Poszłam z córką do sklepu po szkolne buty. Potem poszłyśmy na lody i kupiłam jej wymarzoną zabawkę. Nie zrobiłam niczego kreatywnego, produktywnego, nie posunęłam się do przodu w żadnej dziedzinie życia. Załatwiałam sprawunki, a potem się relaksowałyśmy.
Ale miałyśmy miły dzień. Stwierdziła nawet, że najlepszy w życiu. Oczywiście te najlepsze dni w życiu zdarzają się jej co kilka tygodni. Taki cudowny wiek.
Innego dnia poszłam z młodszą córką na lody i do piaskownicy. Przelewałyśmy wodę i śmiałyśmy się do zdjęcia. Wróciłyśmy do domu. Dwulatka pomogła mi zrobić naleśniki na lunch, a potem zasnęłyśmy razem na kanapie. Ona nie będzie tego dnia pamiętać. Ale ja będę.
Ostatnie kilka lat spędziłam głównie w domu. Tak, była pandemia. Tak, zaczęłam nagrywać podcast, skończyłam powieść, wydałam ją i promowałam. Ale większą część czasu rodziłam dzieci, uczyłam się ich obsługi, opiekowałam się nimi. Zrobiłam rzeczy dla mnie ważne, ale nie zdobyłam świata, nie zbudowałam imperium, jestem kobietą kameralnego sukcesu.
Jednak niczego nie żałuję. Mam masę ciepłych wspomnień.
Ciężko określić, które życiowe wspomnienie jest najlepsze. Czy to jak pierwszy raz pojechałam z rodzicami na wakacje pod palmą czy jak poszliśmy na spacer tam gdzie zawsze. Czy mam więcej nostalgii na myśl o czymś spektakularnym czy jak babcia odkurzała, a ja jeździłam na niej jak na koniu, albo jak szłyśmy z psem na spacer.
Ślub był fajny, ale nie był milion razy fajniejszy od jedzenia jedzenia na wynos w łóżku na studiach. Co najwyżej kilka razy fajniejszy.
Wielkie gale na studiach i w pracy nie zostawiły po sobie bardziej wartościowych wspomnień, niż codzienne wspólne wygłupy. Różne fety, bale i festiwale na studiach były super, ale…Nigdy nie zapomnę jak mój bliski kolega Matt wysmarował prześcieradła w naszym hostelu płynem do mycia naczyń logo naszej organizacji studenckiej i wywiesił je w oknach. “Typowy Matt”, wszyscy kręciliśmy głowami z dezaprobatą myśląc o biednej ekipie sprzątającej. Jednak “typowego Matta” poznawaliśmy przecież codziennie, w mniej szalonych, ale jednak ekscentrycznych gestach dnia codziennego.
Ważne są osoby, emocje, relacje.
To, co się robi i gdzie, jest ważne tylko trochę.
Miewałam fajne urodziny, kiedy mąż zorganizował mi z przyjaciółmi przyjęcie niespodziankę, jak z filmów. Miałam też wspaniałe urodziny tego roku, kiedy wzięłam wolne z pracy i większość dnia siedziałam pod kocem i czytałam książki, zapijając je herbatą.
Moja mama do dzisiaj pamięta jak w dzieciństwie chodziła z rodzicami na sok do restauracji. Pięćdziesiąt lat później miałam w tej restauracji wesele, bo podczas szukania lokalu weszłyśmy sobie przy okazji, powspominać. Dlatego cotygodniowe wyjście na ciastko migdałowe z córką, w drodze ze szkoły, cieszy mnie tak samo jak wspólna wyprawa do teatru. A nawet bardziej, bo zdarza się częściej.
Niezapomniane przeżycia są miłe. Spokojna codzienność jest przynajmniej tak samo miła. Jednak ważniejsza, bo codzienność jest codziennie. Tutaj właśnie powinniśmy najbardziej skupić się na jakości. Tak właśnie wyobrażam sobie “żyli długo i szczęśliwie”.