Pandemia była dla świata jak najgorszym czasem, ale i miała swoje zalety. Z pewnością wiele osób polubiło pracę z domu, inni cieszyli się z braku konieczności interakcji. Ja niemal zapomniałam, że boję się latać, ponieważ nie latałam. Przez chwilę znakomita większość świata nie latała.
Teraz jednak nadrabiam minione lata. Odwiedziny u rodziny, premiera i promocja książki, ekscytujące spotkania, wakacje. Nie są to rzeczy, których bym sobie chciała odmawiać.
Chociaż wychodzi na to, że dalej nie pokochałam latania. Jest jednak o wiele lepiej niż dawniej. Przez o wiele lepiej, mam na myśli, że od lat nie wymiotowałam w pokładowej toalecie ani na parkingu przed lotniskiem. A zdarzało mi się. Mam na myśli, że śpię spokojnie przed lotem, a zdarzało się, że nie mogłam spać i jeść na kilka dni przed. Już nie trzęsę się po wejściu na pokład aż do lądowania, a to się zdarzało. I tak dalej.
Pisałam o tym zresztą na blogu w przeszłości, pierwszy raz…dziesięć lat temu.
Co się zmieniło, że mniej boję się latać?
Nie ukrywam, że pewnie mój wiek. Nie jestem coraz młodsza, jestem niemal dwa razy starsza niż kiedy szłam na studia. Po takim czasie nie umiem traktować wszystkich swoich lęków i zachowań poważnie. Poza tym, siedemnaście lat życia na wyspie robi swoje. Musiałabym albo zrezygnować z połowy życiowych doświadczeń, albo mieć dużo czasu, samozaparcia i samochód. A nie mam żadnej z tych rzeczy. Ani nawet chęci na nie.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Lub przynajmniej podejmuje się próby polubienia.
Dzieci pomagają.
Na wiele sposobów. Po pierwsze, są tak absorbujące, że często nie mam siły myśleć o własnym strachu. Czasami jesteśmy tak wykończeni już wchodząc do samolotu, że zapominam się bać.
Nie chcę im też przekazywać strachu. Dlatego kiedy Iona widzi, że się stresuję, mówię jej, że nie lubię latać bo boli mnie brzuch. Co jest prawdą w dużej części, chociaż nie całą. Rozumie mnie wtedy, bo sama nie lubi z tego samego powodu jeździć samochodem. Nie będę kłamać, że mi przyjemnie i jak podrosną, po prostu powiem, że to moja fobia. Ale nie chcę tak czy inaczej zachowywać się przy nich histerycznie.
Dzieci pomagały jeszcze przed narodzeniem. Będąc w ciąży musiałam polecieć na pogrzeb babci. Ponieważ dopiero minął pierwszy trymestr i to dosłownie, byłam w 13 tygodniu, musiałam na siebie uważać i mocno pracowałam nad rozluźnieniem nerwów. Tym bardziej, że wcześniej już poroniłam. Zatem jakimś sposobem opanowywałam nerwy. I to bez alkoholu. A skoro wtedy się udało, to znaczyło, że się da…
Terapia pomaga.
Wiem, że istnieją specjalne kursy dla osób, które boją się latać, ale ten kurs nie jest raczej dla mnie. To znaczy, nie wydałabym na niego pieniędzy, ponieważ racjonalne podejście i zrozumienie procesu latania mam opanowane. Znam dziesiątki statystyk odnośnie bezpieczeństwa, wiem co dzieje się na każdym etapie przygotowania samolotu i samego lotu. A dalej trzęsły mi się ręce.
Mój lęk przed lataniem przerobiłam jakieś pięć lat temu z terapeutką. Doszłyśmy do tego, że wywołany jest lękiem przed utratą kontroli, który związany był z innymi sprawami w moim życiu. Rozszyfrowanie źródła lęku pomaga mi z nim walczyć. Są loty, podczas których denerwuję się jedynie nieznacznie, jak podczas pobrania krwi. Jest nieprzyjemne, ale to nie koniec świata i czasem trzeba.
Wciąż zdarzają mi się gorsze dni, kiedy kończę z głową w toalecie lub rozstrojem żołądka, ale wynika to bardziej z całościowej sytuacji i na przykład zmęczenia i dużej ilości stresu na raz, ogólnie w życiu, niż tylko z lotu.
