Minął miesiąc od premiery mojej książki „Elfy Londynu”. Wydaje mi się, jakby minęła cała wieczność!
Mam wrażenie, jakbym od lat męczyła wszystkich okładką i przedsprzedażą, a przecież to dopiero trzy miesiące. I że wszyscy zainteresowani zdążyli już chyba ją kupić.
Ale tak nie działa sprzedaż. Powinnam wiedzieć, bo przecież pracowałam w dziale sprzedaży, umieszczając w prasie reklamy batonów, Coli, Pepsi i innych szkodliwych towarów, które właściwie sprzedają się same. Książki są towarem cięższym, ale i wdzięczniejszym. Nie dość, że nie szkodzą zdrowiu, to mogą mu jeszcze pomagać…Na przykład Ada Kosterkiewicz miała z mojej książki mnóstwo radości. A radość to samo zdrowie. Jakby pójść pobiegać w parku.
Książki są również wdzięczniejsze, ponieważ ciężko stworzyć playlistę do Snickersa, a do książki “Elfy Londynu” – jak najbardziej. Zwłaszcza, że wiele utworów bezpośrednio wpłynęło na klimat i treść.
Gdyby ktoś mnie zapytał, jaką muzykę lubię i polecam, powiedziałabym, że nie znam się na muzyce i mam słaby gust. Nie znam się na nowościach, nie potrafię wymieniać po kolei dyskografii klasyków ani nawet moich ulubionych zespołów. Właściwie to nie mam ulubionych zespołów. Bo nie jestem już w gimnazjum i nie definiuję się przez muzykę, której słucham.
Nie oznacza to jednak zupełnie, że muzyka nie jest dla mnie ważna. Nie jako nowości, bycie na czasie i hobby. Muzyka potrafi wywołać niesamowite emocje i są utwory, przy których słuchaniu chce mi się płakać, bo są tak piękne. Tak, kiedy słyszę najbardziej znany ustęp z “Jeziora Łabędziego”, za każdym razem czuję się, jakbym dostała w twarz. Utwór “Night Watch” zespołu King Crimson sprawia, że aż mieni mi się w oczach, czuję ciepło, światło i chęć przytulenia kogoś. I tak dalej. Nie widzę też problemu, żeby jednocześnie wzruszała mnie Taylor Swift i klasyka heavy metalu.
Przy dopracowywaniu szczegółów fabuły książki, również towarzyszyła mi muzyka. Towarzyszyła mi przy wymyślaniu całych wątków fabularnych lub zmieniała postrzeganie tego co powinno się dziać. Nie towarzyszyła mi przy samym pisaniu. Piszę w ciszy. Od zawsze. Chodziłam natomiast do pracy z słuchawkami w uszach, pogrążona w myślach co ma zrobić główna bohaterka, Arianrhod, czy jej dawny ukochany, Sheridan. Utwory na mojej playliście podkreślały i uwypuklały mi cechy postaci, kojarzyłam z nimi konkretne klimaty. I wiele emocji wzięło się właśnie z muzyki. Nie w sensie przenoszenia cytatów czy wydarzeń jeden do jednego, ale właśnie przenoszenie emocji i klimatu.
Dlatego przygotowałam playlistę z utworami, które na różnych etapach życia miały wpływ na moją wyobraźnię w temacie powieści.
Tutaj możecie posłuchać playlisty “Elfy Londynu”
Jeden z utworów pojawia się bezpośrednio w książce. To klasyk, “Scarborough Fair” w wykonaniu Simon i Garfunkel. Główna bohaterska puszcza go swojemu byłemu/on and off kochankowi po…scenie seksu. Melodia jest dla mnie tak elfia, jak elfia może być muzyka, ale i tekst nie pozostaje bez znaczenia dla wydźwięku sceny. Z pewnością załapiecie jak już przeczytacie. W kontekście tej relacji umieściłam również Velvet Underground, jakoś tak m się kojarzy.
Pozostałe kawałki były inspiracjami na różnych etapach powstawania tekstu.
Jest tu sporo kawałków o bólu egzystencji, o przemijaniu czy o pragnieniu nieśmiertelności. Bo wydaje mi się, że długowieczne istoty odczuwałyby to jako swoje realne problemy. Stąd Marina and The Diamonds i Lana Del Rey.
Są utwory o ogólnoludzkich wartościach. Sporo o człowieczeństwie, czymś obcym, ale i ciekawym dla NIEKTÓRYCH elfów, a może elfek? 😉 Averil, na przykład. Muse i znowu Marina.
Są patetyczne utwory o konflikcie. “Supremacy” Muse wydaje mi się pompatyczną ekspresją wyższości idealnie zgraną z elfami.
Nieco wredne i szorstkie “Sail” kojarzy mi się z charakterem moich elfów i atmosferą opisanego przeze mnie Londynu. Podobnie jak Arctic Monkeys, skoczne i szorstkie, nieco „in your face”, a czasem lekko zawodzące, bardzo pasują mi zarówno do Arianrhod jak i…Aileina.
“Hunting For Witches” poznałam już po wymyśleniu większości opowieści, ale naturalnie wpasowuje się w propagandowe rozgrywanie tematu terroryzmu przeciwko społeczeństwu. To dla mnie ważny utwór.
PJ Harvey i jej “Good Fortune” kojarzy mi się z wczesnymi fazami związku Averil i jej ludzkiego męża. “Satisfied” z Hamiltona przedstawia sytuację trójkąta między siostrami Schuyler i Alexandrem Hamiltonem, ale mnie inspirowała relacja sióstr i to, że jedna kieruje życiem drugiej.
“Iron” Woodkida (z najpiękniejszym teledyskiem świata) to dla mnie motyw przewodni potencjalnego drugiego tomu, w którym szykować się będę na wojnę.
Jak już kupicie moją książkę (na przykład na stronie Empiku), to możecie słuchać tej playlisty w tle, dla podkreślenia klimatu. Albo puścić ją sobie równolegle z audiobookiem. W najgorszym razie, możecie posłuchać jej sobie bez kupowania czegokolwiek, zupełnie za darmo. Jako zbioru fajnych kawałków, chociaż każdy jest może nieco z innej bajki. Ale jednak znajdują się w tej mojej bajce.
Miłego słuchania xxx
PS Zdjęcie Paulina Tran