Zawsze przy tekstach odnośnie zdrowia psychicznego pragnę podkreślić, że dzielę się tylko swoim doświadczeniem. Jestem tylko pacjentką, nie lekarzem, nie terapeutką, nie specjalistką. Wierzę, że publiczne mówienie o zdrowiu psychicznym jest ważne, ale nie mogę udzielać konkretnych rad ani sugerować rozwiązań innych niż konsultacja ze specjalistą. Wszelkie moje teksty w tym temacie mają przekazać, że nie jesteś sama z problemami, że zadbanie o siebie nie jest kaprysem i że może być dobrze.
Może będę tą kroplą, która przeleje czarę i wyśle Cię do specjalisty?
Kreatywność otacza mit cierpienia. Artysta głodny to artysta płodny i tak dalej. Biedny pisarz przymierający na poddaszu, skrobiący wiersze ostatkiem sił. Kochający za miliony i cierpiący za nie katusze. Wieszcze, wiodący na barykady. Artyści przeklęci, artyści tak niezrozumiani przez świat, że nie mogą dalej w nim tkwić. Nieszczęśliwe kochanki i nieszczęśliwi kochankowie. Umęczeni geniusze szukający ukojenia w środkach odurzających. A często w śmierci. I tak dalej, i tak dalej. To jest etos.
Bardzo podobało mi się stwierdzenie Stephena Kinga w jego książce „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”, że romantyzowanie nadużywania alkoholu czy narkotyków przez artystów to tylko wymówka. Nie jesteś uzależniony, bo jesteś umęczonym artystą. Jesteś po prostu uzależniony i przy okazji jesteś artystą. Myślę, że King wie co mówi. Sam jest alkoholikiem.
Być może osoby z problemami psychicznymi mają tendencje do zajmowania się kreatywnymi działaniami. Być może osoby kreatywne mają pewną wrażliwość, która sprawia, że są bardziej podatne na pewne przypadłości. Ale nie musi to być tożsame.
Napisałam kiedyś, że kiedy czuję się lepiej, jestem mniej interesująca. Nie jest wielką tajemnicą, że rzeczy smutne klikają się lepiej niż zwykłe tematy. Najwięcej zainteresowania generują skrajności, wielkie tragedie i choroby lub wielkie szczęście jak śluby czy dzieci. Tak jest i już.
Więc w pewien sposób na pewno jestem mniej interesująca im mniej mam ze sobą problemów. Łatwiej mieć ze sobą problemy niż co chwilę brać ślub czy rodzić. Wiem, że są osoby, które mają problem z tym, że nie piszę już o depresji, a piszę o innych sprawach, rzekomo dużo gorzej. Cóż, moim celem jest być zdrową. Pławienie się w chorobie – to dopiero byłoby patologiczne.
Im czuję się lepiej, tym więcej piszę. I jedno w procesie kreatywnym na pewno się zmieniło. Jest to wielka zmiana w moim życiu w ogóle. Nie uciekam eskapistycznie w moje wymyślone światy. Nie myślę o nich w każdym momencie dnia. Żyję chwilą. To olbrzymia zmiana, bo odkąd pamiętam, wyobrażałam sobie, że jestem kimś innym. Od dzieciństwa. Miałam dziesiątki alter ego i zasypiając wymyślałam interakcje z fikcyjnymi postaciami. W tej chwili tego nie robię. Powodów może być kilka. Podejrzewam leki jako główny z nich. Poza tym dzieci absorbują na tyle, że nie mam za dużo przestrzeni na bujanie w obłokach, kiedy z nimi jestem.
Czy to źle? To może brzmieć, jakby to była zmiana na gorsze, nie jestem już taką marzycielką! Nie jestem już och, taka głęboka i wrażliwa. Życie tu i teraz, cieszenie się chwilą obecną było jedną z rad mojej terapeutki. Ponieważ nie zajmuję się czymś, co mnie męczy i nie jest prawdziwą mną (jak praca na etacie w sprzedaży reklam), nie muszę uciekać. Moją pracą jest mój wymyślony świat. Kiedy piszę smutną scenę książki, nie przeżywam jej już dogłębnie przez następne kilka dni. Traktuję to jako zadanie do wykonania, żeby napisać ją dobrze. Czy to mniej romantyczne? Na pewno. Czy zdrowsze? Owszem.
Być może moja zamierzona saga nie powstałaby gdybym nie uciekała w inne światy. I być może na pewne emocje i sposób odbioru rzeczywistości, albo uciekania od niej, jest czas i miejsce. Ale bez depresji napisałam dwa opowiadania, które w ogóle nie są eskapistyczne, a oparte na obserwacjach lub przemyśleniach. Więc to nie tak, że skończyły mi się pomysły. One po prostu są teraz inne. A saga dalej jest w głowie. Jako utwór, nie jako moje drugie życie.
Bałam się kiedyś czy jestem w stanie tworzyć inne opowieści czy może mój wielki świat, rozbudowywany skrzętnie i po kawałeczku przez wiele lat uciekania od rzeczywistości, to jedyny utwór, który mam w sobie. Teraz już wiem. Nie jedyny. Skończyłam dwa opowiadania, piszę satyrę. Jestem w stanie opowiadać o wielu sprawach, wielu postaciach, wielu światach. Obecnie po prostu w żadnym z nich się nie zatracam.
Moja przyjaciółka zmaga się z chorobą dwubiegunową i bardzo trafia do mnie co kiedyś powiedziała odnośnie leków. Dzięki nim mamy siłę na rozwijanie kreatywności i szukanie dla niej ścieżek. Nie musimy się zabijać tworząc. Proces robi się spokojniejszy.
Zgadzam się. Mnie na lekach zdecydowanie łatwiej jest skupić się na wkładaniu w pisanie wysiłku i doskonaleniu się. Nie przeżywam aż tak bardzo czy tekst się klika. Siadam i robię swoję. Jak się spodoba, to się spodoba. Jeśli nie, to cóż, trudno. Nie mam takich problemów z sugestiami zmian. Tekst to tylko tekst.
No I w końcu na lekach łatwiej mi zrozumieć, co jest w danym momencie ważne. Kiedy najwięcej mojej uwagi potrzebuje rodzina i codzienność, a kiedy inne sprawy. I nie cierpię, kiedy dzielę siebie między różne tematy. Widzę też, kiedy pewne sprawy zaczynają być dla mnie ważniejsze niż inne. W tej chwili jest to próbowanie nowych rzeczy. Mam kilka w zanadrzu. I pisanie literatury, bardziej niż bloga. Z tego chciałabym być znana po latach.
Nic z powyższych spraw nie było dla mnie oczywiste, kiedy byłam mocno niezdrowa. Obecnie wszystkie sfery życia i ich łączenie są…łatwiejsze. Bycie w ogóle jest łatwiejsze. I o wiele przyjemniejsze.
Ale tak. Jeśli chodzi o etos, to niestety, nie łapię się. Co uważam jednak za małą cenę. I jakoś to przeżyję.