Próbuję napisać ten tekst od kilku tygodni i mi nie idzie. A czuję, że powinnam, bo przez sześć lat co roku miałam z okazji naszej rocznicy ślubu okolicznościowy wpis.
Siedzę sobie w kawiarni i głowię się, jak tym razem ugryźć temat. W międzyczasie piszę w kilkanaście minut kilkaset słów o macierzyństwie. Cóż.
Chyba rozumiem, czemu tak jest. Związek jest dla mnie jedną z podstaw mojej Piramidy Maslowa. Jak jedzenie czy sen.
Nie, nie próbuję powiedzieć, że każda osoba potrzebuje z kimś być. Nigdy bym tego nie powiedziała. Natomiast relacja, w której czuję się dobrze, jest tak bardzo związana z moimi podstawowymi potrzebami, że często nie mam o niej za wiele do powiedzenia, tak jak nie mówimy na co dzień zbyt dużo o oddychaniu.
Jestem wielką wielbicielką cytatu z “Emmy” Jane Austen.
If I loved you less, I might be able to talk about it more.
Ale, tradycja to tradycja. Coś napisałam, żeby stało się jej zadość.
1
Ślub to w ogóle nie jest najważniejszy dzień w życiu.
Mógł nim być, kiedy małżonka wybierała rodzina, kiedy oznaczał pierwszy stosunek seksualny i wyjście z domu rodzinnego. Myślę, że dla niewielu osób związany jest obecnie z tymi sprawami. I całe szczęście.
W zepsutej cywilizacji Zachodu, która stawia wysoko samostanowienie i wolność, to obecnie tylko fajna i najczęściej bardzo droga impreza. Niekoniecznie komuś potrzebna. Chociaż wspominam dobrze i nie żałuję.
2
Pamiętam jak na którymś z hejterskich wątków na którymś z hejterskich forum te lata temu przeczytałam, jak to się naczekałam na zaręczyny i ślub, hłe hłe hłe, po dwunastu latach bycia razem. Hłe hłe hłe. Cóż, może i powinniśmy zaręczyć się wkrótce po tym jak się zeszliśmy, w wieku szesnastu lat. Może powinniśmy pobrać się jak nie mieliśmy żadnej kasy i mieć skromniutki ślub, albo polegać na łasce rodziny. Ale zrobiliśmy to wtedy, kiedy czuliśmy się komfortowo. I kiedy za wszystko mogliśmy zapłacić sami.
No i teraz, po dziewiętnastu latach związku, siedem lat po ślubie, dwójkę dzieci później, trzymamy się mocno. A wielu znajomych jest dawno po rozwodach lub drugich ślubach. Tak, że ten. No.
(Nie mam ogólnie nic do cudzych wyborów, skromnych ślubów, rodzin płacących za wesele ani rozwodów i kolejnych związków. Po prostu wara od naszych wyborów.)
3
Nie, nie czuję codziennie motyli w brzuchu. W ogóle może czuję je rzadko. Związek nie przypomina za bardzo siebie z samego początku. I całe szczęście, bo nie tego w życiu szukam.
Nie jestem tą samą osobą, którą byłam, wychodząc za mąż. Również całe szczęście.
Z tym, czego chcę obecnie i czego potrzebuję, trafiłam bardzo dobrze. Na osobę, z którą można się zmieniać i wzrastać, bez konkurowania. Dla kogo można się próbować w życiu ogarnąć.
4
Po siedmiu latach i z dwójką dzieci, lubię mojego męża bardziej niż w dniu ślubu. Niczego mu wtedy nie brakowało, ale czuję się ze wszystkim w życiu lepiej. Wtedy czułam się dobrze. Po prostu teraz czuję się lepiej.
Bywają okresy, kiedy dogadujemy się słabiej. Bywają dni, kiedy pod nosem rzucam “spadaj” albo gorzej. Ale koniec końców jestem z osobą, której mogę powiedzieć o 98% spraw w moim życiu (a te, o których nie mogę, to kwestie typu dbanie o włosy czy zainteresowanie astrologią, więc da się żyć), do której chcę wracać zarówno kiedy jestem zadowolona i kiedy jest mi smutno, której ufam w każdej życiowej sprawie. I chociaż z moim poczuciem własnej wartości bywa różnie, to chyba w dużym stopniu on też czuje tak w stosunku do mnie, bo kiedy ma problem lub zagwostkę, dzwoni się poradzić. I to jest najlepsze uczucie.
5
Od kilku lat robiliśmy mniej coraz mniej rzeczy. Nie oglądamy razem filmów ani seriali, nie chodzimy do kina. Taki los rodziców bez rodziny w okolicy. Chociaż dzięki żłobkowi, przedszkolu i nienormowanemu czasowi pracy, udaje nam się robić razem coraz więcej. Więc może to się zmieni. Na wrzesień mamy już bilety na dziennie przedstawienie w teatrze.
Teraz jednak wszystko co mamy okazję robić we dwoje, jest jak świetna randka. Uwielbiam też wspólne rodzinne spacery, to niedzielna tradycja.
A czas osobno, ze znajomymi, również cenię. Bo jedna osoba nie powinna, nie może zaspokajać wszystkich naszych potrzeb. Po spełnieniu potrzeb towarzyskich z innymi osobami, z wielką chęcią wracam do domu.
Bo tęsknię.
6
Absolutnie widzę wady mojego męża (swoje tym bardziej, chociaż często udaję, że nie…). Wiem jakie są jego mocne strony i te zupełnie słabe. Ba, denerwują mnie one i uprzykrzają życie. Wiem czego się po nim spodziewać w najgorszych momentach (na przykład srogiej miły lub niesympatycznej odzywki, zgroza, prawda?). Ale niech ktoś mi go skrytykuje…Niech ktoś potraktuje niesprawiedliwie i ponarzeka mi na niego. To jak skrytykować świętego. Anioła.
Ja mogę się wściekać, kłócić, krytykować i nawet bluzgać. Ja i tylko ja.
7
Kiedyś uważałam, że ukochana osoba powinna dbać o moje potrzeby, przewidywać je, domyślać się czego pragnę i spełniać moje marzenia. Jeśli tego nie robi, jeśli nie wie czego chcę, to jest zły związek i brak miłości. Obecnie jestem duża i jeśli nie dostaję czego, czego potrzebuję, emocjonalnie, fizycznie, materialnie czy jakkolwiek, to mówię o tym. Jak dorosły. A ukochana osoba, w ramach własnych możliwości, stara się przyjąć to do wiadomości i zrobić co się da.
I to jest dla mnie miłość.
I tak to się kręci.
Do zobaczenia za rok.
Zdjęcie Paulina Tran