Wzięłam udział w historycznym wyzwaniu.
Brzmi jakbym postawiła pomnik, co? Ale z historią trochę tak jest. To, co nowe, stawiamy na cokołach pozostałych po tym, co stare. Kolejne warstwy miast zasypują dawne ścieżki i chodniki. A zaglądanie pod stare warstwy jest magiczne.
Myślę, że od lat staram się pokazywać na blogu magię historii, czy to w tekstach inspirowanych moimi studiami, czy to odkrywając Londyn i Wielką Brytanie, na blogu i w podcaście. Celem portalu Hrabia Tytus jest to samo, pokazać, że historia to nie szkolna nuda lub tania sensacja, ale życie, pasja i magia właśnie. Tak jak widział to hrabia Tytus Działyński, kolekcjoner książek i rękopisów i założyciel Biblioteki Kórnickiej. Człowiek, który wiedział, jak ważna jest historia i pielęgnacja pamięci.
Oczywiście wyzwanie polega na tym, żeby być ambitnym. Najlepiej skreślić wszystkie pola! Do czego Was gorąco zachęcam. Ale jako cel na początek, wzięłam sobie wykreślenie całej poziomej linii w diagramie. Takie historyczne bingo.
Na początek, zwiedziłam wirtualne muzeum.
Nie powiem, musiałam się zmusić. Pandemia wywołała we mnie niechęć do większości tego, co online, a co mogłoby nie być online. Jednak nie jestem w stanie jechać do Meksyku, żeby zobaczyć małą wystawę w domu, w którym mieszkała Frida Kahlo. A z poziomu swojej kanapy mogę się tam przenieść w kilkanaście sekund i móc podziwiać pieczołowicie przyszyte koraliki na kreacjach artystki. I powiększyć zdjęcie. To nie to samo? Jasne, że nie. Ale to możliwość zobaczenia mnóstwa rzeczy, których w innym przypadku nigdy byśmy nie zobaczyli. Poza tym, jeśli coś zachwyci szczególnie, można wtedy zaplanować wyprawę właśnie do tego miejsca.
Bez wyzwania na pewno nie otworzyłabym nawet Google, żeby zwiedzić wirtualnie muzeum. A dziesiątki, jeśli nie setki placówek na świecie mają swoje wirtualne “oddziały”.
W ramach drugiego zadania, sprawdziłam co znajdowało się w miejscu mojego zamieszkania 100 lat wcześniej.
Zajęło mi chwilę zaakceptowanie, że 100 lat temu to nie jest XIX wiek…Mam pewne pojęcie, ponieważ wciąż mamy w okolicy kawałki pozostałości po przeszłości. A to jakieś stare malowidła reklamujące sklep lub stajnie lub inny zakład rzemieślniczy. Rzeczywiście, wedle mojego researchu odnośnie historii Islington, w mojej okolicy żyli głównie urzędnicy i rzemieślnicy, chociaż mniej więcej w czasie I Wojny Światowej już zrobiło się przeludnienie, co skutkowało degeneracją dzielnicy.
Według praw ziemi, na której stoi nasz budynek, nie możemy w żadnym wypadku oferować w nim jedzenia i warzyć profesjonalnie piwa ani produkować wina. I nie pomoże płacz i zgrzytanie zębów. Zabronione i już! I to od 1898 roku.
A tak dla ciekawostki, nasza okolica wspomniana jest już w XI-wiecznej księdze Domesday Book, jako miejsce zamieszkania dziewięciu dzierżawców.
Sięgnęłam po biografię.
To nie jest literatura, po którą sięgam często. Co prawda jedna biografia zmieniła kształt mojego życia (bo po przeczytaniu biografii Oscara Wilde zdecydowałam się zrezygnować z kiepskiej uczelni w Edynburgu na rzecz świetnej uczelni, ale w Glasgow), ale wydaje mi się, że w życiu czytałam z tego gatunku niewiele. Do głowy przychodzą mi cztery pozycje: Oscar Wilde, Stanisław Lem, a poza tym dwie autobiografie – Stephena Kinga i…Księcia Harry’ego. I to sięgnęłam z podcastowego obowiązku…
Wybrałam się zatem do biblioteki, która sama jest małym historycznym skarbem. To pierwsza biblioteka w dzielnicy Islington, otworzona w 1906 roku. Na półce z biografiami, która jest dość skromna, znalazłam coś idealnego dla mnie. Biografię Jane Austen.
