Zupełnie bez sensu. Komplikujący życie. Niebezpieczny. Jeśli nie mieszkasz w miejscowości utrzymującej się z turystyki zimowej, to generujący koszta, bez żadnych praktycznych zysków.
Śnieg nie ma racjonalnie dobrych stron.
A jednak…
Magiczny.
Upragniony.
Wyczekany.
Zachwycający.
Jest jak nowa sukienka, w której przynajmniej przez chwilę czujesz się jak milion dolarów. Pod białą pokrywą wszystko wygląda jaśniej, czyściej, piękniej. To bardzo tania i natychmiastowa metamorfoza. Przynajmniej przez pierwsze kilka godzin, zanim nie utworzy się błotna breja. Wtedy już tak jasno i tanio nie jest. Ale, nie marudźmy. Piękno jest efemeryczne i bezcenne. A śnieg tworzy piękno na wielu poziomach. Wizualna estetyka to jedno, ale na dodatek ten specyficzny rodzaj miękkiej, puchatej ciszy, który następuje, gdy warstwa śniegu nabierze grubości…Jakby nagle znaleźć się na innej planecie. A potem z tej ciszy wyłaniają się śmiechy i chichy i bałwany. No czego tu nie lubić? Toż to czyste hygge. Czysta magia.
Nie da się nie ulec mu chociaż na chwilę, nawet będąc wielkim ponurakiem, jak ja. Nawet będąc Niezwykle Ważną i Poważną Osobą. Ze względu na efemeryczność, trzeba z niego korzystać w pośpiechu, czym prędzej, zatem wszelkie wygłupy są wybaczone. Są słodkie i urocze. Rzucenie w kogoś śnieżką jest dopuszczalnym występkiem. Nie mogę się złościć, kiedy moje dziecko z koleżankami obrzucają mnie śnieżkami. W końcu Iona widzi śnieg po raz drugi w życiu. A Orla po raz pierwszy. Już za kilka dni prognozy zapowiadają w Londynie kilkanaście stopni, możliwe, że cała nasza biała zima potrwa łącznie niecały tydzień. Musimy wycisnąć z niej tyle, ile się da. Narobić zdjęć na następne lata.
Tak, czasem śnieg to narzędzie tortur. Kiedy koledzy z angielskiego natarli mnie po zajęciach (aż głupio pomyśleć, że jeden z nich ożenił się potem z moją najlepszą koleżanką z klasy…bo do dzisiaj mu nie wybaczyłam). Kiedy oberwałam bryłą lodu od jakichś chłopaków ze szczytu pawilonu handlowego na gdańskiej Morenie. Pamiętam upokorzenie i poczucie winy i ból. W sumie typowe dla dziewcząt, którym robią krzywdę chłopcy i dla kobiet, które krzywdzą mężczyźni. Od zarania dziejów, jak świat długi i szeroki.
Ale jednak lepiej pamiętam jakie piękne wychodzą zdjęcia. Wiele spośród moich ulubionych powstało na śniegu. Jak wychodziłam na śnieg w gorsecie i swetrze, albo w koronkowych majtkach, żeby zrobić zdjęcia na blog. Było warto. Jak cudowne są obrazy Bruegla. To uczucie, kiedy siedzisz w ciepłym mieszkaniu pod kocem, z kubkiem herbaty, a za oknem sypie. Jak szczypią policzki na mrozie. Jakie są urocze i różowe. I jeszcze te czerwone nosy.
I bardziej niż nacieranie, siedzą mi w głowie nostalgiczne wspomnienia.
Przedzieranie się przez śnieg w glanach za czasów liceum i wchodzenie do gdańskiej Pikawy na gorącą czekoladę.
Moja psina, Whisky, zmarła wiele lat temu, jej wpadnięcie w zaspę, której nie zauważyła i wielkie zaskoczenie z tego powodu. To był największy szok jej życia, pokładaliśmy się z Ellem ze śmiechu. Na śniegu, oczywiście.
Albo kiedy pojechałam z koleżanką do Wrzeszcza na kiermasz świąteczny, a potem z powodu śniegu nie mogłyśmy wrócić do domu, bo stanęły autobusy. Albo kiedy w liceum wracałam z olimpiady historycznej z Sopotu i stanęły SKM-ki, bo śnieg i -20 stopni. I było zimno i beznadziejnie, ale jednocześnie było fajnie. Bo było się bardzo młodym i nawet stojąca SKM-ka miała swoją magię.
I tak, rozumiem śmiech, kiedy cały internet przez kilka dni w roku przeżywa jego pojawienie się. I tak, rozumiem przeżywanie pojawienia się.
Śnieg ma niesamowitą zdolność generowania piękna i najlepszych wspomnień.
Z pewnością to kwestia zakrzywiania światła i rzeczywistości. Albo po prostu bycia kjutaśnym białym puszkiem.
A ja napisałam właśnie czterysta słów na temat zjawiska atmosferycznego…Chyba najadłam się żółtego śniegu.