Nie będę ukrywać. Jestem camera whore. Zawsze byłam. Lubiłam pozować do zdjęć przynajmniej od kiedy miałam 11-12 lat. Może to wynik fascynacji Spice Girls i połykaniem dziesiątek ich sesji w kolorowych magazynach, może to kwestia, że przyjmuję świat mocno wizualnie, może po prostu jestem próżna.
Dawno, dawno temu, zdjęcie było okazją. Robione u fotografa, w najlepszych ubraniach. Jeszcze “za moich czasów” używało się powszechnie aparatów na kliszę i każda klatka wymagała przemyślenia, czy na pewno warta jest swojej ceny. Bo film kosztował, wywołanie go kosztowało, odbitka kosztowała. Jako gimnazjalistka czułam się bardzo wywrotowa i artystyczna robiąc zdjęcia śmietnikom w różnych lokalizacjach, od szkolnego korytarza do ulicy we Lwowie. Sztuka tak bardzo, dekadencja tak bardzo. Pieniądze dosłownie wyrzucone do śmieci.
Aparat cyfrowy zmienił moje życie, potrafiłam sobie zrobić z rana dwadzieścia zdjęć w piżamie…Robimy obecnie dziesiątki, setki zdjęć dziennie. Zdjęcie nie jest niczym specjalnym. Mogłabym codziennie zrobić śmietnikową sesję telefonem. Teraz to żadna sztuka. Kiedyś to, że zrobienie zdjęcia kosztuje było oczywistością. Czy to w ramach zapłaty fotografowi czy to za same materiały, na których powstawały zdjęcia. W tej chwili nawet zdjęcie paszportowe do brytyjskiego paszportu robiłam sama, telefonem na statywie, bo można je załadować do aplikacji elektronicznie. Możesz zrobić sobie zdjęcia samodzielnie. Z ręki, na tle ściany. Albo może zrobić Ci je mama. Siostra. Nawet dziecko. W końcu jedno z kilkudziesięciu będzie akceptowalne, prawda? Po co wydawać pieniądze na coś co można mieć zupełnie za darmo? Mój mąż kręcił nosem na fotografa w przedszkolu, bo przecież sama robię dzieciakom “ładniejsze zdjęcia”.
Tak samo nie ma sensu chodzić do kawiarni i można oszczędzić czas robiąc sobie kawę w domu i piekąc własne ciasto. Będzie o wiele taniej i o wiele więcej, prawda? Prawda. Ale do kawiarni nie chodzi się po to, żeby tylko dostać kofeinę i cukier. A przynajmniej nie tylko po to i nie głównie po to. Chodzisz dla atmosfery. Dla miejsca, w którym możesz porozmawiać z koleżanką. Iść na randkę. Czasami po prostu porozmawiać z innymi ludźmi, jeśli jesteś stałym bywalcem. Albo posiedzieć w samotności, ale nie w domu, w którym myślisz o praniu i sprzątaniu dziecięcych zabawek.
Mam w życiu sporo szczęścia, ponieważ za moich szafiarskich czasów, kiedy potrzebowałam zdjęć na bloga, okazało się, że w moim otoczeniu fotografią interesują się przynajmniej cztery osoby, w tym mój najlepszy kolega ze studiów (późniejszy współlokator). Co więcej, byli bardzo chętni testować sprzęt i umiejętności na mnie wyginającej się w moich dziwnych ubraniach. Poznawałam przez nich kolejne osoby, które robiły mi zdjęcia i dzięki temu moje lata młodości górnej i chmurnej udokumentowane są całkiem ładnymi zdjęciami w różnorodnych stylach. Tyle dobrego z szafiarstwa!
Przez tych krewnych i znajomych królika poznałam moją przyjaciółkę Kat, która jest bardzo uzdolnioną fotografką. A dzięki blogowi znam kolejne osoby, które miały ochotę mnie sfotografować. Na przykład Ewę Karę i Paulinę Tran. Wiele cudnych zdjęć wymusiłam na mężu, za czasów chodzenia ze sobą, narzeczeństwa i w okresie zaraz po ślubie. Obecnie męczę go rzadko, najczęściej proszę o zdjęcie telefonem. Ale kiedy musiał (bo wymuszałam…), potrafił zrobić cudowne zdjęcia. Kiedy mu się chce, ma do tego oko.