Nie, bez wyzwania bym jej nie wzięła. A jest…świetna. Dowiedziałam się z niej mnóstwo rzeczy, między innymi jak wyglądało wychowanie w dużej rodzinie gentlemana na przełomie XVIII i XIX wieku. Jakby…uważam, że matka Jane Austen miała łatwiej wychowawczo niż współczesne matki jednego dziecka, mimo, że miała dzieci ośmioro.
Na koniec, spisałam ciekawostki dotyczące historii mojej rodziny.
Tutaj na wstępie zaznaczę, że z rodziną po mieczu nie utrzymuję kontaktów, po moich przykrych przeżyciach podczas rozwodu rodziców. Ale również ze względu na…historię! Powiedzmy, że zamieszana jest w to Bezpieka…Od Bezpieki, wiadomo, lepiej trzymać się z dala.
Skupmy się więc na rodzinie po kądzieli, zaczynając od dziadka i babci. Chociaż i tu jest mnóstwo tajemnic.
Mój dziadek zmarł przedwcześnie w 1983 roku, przed moim urodzeniem. Pracował w milicji, w dramatycznym dla Wybrzeża czasie. Nie znałam go osobiście, mogę więc jedynie polegać na opowieściach mamy, że był “dobrym gliną”.
Często jeździł jednak do ZSRR. Po co? No właśnie, po co…Tam poznał szereg ciekawych osobistości. Wnuczkę adiutanta Stalina, przyszłego prezydenta Azerbejdżanu i innych. Obie z mamą podejrzewamy, że pracował w wywiadzie i zmarł jak Aleksander Litwinienko. Ale teraz, tyle lat później, to już tylko historia…Może stąd moje ciągoty do oficerów wywiadu, którzy panoszą się po Londynie w mojej książce? Zdecydowanie wolę ich jednak w książce niż na żywo…
Wiemy na pewno, że jego ojciec był po wojnie pracownikiem huty, zajmującym się parametrami pieców, a matka prządką. Z kolei jej matka była osobistą pokojówką żony właściciela huty, i prababcia wychowywała z córką pracodawczyni. Mama często wspominała, jak babcia znała francuski i wypominała nieznajomość jakiejś klasycznej pozycji z literatury. Choć sama nie skończyła żadnych mądrych szkół. Natomiast wszyscy jej synowie skończyli już wyższe studia.
A jeśli chodzi o moją babcię…Kim była z pochodzenia – do końca nie wiemy. Kilka miesięcy temu mama odkryła w jej rzeczach stare dokumenty, z których wynika, że babcia urodziła się…na Wołyniu. Z jej opowieści wynikało, że rodziców straciła z rąk nazistów, a sama jako maleńkie dziecko, została przygarnięta przez dalszą część rodziny, siostrę, a może kuzynkę swojej matki. Najprawdopodobniej Żydówki, która wyszła za katolika i zmieniła wiarę. Rodzice babci byli jednak Żydami. Okoliczności nasuwają się same.
Podobno po wojnie jej przybrany ojciec nie zgodził się oddać babci paniom, które przyjechały po nią ciemnym powozem.
Sam pradziadek, nawet jeśli przybrany, był też ciekawą postacią. Na którymś etapie wojny ze swoją żoną, farmaceutką, ukrywał w piwnicy kamienicy żydowską rodzinę. Nie znalazł się w pociągu jadącym do Katynia, ponieważ jego i jego kolegę, młodych poruczników, wysłano z meldunkiem. A potem przeżywał, że jego koledzy zginęli, a on nie. Potem sam musiał się ukrywać. To opowieść rodzinna, nie wiem na ile w nią wierzyć, a na ile obrosła legendą powiązaną z historią kraju.
Niestety, dokładne losy są niejasne, a wojny i reżimy totalitarne wpłynęły na moją własną historię bardzo mocno.
Uff, nie powiem. Trochę się napracowałam nad tym rządkiem. Ale było fajnie. A teraz czas na odhaczenie reszty punktów!