Mocno polecam próbę dojścia do przyczyn, bo daje to mnóstwo siły. Łatwiej mi zaakceptować, że lęk wynika z mojego uwarunkowania, zamiast wymyślać sobie, że moja intuicja podpowiada mi w tym lęku wszystko najgorsze i na pewno zginę. Łatwiej mi podchodzić do wszystkiego racjonalnie i łatwiej mi się uspokoić.
Częstotliwość latania pomaga.
W tym roku leciałam już osiem razy. Średnio wychodzi raz w miesiącu, chociaż w praktyce wszystkie loty odbyły się w marcu i kwietniu.
(Jeśli kogoś to oburza, są to krótkie trasy około dwóch godzin, a w poprzednich trzech latach przypadły mi dwa loty na rok)
Gdybym miała nie spać po nocy za każdym razem jak mam lecieć, byłabym w rozsypce. Sama częstotliwość wymogła ode mnie ogarnięcia. Gdybym miała pozbywać się treści żołądka tyle razy, to nie byłoby zdrowe. Znów, racjonalna część mnie znajduje siłę w doświadczeniu częstych i dobrych lotów.
Siedzenie w odpowiednim miejscu pomaga
Jeśli siedzę przy przejściu zamiast przy oknie (lub chociaż na środku, żeby mieć jakiś widok na to co za oknem) czuję się dużo gorzej. Ciężej znieść mi turbulencje, bo nie widzę skąd się biorą, np. przy przelatywaniu przez chmurę. Czuję się jak przewożone w kontenerze zwierzę. Nie umiem się niczym zająć. Więc zdecydowanie, miejsce pośrodku lub przy oknie.
Lepiej czuję się siedząc z przodu niż z tyłu, ponieważ turbulencje są słabiej odczuwalne. Sprawdziłam to podczas ostatnich lotów i, naprawdę, z przodu jest o wiele bardziej gładko.
Alkohol…pomaga?
Kiedyś był to mój jedyny sposób na przetrwanie lotu. Tak, wiem, niezdrowo i toksycznie, ale było jak było. Obecnie najczęściej nie zamawiam już niczego na pokładzie. Nawet w razie turbulencji, udaje mi się opanować poprzez oddychanie lub zajęcie myśli czym innym. Ale rozumiem, czemu kiedyś tego potrzebowałam. W sytuacji maksymalnego spięcia, szybko wypite wino pomagało mi się znieczulić.
Nie jestem abstynentką, dla mnie to rozwiązanie nie było wielkim problemem, w razie naprawdę mocnego stresu pozostawiam każdemu do wyboru co zrobić. Jeśli te nerwy są nie do opanowania, to może lepiej poprosić lekarza o leki? Nie robiłam tego, ale niektórym pomaga. Poza tym, kto wie, może moje własne leki też mają spory udział w obniżeniu poziomu lęku.
Mantra pomaga
Kiedy lecę, mówię sobie w myślach modlitwy w odpowiedniej kolejności. Kiedy samolot się wznosi mam swoją pieśń religijną, którą zawsze nucę. Kiedy są turbulencje, zawsze mówię w głowie “Ojcze Nasz”. Tak, robię to, chociaż jestem agnostyczką. I w ogóle nie chodzę do kościoła. Jednak nie w tym rzecz. Mój lęk wynika z braku kontroli, gdybym sama miała pilotować, z pewnością uznałabym to za przygodę życia i nie bałabym się. Nie lubię oddawać mojego życia w ręce nieznanych pilotów, stewardess i obsługi technicznej.
Samo to, że mam jakiś plan działania na czas startu czy nieprzyjemnych turbulencji, nieco odrywa moje myśli od tego braku kontroli. Racjonalnie wiem, że to niczego nie zmienia, ale w tych momentach nie jestem racjonalna. Oszukuję głowę, że nucąc pod nosem przy starcie mam wpływ na ten samolot. Jeśli coś jest głupie, ale pomaga, to nie jest głupie.
W moim przypadku to znane od dziecka modlitwy, ale to może być cokolwiek. Piosenki Sanah, wiersze Mickiewicza, liczenie chmur. Sposób darmowy, bez recepty, bez skutków ubocznych.
Boisz się latać? Opanowujesz lęk? Jakie masz sposoby? Podziel się!