etapie życia. 10 lat temu, kiedy wyszedł, nie zrozumiałabym go, a trzy lata temu byłby dla mnie zbyt ostry. Więc chyba trafiłam na niego w odpowiednim momencie.
Inventing Anna: Genialna panna nikt przekonuje nowojorską śmietankę, że jest niemiecką dziedziczką i próbuje ją naciągnąć na miliony, w imię swojej wizji. Historia oparta na faktach.
Rety, jaki to jest irytujący serial. Superciekawa historia rozwleczona została niemiłosiernie i okraszona niezwykle pretensjonalną grą aktorską dwóch głównych bohaterek. Oglądałam to jako guilty pleasure, ale chwilami nie wiedziałam po co to sobie robię, bo to nie była wielka przyjemność. Nikogo w tym serialu nie lubiłam. Wszyscy byli dziwni, przesadzeni, powtórzę się, pretensjonalni. Każda postać ma coś za uszami, ale nie na zasadzie skomplikowania, tylko nierozgarnięcia i słabego scenariusza.
The French Dispatch: Kompilacja trzech historii, będących fikcyjnymi reportażami dla fikcyjnego czasopisma, inspirowane miłością do prasy i dziennikarstwa starej daty. Rozumiem czemu ludzie są fanami Wesa Andersona, natomiast ja niekoniecznie jestem. Poza “Royal Tenenbaums” jego sposób opowiadania nie wciąga mnie, chociaż doceniam estetykę. Nie chwyta mnie za serce, ale doceniam. Ten film przeznaczony jest dla koneserów stylu reżysera i sądzę, że te osoby będą zadowolone. Ja obejrzałam bez wielkiego bólu, ale dłużył mi się. Tak, ma kilka bystrych, stylowych, uroczych momentów, ale niewystarczająco dla mnie, żeby usprawiedliwić istnienie tego filmu.
Bridgertonowie: Jacy są, każdy widzi. Byli mniej więcej tacy jak w pierwszym sezonie, chociaż nieco inni. Napisałam tekst okołobridżertonowy i nie wiem czy mam coś do dodania. Jest to szmira, jest to guilty pleasure, jest to serialowy fastfood, bardzo kaloryczny, z wielką ilością lukru i polewy czekoladowej, z dużą colą i dodatkowymi frytkami. Obejrzałam 8 odcinków w dobę. Niczego nie żałuję.
Książki
Taśmy Rodzinne: Jest to książka o rodzinie. Po prostu. W pewnym specyficznym miejscu polskiej historii, w pewnej specyficznej sytuacji ekonomicznej. Myślę, że niektórzy odnajdą się w postaciach, inni odnajdą w nich dawne obiekty zazdrości czy aspiracji. Są momenty, kiedy kiwałam głowami, „tak było”.
“Książka o Przyjaźni” tego samego autora była dobra, ale “Taśmy” są lepsze. To wciąż ta sama półka literacka, zwana literaturą środka. Jest jednocześnie lekka, ale traktuje o sprawach poważnych. Wchodzi szybko i nie prowokuje do wielkich dramatycznych przemyśleń, ale w żadnym miejscu nie obraża inteligencji czytelnika i nie daje poczucia zmarnowanego czasu.
W “Taśmach” podoba mi się zmysł obserwacji autora i jego analiza transformacji ustrojowej od strony domowej. Myślę, że moje pokolenie mniej lub bardziej się gdzieś w tej historii czy nawet na jej obrzeżach odnajdzie.
Mam nadzieję: Bardzo dziwnie pisze się o książkach bliskich osób, bo z wiadomych względów można być posądzonym o nieobiektywność, ma się też blokadę przed napisaniem jakiejkolwiek krytyki. Katarzyna Czajka-Kominiarczuk to bardzo bliska mi osoba. Ale spróbuję być i obiektywna i krytyczna.
