Kiedy po raz pierwszy pomyślałam, że nie chcę żyć?
Nie chodzi mi o myśli typu “chyba umrę ze wstydu” albo “rany, mama mnie zabije”. Chodzi mi o poczucie, że pragnę zwinąć się w niewidzialną kulkę, zasnąć i nigdy się nie obudzić. Albo skoczyć pod nadjeżdżający samochód. I wszystko co pomiędzy. I nie dlatego, że przeżywam jakiś wielki życiowy przewrót i sobie z nim nie radzę, że mam takie dramatyczne problemy, tylko tak o, w codzienności?
Ciężko mi powiedzieć. Chyba w gimnazjum. Może wcześniej. W gimnazjum myślałam już tak na pewno. W okresie nastoletnim dramatyczne myśli zrzucane są prawie zawsze na karb dojrzewania i szalejących hormonów. Gaslighting idealny. Przynajmniej “za moich czasów” były kwitowane machnięciem ręki. “Nastolatki już takie są”. Nie wiem czy przez dwadzieścia lat tak dużo zmieniło się na lepsze.
Kiedy po raz ostatni pomyślałam, że nie chcę żyć?
Chyba w zeszłym roku. Wydaje mi się, że w tym roku już w ogóle tak nie myślałam. A minęła już prawie połowa. To prawdopodobnie najlepszy wynik od…odkąd pamiętam.
Zatem około dwadzieścia lat.
Nie codziennie. Ale wciąż. Nawracająco. Po okresach względnie normalnego funkcjonowania, nadchodziły takie, kiedy nie byłam w stanie oddychać, kiedy uciekałam z wyjazdów czy spotkań ze znajomymi, kiedy zasypiając wymyślałam sobie, że nikt mnie więcej nie znajdzie, że się nie obudzę. Oczywiście nie mówiłam o tych odczuciach nikomu. Przecież NIC MI NIE BYŁO. Wymyślałam problemy. To tylko moja głupota i beznadziejność…
Tak było w gimnazjum. W liceum. Na studiach. W pracy. Przesadzałam, wymyślałam problemy, byłam dziwaczna.
Do czasu, kiedy lekarz nie skierował mnie na terapię CBT. A potem nie poszłam na prywatną terapię. A potem, po porodzie, dostałam skierowanie do psycholog klinicznej. A potem lekarka przypisała mi leki.
No i nagle jakoś nie chcę nie żyć.
W pewien sposób były to lata zmarnowane. Ciekawe jak mogłoby wyglądać życie, gdyby ogólnie zawsze chciało się żyć? Jakie fajne można by mieć przeżycia, przygody, momenty, wspomnienia, zamiast tego ściśnięcia w klatce piersiowej na myśl jaką się było w danej chwili smutną?
Nie żebym w międzyczasie nie była, nie bywała szczęśliwa. Ale to nie kwestia szczęścia czy nieszczęścia. To była kwestia braku przyjrzenia się zdrowiu osoby, która musiała udawać, że wszystko jest ok, że nic się nie dzieje, że sobie radzi. No, w sumie przecież nic mi nie było, prawda? Mogłam biegać, skakać, latać, pływać. Byłam sprawna. Tylko czasami nie mogłam wstać z łóżka (“po prostu jestem strasznie leniwa”) albo nie mogłam oddychać siedząc w biurze (“jestem taka beznadziejna i wymyślam”).
Dwadzieścia lat.
Często dostaję pytania kiedy jest czas na terapię.
Skąd wiedzieć, że to już. Jeśli regularnie myślisz, że nie chcesz żyć, to z pewnością jest odpowiedni czas na terapię. Niezależnie czy ma się kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.
Po latach terapii mam w sobie jednak pewną dozę sceptycyzmu. Była mi z pewnością potrzebna, żeby zrozumieć moje problemy i siebie. Żeby stać się lepszą osobą i dojść do świadomości, że nie jestem niewiadomo jak wyjątkowa w niedoli i niezrozumiana. W gruncie rzeczy większość z nas działa według podobnych mechanizmów, schematów, mamy podobne lęki.
Ale te lęki, uczucia i myśli odeszły dopiero dzięki lekom.
Nie jestem lekarzem, jestem blogerką i pisarką. Mogę doradzić jako znajoma. Ale uznałabym, że jeśli chcesz nie żyć, to dobry moment na rozważenie leków. Terapii. Leczenia. Czegokolwiek.
To nie jest tak, że nie zdarzają mi się słabe dni. Obecnie co miesiąc mam dzień lub dwa naprawdę podłego nastroju. Mniej więcej w tym samym okresie, podejrzewam zatem po prostu hormony. Mam wtedy ochotę zaszyć się w samotności pod kocem i nie rozmawiać z nikim.
Ale nie mam ochoty nie żyć.
Tylko tyle i aż tyle.
Przez lata najpopularniejszym tekstem na moim blogu był tekst o plecaku Kanken, potem o zaręczynach albo o ślubie i weselu, wśród najbardziej klikalnych jest też coś o dziecku i prezentach. Ale w ostatnich latach wszystkie, absolutnie wszystkie wyprzedził ten jak popełnić samobójstwo. Napisałam go w ramach inicjatywy z innymi twórcami, aby zakopać w wyszukiwarce prawdziwe porady jak się zabić i wypozycjonować teksty odsyłające do miejsc, gdzie można znaleźć pomoc. Internet się zmienił, bo obecnie dostaję wściekłe komentarze, dlaczego nie opisałam sposobu lub czytam o sobie inne inwektywy. Cóż, jakoś mnie to nie rusza. Wezmę to na klatę. Uważam, że dobrze, że ten tekst wisi w wyszukiwarce.
No więc nie – to nie jest normalne, że nie chcesz żyć. Że chcesz nie żyć. To nie jest naturalny stan organizmu, taka cecha, którą trzeba w sobie zaakceptować. Nie jest to taka Twoja uroda. Nie przechodź nad tym do porządku dziennego.
Ale nie jest to też nie wiadomo jak wyjątkowe. Nie jest się głupią, dziwną, nienormalną. Problemy z depresją i innymi zaburzeniami ma tyle osób, że z pewnością znajdzie się mnóstwo z historią podobną do Twojej. Albo gorszą. Albo banalniejszą. Nie ma to znaczenia. Choroba to choroba, nie musisz sobie zasłużyć, żeby ją leczyć.
Po co to piszę?
Bo sama chciałabym przeczytać coś takiego dwadzieścia lat temu. Może wpadłabym szybciej na to, że potrzebuję pomocy. Może powiedziałabym komukolwiek, że nie jest ok, że mam emocje, z którymi sobie nie radzę, że mam problemy, chociaż mam co jeść, mam koleżanki i chłopaka i dobrze się uczę. Może nie uważałabym siebie za beznadziejną i głupią. Może miałabym przyjemniejsze dwadzieścia lat życia.
Może ktoś to przeczyta i chociaż troszeczkę skróci sobie okres akceptacji beznadziejnych myśli.
Czego bardzo Ci życzę, jeśli tego potrzebujesz.
Zdjęcie: Ewa Kara