Kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów.
Kiedyś tam gdzie mieszkałam, były łąki, lasy, poligony. Teraz są osiedla, jezdnie i kolejki podmiejskie. Na drodze przed blokiem są korki, jeździ tramwaj. Może to dobre. Nie wiem, bo to nie moje życie, nie moja sprawa, nie używam ich. Nie mogę się więc wypowiadać.
Na pewno czuję żałobę po wszelkich chaszczach i nieużytkach. Po łączkach, polankach i ruinach mostów kolejowych.
Tak jak wiele z naszych babć tęskniło za PRL-em, nie dlatego, że jakkolwiek odpowiadał im politycznie, tylko dlatego, że były wtedy młode i piękne. Cóż mi dzisiaj po chaszczach i łączkach i ruinach?
Wtedy ważyłam poniżej 50 kg, piłam wino po krzakach i strzelałam w lesie z łuku. Teraz ważę dużo więcej i cóż, wino piję we własnym mieszkaniu lub w lokalu, nie strzelam po lasach, bo nie chcę trafić do aresztu.
Jasne, czasem tęsknię za byciem nastolatką. Kto by nie tęsknił? Za szkołą, za przyszłością stojącą przed nami otworem, za złudzeniami i za głupawymi, niewinnymi szaleństwami. Nie tęsknię za tym lekkim nerwowym bólem brzucha, który pojawił się znienacka gdy jadłam sajgonki w tym samym barze co dwadzieścia lat temu. Takim samym jak wtedy. Nie tęsknię za momentem życia, w którym byłam, kiedy wyjeżdżałam. Za listami i telefonami, od których robiło się niedobrze ze stresu.
Miałam swoje powody, żeby wyjechać i zacząć od nowa. A studia to idealny moment, żeby to zrobić bez dramatycznych gestów i deklaracji.
Za dwa lata będę w Wielkiej Brytanii tyle samo czasu, ile przeżyłam w Polsce. Wszystkiego, co dorosłe, nauczyłam się właśnie tu. Tu odnalazłam coś na kształt spokoju i bezpieczeństwa, którego brakowało mi latami. Nie z winy Polski. Nie bezpośrednio, chociaż winić można system, szkołę, wymiar sprawiedliwości, które składają się na Polskę. Ale to byłoby tylko zasłanianie się wymówkami i szukanie usprawiedliwienia dla winy konkretnych osób. Zwłaszcza jednej.
Zajęło mi to te wszystkie lata, żeby zdać sobie sprawę, że musiałam wyjechać. Że nigdy nie poczułabym się bezpieczna bez tej ucieczki. Nazwę to ucieczką, chociaż ucieczka kojarzy się z czymś złym. Z odebraniem czegoś, może nawet z tchórzostwem, a na pewno z chęcią powrotu po to co utracone. A ja…nie czuję tej ochoty.
W ucieczce znalazłam siebie.
Nie wiem czy w ogóle za czymś tęsknię. Poza tym, za czym tęskni każdy człowiek, który kiedykolwiek wyjechał gdziekolwiek. Za rodziną, do pierwszej kłótni. Za znajomymi, do pierwszego ataku introwertyzmu. Za spacerami z dzieciństwa i ludźmi, których już nie ma.
Być może wyrosłam z tego za czym mogłabym tęsknić. Nie na zasadzie bycia ponad to. Bynajmniej. Mnóstwo rzeczy z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości jest wspaniałych. Po prostu przestaje pasować. Tak jak nie wcisnęłabym się już w moje licealne sukienki. Bo wyglądam inaczej. Bo jestem kim innym. Bo życie.
A może urok nostalgii na zawsze naznaczony jest dla mnie nerwowym bólem brzucha? Jeszcze nie tak dawno żyłam wspomnieniami, przeszłością i eskapizmem. Jeszcze nie dawno fizycznie bolały mnie minione lata i to, że wszystko płynie i zmienia się. Obecnie mam leki i żyję…życiem. Pierwszy raz bez bóli brzucha. Częściej się uśmiecham i prawie nigdy nie płaczę.
Czy nigdy nie myślę o powrocie? Co jakiś czas mi się zdarza. I wtedy też dostaję bólu brzucha z nerwów. Bo jasne, mam mnóstwo znajomych w różnych miastach, zbudowałabym sobie na nowo sieć wsparcia. Jasne, moglibyśmy pozwolić sobie na miłe życie w dostatku. Jasne, może nieco częściej widywalibyśmy rodzinę. Ale na myśl o sejmie, w którym uchwala się obronę czci JPII, czuję lęk. Mdli mnie na myśl o lekarzach, którzy w imię swojego sumienia nie powiedzieliby mi, że moje dziecko nie ma mózgu. Więc ostatnio myślę rzadko o mieszkaniu w Polsce. O bywaniu myślę bardzo często. Ale nie o mieszkaniu.
Żyjemy na archipelagach. Ale od tego są okręty, żeby w razie potrzeby przepływać z jednego brzegu na drugi. Kiedyś myślałam, że muszę w którymś momencie zdecydowanie się określić, wybrać raz a dobrze. Ale może wcale nie muszę? I może życie w rozkroku to nie przeszkoda, a przygoda. Więc może nie ma co tęsknić, tylko cieszyć się, że po koszmarze pandemii, mogę być w jednym z moich światów w pół dnia podróży. To w zasadzie tak jakbym przyjechała do Gdańska z Warszawy. Szybciej niż z Krakowa. W kwietniu będę w Polsce trzeci raz w tym roku. Z pewnością nie ostatni.
Może fajnie mieć podwójne życie. Z jednego można wskoczyć do drugiego. Może nie tęsknię za Polską, bo w niej nie jestem, ale i jestem. Codziennie rozmawiam w internecie z mnóstwem osób. Codziennie piszę po polsku. Codziennie mówię po polsku w domu. Mam tutaj mnóstwo polskich znajomych.
Może zatem właściwszym pytaniem byłoby “czym jest Polska”? Wszystkim i niczym. Jest przecież sumą moich doświadczeń i językiem, którym mówimy w domu. Jest kapitałem kulturowym wyniesionym z domu czy ze szkoły. Nie muszę za tym tęsknić, bo to jest częścią mnie.
Istnieje też szansa, że po prostu nie mam serca, nie mam duszy i jestem urodzoną kosmopolitką.