Co to w ogóle jest mapa marzeń? W telegraficznym skrócie, to narzędzie do wizualizacji. Marzeń, jak sama nazwa wskazuje.
Jest w internecie wiele instrukcji, jak powinna wyglądać mapa marzeń. Jest wiele warsztatów, ebooków i innych opcji, które mają nam pomóc ją jak najlepiej skonstruować i właściwie wykorzystywać. Które mają nadać jej specjalne znaczenie i wspomóc w realizacji. Wpisz frazę w wyszukiwarkę i znajdziesz dziesiątki, może setki pozycji.
Z żadnej z tych rzeczy nie korzystam.
Próbowałam. Kupiłam ebook i otworzyłam milion stron w zakładkach przeglądarki. Zaczęłam robić zadania, przygotowałam papier i szablon. I zawsze musiałam odłożyć mapę na następny dzień, bo działo się życie – dziecko, karmienie, drzemka, obiad, zmęczenie i tak dalej. Z dni robiły się tygodnie i miesiące. Nigdy nie było dobrej okazji na takie „głupoty”. Aż któregoś dnia zirytowałam się i zrobiłam mapę w kilkanaście minut, w szablonie z Canva, na komputerze.
To znaczy wiesz, jeśli pragniesz skorzystać z ebooka i naprawdę wkręcić się w duchową warstwę oraz dołożyć do konstrukcji mapy marzeń dużo filozofii, to czemu nie. Ja próbowałam, odbiłam się od tego i po prostu zrobiłam ją po linii najmniejszego oporu. A i tak pomaga. W czym?
Mapa marzeń? Nie, mapa celów.
A tak naprawdę coś pomiędzy. Marzenia kojarzą mi się odruchowo z czymś ulotnym, niedookreślonym, rozmytym. Z fantazjami i fantastyką. Marzę, żeby być elfem, rycerzem Jedi i polecieć na Księżyc. Czy coś w ten deseń.
Cel – wręcz przeciwnie. Od razu myślę, że jest czymś formalnym, ambicjonalnym, z rozpisanym na podpunkty planem. Z planem wiele z nas, w tym często ja, miewa taki problem, że jeśli go nie wykonasz, to zaczynasz się obwiniać i biczować.
Mapa marzeń to dla mnie złoty środek. Konkretyzuje marzenia, ale pozwala im być jeszcze trochę luźnymi, bez stresu, że jeszcze nie odhaczono podpunktów. I mogą być trochę bardziej wybujałe niż zdroworozsądkowe, czego wymagałby rzetelny plan. Jeśli umieszczam na nim dom, może to być taki dom, na który może nigdy nie będzie mnie stać. Jeśli chcę, żeby książka została dobrze przyjęta, to wklejam zdjęcie autorki światowych bestsellerów, nawet jeśli taki sukces przytrafia się wybrańcom. Bo trzeba mierzyć wysoko, nawet jeśli osiągnie się mniej.
Czy mapa marzeń pomaga?
Mapa marzeń nie pomaga od samego zrobienia i patrzenia na nią. Ogólnie nie wiem czy w ogóle wierzę, że ma jakąkolwiek moc sprawczą. Pewnie nie wierzę. Ale wierzę, że jest pierwszym krokiem.
Zależy oczywiście od osobowości. Pamiętam jak kiedyś na terapii nie potrafiłam powiedzieć, czego pragnę. Jakie mam marzenia. Wymyślenie co mogę powiedzieć było niemal bolesne. Zatem w pewnym sensie, w moim przypadku, jest to jakieś przedłużenie terapii. I jeśli ktoś ma naprawdę duże opory przed pozwoleniem sobie na wyrażenie pragnień, to te wszystkie ebooki i sformalizowane instrukcje tworzenia mapy mogą rzeczywiście pomóc.
Czy to nie jest głupie?
Może. Co z tego?
Jedną ze scen filmowych, które najmocniej wpłynęły na moje życie, jest ta z kowbojem z Mulholland Drive.
Nie umiem przecenić jej znaczenia, bo to jest scena, która pomogła mi z depresją i pomaga z większością życiowych problemów. Nie, filmy nie leczą depresji i nie rozwiązują problemów, ale ten przypomina mi, że moje życie zależy ode mnie. I że ode mnie zależy czy umówię się do lekarza i czy zabiorę się za problemy czy nie. Co to ma wspólnego z mapą marzeń? Otóż były w życiu okresy, kiedy nie próbowałam zmienić tego, co mi nie odpowiadało, bo byłam przekonana, że i tak się nie uda. Aż dochodziłam do ściany i dawałam z siebie wszystko i nagle się udawało. Bo zaczęłam myśleć, że musi się udać. Po co o tym piszę? W kontekście mapy marzeń, to po prostu określenie jakie możliwości mnie interesują. Samo otworzenie się na możliwości, zmienia dużo. Dla mnie zawsze zmieniało. I nie, nie chodzi o to, że jak sobie wymarzysz to wszystko osiągniesz i jesteś kowalem własnego losu. Po prostu możesz próbować zrobić coś z życiem takim jakie masz, zamiast rozpaczać. Tak zwany “can-do attitude” jest na pewno lepszy niż malkontenckie “i tak się nie uda”. Wiem to, bo przekonałam się na własnej skórze. Latami praktykowałam podejście numer dwa. Nie było ani skuteczne, ani nie robiło mi dobrze na samopoczucie. Wręcz przeciwnie.
Poza tym, tworzenie mapy marzeń jest…zabawne. I przyjemne. Nie doceniamy czasem wartości prostej zabawy i banalnych przyjemności. Jak wspomniałam we wstępie, odkładałam to jako głupotę miesiącami. A to motywująca przyjemność, która podniosła mnie na duchu. Jednak uważałam ją za mniej wartościową niż rozwieszenie prania.
Co umieścić na mapie marzeń?
Co tylko sobie życzysz. Nowe buty? Spoko. Miłość życia? Ok. Wyjazd na weekend do koleżanki? Może być. Podróż dookoła świata? Czemu nie. Jeśli chcesz umieścić na nie również bycie Jedi, zrób to. Są na świecie sposoby, żeby nim zostać. Na przykład idąc na kolejny casting.
Mapa przypomina mi, że jeśli czegoś chcę, to muszę zrobić cokolwiek w tym kierunku. Nie zostanę sławną pisarką, jeśli nie napiszę książki. Nie pojadę na wakacje, jeśli ich nie zabukuję. I tak dalej.
Odkąd zrobiłam moją, skreśliłam z niej cztery pozycje.
To co, robisz swoją? Może już ją masz?