„Życie zaczyna się po trzydziestce”.
Zawsze uważałam to za okrutną bzdurę i szyderczy dowcip. Kojarzy mi się z tą sceną z filmu katastroficznego, kiedy jedna z postaci obchodzi urodziny, a potem jest trzęsienie ziemi (a może jakiś pożar?) i w ostatniej scenie wynoszą ją, chyba martwą, a na biurku zostaje karta (a może tort) z tym napisem. Czy ktoś z Was kojarzy co to za film?
Dziś sama jestem dziadkiem…i kurczę, no. Życie po trzydziestce ma tak wiele zalet, że nigdy bym w nie nie uwierzyła będąc młodszą.
Ja mam co prawda leki, więc dużo z mojego radzenia sobie z życiem trzeba zrzucić na ich karb. Jednak rozmawiam o tym często z koleżankami i po internetach i jawi się pewna piękna zmiana paradygmatu życiowego. Otóż zaczynasz mieć o wiele bardziej, nie bójmy się tego powiedzieć, wyjebane.
Dzisiaj o tym.
1
Z wiekiem przychodzi pewne stetryczenie i cynizm.
Co może brzmieć smutno (dla kogoś, kto jest bardzo młody), ale sama uznaję je za wielkie zalety. Kiedyś bałam się ludzi, nie lubiłam ich, w pewnym stopniu ich unikałam. Obecnie nie boję się, nie unikam, mam sporo wyrozumiałości dla ich wad. Natomiast bardzo niewiele po nich oczekuję. I zwykle się nie mylę w tym podejściu. A jeśli już się mylę, traktuję to jako miłą niespodziankę i prezent od losu. Ogólnie o wiele mniej rzeczy i osób mnie rusza. Nie żeby nikt nigdy, ale jest mi o wiele łatwiej ze światem.
2
Mam wrażenie, że mniej więcej między 26 i 38 rokiem życia, sporo osób wpada w czarną dziurę i ciężko określić ile kto ma lat. Są skrajne przypadki, wyglądające niezwykle młodo lub niezwykle staro, są przypadki przeciętne, wyglądające idealnie na swój wiek, ale ktoś “około” trzydziestki może być zarówno dużo młodszy jak i dużo starszy.
Z czego to wynika? Nie wiem dokładnie. Pewnie zależy od genów, stylu życia.
A może od nonszalancji? Bo mnie na przykład niespecjalnie zależy, żeby podobać się przypadkowym osobom, a kiedyś zależało. Mogę się wystroić dla siebie, dla męża albo dla hecy z koleżankami, ale nie czuję, że powinnam się komukolwiek przypodobać. Nie narzekam na to zblazowanie. Często natomiast im człowiek mniej się stara (na siłę), tym lepiej wygląda…
3
Od kilku lat zaczynają mi sprawiać radość rzeczy, o które nigdy bym się nie posądzała jako osoba przed trzydziestką. Święty spokój. Posprzątane mieszkanie. Przedmioty, które sprawiają, że moje życie jest łatwiejsze. Zrobienie zakupów spożywczych przez internet. Odhaczanie rzeczy z listy do zrobienia. Oglądanie na żywo w każdą środę PMQ w parlamencie (pytań do premiera Wielkiej Brytanii). Zrobienie treningu. Pójście wcześnie spać.
Kiedyś bałam się co ja w życiu osiągnę, a teraz którakolwiek z tych rzeczy już dowodzi mi, że coś osiągnęłam.
4
Myślę, że ważnym aspektem starzenia się, jest pamięć o poprzednim etapie. Nie żeby go gloryfikować i topić się w nostalgii, ale żeby doceniać jego zalety i rozumieć trudności. W ten sposób jako millenials doceniam energię pokolenia Z i wierzę, że powinnam ich w wielu sprawach wspierać. Bo rozumiem ich tok myślenia i ich priorytety, ale sama mam coraz mniej energii na pewne sprawy. I że kiedy jadą millenialsów, to jest to pewna reakcja obronna, przed tym jak sami zderzą się z rzeczywistością. Bo się zderzą.
A kiedy już się zderzają, staram się nie mieć zbyt dużego Schadenfreude. Nawet jeśli troszkę je odczuwam. Pozwalam sobie na to tylko w środku, w Martusi.
Rety, jaka ja jestem niesamowicie dobra i dojrzała…(ale przynajmniej starzejąc się nie mam kija w tyłku…)
5
Rozmawiałam niedawno z moją przyjaciółką o naszych preferencjach matrymonialnych i crushach. Obie jesteśmy po trzydziestce i obie mamy partnerów w tym samym wieku co my. Kiedy jednak myślę o tym, kto jest atrakcyjny DLA MNIE, zawsze są to osoby starsze ode mnie lub w zbliżonym wieku. Aktorzy, artyści, ludzie w metrze lub mijani na ulicy, nigdy nie westchnę do pięknego młodzieńca, który ewidentnie jest ode mnie młodszy o jakąś dekadę lub więcej. Mogę obiektywnie doceniać jego urodę, ale nie “kochać się” w nim. Dlatego wszelkie Harry Stylesy i inne Chamelety nie robią na mnie żadnego wrażenia. Wzdycham natomiast i przyglądam się z ukrycia ludziom od trzydziestki w górę i to tak raczej dużo bardziej w górę.
Moja przyjaciółka ma zupełnie inaczej. Fascynuje ją młodość i świeżość. I smutno jej, że sama postrzegana jest pewnie jako stara. Nie wiem czy tak jest naprawdę, ciężki mi ocenić, dla mnie jest młodym dzieciakiem.