Przez to jak wiele osób robiło mi ładne zdjęcia, trochę się rozbisurmaniłam. Z racji bycia rodzicami małych dzieci, rzadko jesteśmy uchwyceni w kadrze razem, całą rodziną. Lub chociażby we dwoje. I widzę jak bardzo różni się jakością gdy fotografuje mnie pasjonatka sztuki fotografii, nawet telefonem, a nie teściowa czy ciocia.
Profesjonalne zdjęcia są trochę jak piękna sukienka odkładana na specjalną okazję. Jakoś przełkniemy wydanie na nie pieniędzy kiedy chodzi o ślub, czy zaręczyny albo ciążę, albo dziecko. Ale tak bez okazji? A gdyby tę sukienkę założyć tak dekadencko, na spacer? Do pracy? Tylko po to, żeby poczuć się miło?
Zdjęcie z pewnością jest zbytkiem. Luksusem. Można bez niego przeżyć i jest mnóstwo innych potrzebniejszych wydatków. Ale jest też doświadczeniem i wydarzeniem. Sesja jest ekscytująca. Czekanie na efekty wywołuje motyle w brzuchu. Jeśli nie ma się zbędnych środków, to po prostu się tego nie robi i nikt od tego nie umrze. Natomiast doświadczenia są esencją życia.
Jeśli myślę co sprawia większą frajdę, nowy ciuch czy zdjęcia, to jednak zdjęcia. Jeśli myślę co bym wolała w prezencie, coś materialnego czy doświadczenie, to prawie zawsze doświadczenie. Rzeczy materialne są powtarzalne, powszednieją, a radość z doświadczenia jest tylko nasza i unikatowa. Sesja zdjęciowa ma w sobie spory element ASMR. Dla mnie to porównywalne do masażu. Długo byłam z osób, które uważały, że nie są wystarczająco dobre na masaż, na wizytę u kosmetyczki, na robienie paznokci. Już nie.
Wiele z nas zostało zsocjalizowanych do wstydzenia się zdjęć. W którymś momencie dziewczynki z radosnych dzieci przed aparatem zmieniają się w zawstydzone młode kobiety. Jest to okropnie, okropnie smutne. Inna sprawa, że to, jak wyjdziesz na zdjęciu, nie zależy w wielkim stopniu od tego jak “naprawdę” wyglądasz. W pewnym stopniu, ale nawet nie w pięćdziesięciu procentach. To performance światła, pozy, sprzętu, makijażu, Twojego nastroju, umiejętności pozowania, chemii z fotografem i talentu osoby za obiektywem. Są szczęściarze, których aparat kocha i nieszczęśnicy, których nienawidzi i choćby byli urodziwi, na zdjęciach wyglądają źle. Większość z nas plasuje się gdzieś pomiędzy.
Nie przekonywały mnie kiedyś zupełnie sesje narzeczeńskie, brzuszkowe i tak dalej, ale teraz rozumiem, czemu ludzie je robią. Sesja pary, bez żadnej okazji, sprawiła mi wielką przyjemność i są to z pewnością jedne z najlepszych zdjęć, jakie nam razem zrobiono. Kat zrobiła nam na luzie zdjęcia z malutką Ioną jakiś miesiąc przed urodzeniem się Orli i uwielbiam te foty. I uważam, że fajnie byłoby robić je co jakiś czas. Żeby uchwycić nas czyimiś oczami. Żeby poczuć się miło. Myślę, że wyglądanie na zdjęciu fajnie tylko z okazji zaręczyn, ślubu czy narodzin to smutna sprawa.
Sama mam mnóstwo szczęścia, bo znakomitą większość moich zdjęć mam za darmo. Tak 98%. Ale doświadczenie sesji z moimi utalentowanymi koleżankami jak Kat, Paulina czy Ewa warte jest pieniędzy. Z pewnością z mnóstwem innych osób również. Bo oko fotografa czy fotografki może wydobyć z nas coś, o istnieniu czego sami nie mamy pojęcia. Spojrzy na nas z boku, bez naszych kompleksów i wyobrażonych wad.
I bardzo to polecam. Na co dzień lub od święta.
Okładka i zdjęcie 1 – Ewa Kara
Zdjęcie 2 i 3 – Paulina Tran