To nie jest książka dla każdego. Powiedzmy to sobie od razu. Myślę, że im ktoś starszy, może im bardziej pogodzony ze sobą, z życiem i im szczęśliwszy, tym mniej dla niego. Ale jeśli ktoś jest dość młody albo dość zagubiony i przerażony życiem, to jest książka, która jak starsza koleżanka powie Ci, że wiele rzeczy nie jest tak strasznych i skomplikowanych jak się wydaje. Oczywiście to uogólnienie, ale gdybym miała ją komuś podarować, to młodszemu rodzeństwu albo kuzynom, może niekoniecznie mamie.
Dla mnie nie była to książka do połknięcia na raz. Ktoś określił ją mianem “świeckich kazań” i myślę, że to idealne określenie. Ja nie jestem w stanie przyjąć za dużo kazania na raz. Język jest też dość rozbudowany i mi nie wchodziła bardzo gładko. Ale rozdział wieczorem do herbaty, żeby potem odłożyć książkę i pomyśleć, wrócić do kolejnego rozdziału następnego dnia – idealnie.
Kasia nie prezentuje w zasadzie żadnych życiowych prawd czy poglądów, z którymi bym się nie zgadzała. Do wielu doszłam z wiekiem, może nie wszystkie sobie uświadomiłam “na głos”, ale były gdzieś w tle. Sądzę, że wielu osobom może pomóc dojść do nich wcześniej.
Odwyk od ubrań
Od miesięcy bez wielkiego sukcesu próbuję kupić dobre jeansy. Przez “dobre” rozumiem ciemne, sztywne, wąskie, ale nie rurki. I nie da się trafić. No po prostu nie da. Zamawiam, odsyłam, poddaję się. Ale w końcu trafiłam na jedne akceptowalne. W H&M. Były lepsze od Levisów. Nie wiem co powiedzieć.
Zatem tak, kupiłam jeansy. I brązowy T-shirt. I kostium kąpielowy, bo chodzę z dziećmi na basen.
W zeszłym miesiącu zapomniałam napisać, że dzięki Miss Ferreirze mam wspaniały, cudowny prochowiec z drugiej ręki. Nie jest może idealnym prochowcem życia, ale jest bardzo dobrym prochowcem na wiele lat, dopóki nie będę mogła lekką ręką pozwolić sobie na dowolny model od Burberry (czyli może na zawsze, ha). Na dodatek kosztował 90 zł na vinted.
Kupiłam też niebieską bluzę i getry PO DOMU. Mama kupiła mi w charity shopie uroczy sweter z alpaki. Po uważniejszym przyjrzeniu się, okazało się, że to marka TOAST i takie swetry sprzedają za jakieś 150 lub więcej funtów. Jestem zwycięzcą.
Teoretycznie ten odwyk nie idzie tak dobrze. Ale w głowie mi się pozmieniało i rzadko kupuję z nudów czy dla rozrywki. Niemal w ogóle. A nawet jak pooglądam sobie ubrania na stronach sklepów, to wcale ich potem nie chcę i wyłączam zakładkę. W ten sposób nie kupiłam pięciu sukienek…
Blogowo
Pisałam o mojej drodze do brytyjskiego obywatelstwa. Dzieliłam się kolejnymi wskazówkami odnośnie własnego stylu. Rozczarowywałam się feminizmem. Oceniałam po latach decyzję o niepokazywaniu w internecie twarzy dzieci.
Wspominałam najpiękniejsze wakacje w Ukrainie.
Myślałam o urodzinach. Radziłam jak poznać ludzi. Przygotowywałam mentalnie do poproszenia o podwyżkę. Potem stwierdziłam, że jednak wolę marnować czas niż być człowiekiem sukcesu wstającym o piątej rano. Zastanawiałam się nad decyzjami scenarzystów seriali. Myślałam o żłobkach
Co to był za miesiąc!
Jestem wykończona, jestem rozemocjonowana, ale…no cóż. Czuję, że żyję.