Może to łączyć się z naszymi ogólnymi preferencjami. Ona preferuje wrażliwych, artystycznych mężczyzn, którzy wyrażają sobą pewną ekstrawagancję. Ja lubię poważnych mężczyzn w typie Pana Darcy, którzy są stateczni i skuteczni, a wrażliwość mają pod warstwą szorstkości.
Fascynuje mnie to też w kontekście mojego męża (typowego Pana Darcy…), który również preferuje obecnie kobiety w naszym wieku. Kiedy określa jakąś ładną osobę, widzianą w metrze czy na konferencji, używa czasem stwierdzenia “widać, że jest matką”. Na ile mi to wyjaśniał, oznacza to jednocześnie pewną twardość i miękkość.
I nagle te wszystkie MILFy nabierają sensu…
6
Im jestem starsza, tym bardziej chcę mieć dobrze.
Wygodnie. Miło. Ciepło. Tak jak lubię. Na przykład – dziesięć lat temu, jadąc do Paryża, rezerwowałam najtańszy możliwy hotel i nie marudziłam, że tapeta odchodzi ze ściany i czuję się jak w “Nędznikach”. Ale to się nie liczyło, bo przecież byliśmy w Paryżu! W tym roku pojechaliśmy na jedną noc do hotelu w Norwegii. Wybraliśmy nie najtańszy, a całkiem drogi, jakieś sześć razy droższy niż ten sprzed dziesięciu lat. Bo miał piękne pokoje, dobre recenzje, przyjemną lokalizację i pyszne jedzenie. I nie liczyła się cena, bo przecież mamy wakacje i chcemy spędzać je miło.
I wcale nie uważam, żeby ta zmiana świadczyła, że przewróciło nam się w głowie i po co wydawać tyle pieniędzy. I tak, jestem szczęśliwsza w miłym hotelu. Tak jak jestem szczęśliwsza ogólnie w życiu. I nie, wydane pieniądze nie świadczą o wartości człowieka, w żadnym razie. Ale tak, kupują dużo radości. I bezpieczeństwa. I poczucia tego bezpieczeństwa.
Jest też coś w tym, że jeszcze jak byłam w ciąży, jeździliśmy czasem do naprawdę złych hoteli ironicznie i sprawiało nam to radość. Specjalnie odwiedzaliśmy miejsca dziwne, ze słabymi recenzjami albo jakby wyjęte z innej epoki (ale nie nastrojowych, a starych i zapuszczonych, np. z lat 70). Ale z małymi dziećmi do niektórych miejsc, w których bywaliśmy bałabym się wejść…
7
Czasami myślę, że jestem w wieku, kiedy powinnam pisać POWAŻNE RZECZY. A ja piszę książki o elfach, co się szczelajo i całujo.
Ale potem myślę o tym, że dwa największe seriale tego roku były o smokach i o elfach, co się szczelajo, tylko z czego innego, i czasem, choć rzadko, całujo. I że są kobiety jeszcze starsze ode mnie, które piszą o elfach, które może nie zawsze się szczelajo, ale robią różne dziwne rzeczy, i na pewno więcej się całujo. Na dodatek te autorki są bardzo popularne i bardzo bogate dzięki swej działalności.
I stwierdzam, że chrzanić POWAŻNE RZECZY.
8
Kiedy seksowna, modna i bardzo trendy influencenka z milionami followersów pokazuje jak robi makijaż i szykuje się na melanż, bankiet czy inny event, przełączam ją i zastanawiam się czy to nie moment na odobserwowanie. Nie z zazdrości. O nie. Czuję się zmęczona od samego patrzenia. Po prostu za stara się zrobiłam na takie treści. Nie byłam co prawda nigdy topową influencerką, ale bywałam na melanżach, bankietach i eventach, mniej lub bardziej zrobiona. I totalnie nie chciałabym wracać. W tym momencie życia największą aspiracją jest dla mnie oglądanie jak ktoś cały dzień leży w pościeli w posprzątanym mieszkaniu i nie musi nigdzie iść. Chcę być jak takie osoby.
Teraz leżę pod kocem z córeczką po tym jak wróciłam z jogi i nikt by mnie nie wyciągnął na imprezę.
9
Myślałam kiedyś, że na studiach marnowałam życie, gdy spałam do południa i oglądałam cały dzień seriale, zamiast pracować na swoją przyszłość lub oddawać się pasjom (to znaczy oddawałam się im również, ale nie cały czas, mogłam dużo więcej). Myślałam, że powinnam była więcej, więcej się uczyć. Ogólnie robić więcej wartościowych rzeczy.
Już tak nie myślę.
Wracam wspomnieniami do beztroskiego lenistwa i fajnie, że mogłam je czasem uprawiać. Kiedy, jeśli nie wtedy? Niczego już nie żałuję.
10
Pogodziłam się i nawet polubiłam z byciem po trzydziestce. Nie chciałabym już mieć dwudziestu lat. No, może kilka lat bym sobie odjęła, ale nie więcej niż cztery…Ale co tam. Chrzanić cztery lata. Nawet powoli godzę się z byciem “in my late thirties”. Kobieta w wieku balzakowskim i w ogóle. To da się lubić. To ma swoje zalety. Ale z nadchodzącą czterdziestką…na razie nie. Jeszcze wciąż przeraża. Chociaż w przyszłym roku będę mogła lub, hmm…musiała, pisać teksty bardziej w kierunku bycia “pod czterdziestkę”.
Bo w takim wieku były moje nauczycielki, kiedy byłam w gimnazjum. A one były przecież TAKIE STARE. Sama nigdy nie będę taka stara jak one…prawda?
Tyle, że jestem. Co poszło nie tak?
Zdjęcia Ewa Kara