Pamiętam jak dziś pierwszą wizytę w Londynie. Było to tylko przejazdem, w drodze autokarem z Glasgow do Southampton. Jechałam z moim współlokatorem, bo zbyt bałam się lecieć z resztą paczki samolotem. To były czasy, kiedy lęk mnie paraliżował. A Gary wolał zapłacić jednego funta za bilet na Megabusa niż kilkadziesiąt za lot. To były czasy biletów za funta…Wysiedliśmy na Victoria Station. Złapaliśmy szybką kawę (najdroższą w moim młodym życiu) i poszliśmy na autokar do Southampton.
Pamiętam ta zwisające girlandami z drzew liście, te wysokie kamienice, wszystko takie beżowo-piaskowe. Wyglądało jak z bajki. Pomyślałam, że jeszcze tu wrócę.
Rzeczywiście, wróciłam. Co więcej, pracowałam dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym kupiliśmy wtedy kawę.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Londynu turystycznie, kilka lat później, nie spodobał mi się. We flagowym sklepie mojej ulubionej wtedy marki, Topshop, dostałam ataku paniki. Wszystko było zbyt. Zbyt duże, zbyt szybkie, zbyt zatłoczone, zbyt drogie. Nie wyobrażałam sobie, jak miałabym się tu odnaleźć.
A jednak.
4 listopada mija dziesięć lat odkąd wyszłam z metra na Angel i pomaszerowałam w dół City Road do biura w nowej pracy. Mojej pierwszej pracy w Londynie.Przepełniała mnie wtedy radość, którą do dzisiaj pamiętam. Dzień był chłodny, ale słoneczny. Jak moje wnętrze.
Przez ten tydzień dojeżdżałam najbardziej obłożoną linią w Wielkiej Brytanii, jadącą przez Woking na stację Waterloo. Wtedy też przekonałam się, że mieszkanie pod Londynem i dojazd do pracy nie mieści się w moim postrzeganiu “komfortowego życia”. Ani w ogóle czegoś dla mnie wykonalnego. Wracałam do domu po 19, zmęczona tak, że nie miałam nawet siły jeść.
Tydzień później odebraliśmy z chłopakiem klucze do pierwszego mieszkania, które wynajęliśmy w Londynie. Mieszkanie miało wielkość trzech pudełek na buty i kiedy o nim myślę, pamiętam tylko ścisk. A i tak kosztowało prawie 1500 funtów. Ale naszym sąsiadem był Boris Johnson (mieszkał trzy budynki od nas, po drugiej stronie ulicy), droga do pracy zajmowała siedem minut i była urokliwa. Mieliśmy też rzut kamieniem do ekscytujących barów, teatru, restauracji, kina, metra. Było ciasno, ale wspaniale.
Tak, w tym mieszkaniu w 2014 roku napisałam leżąc w łożku tekst o depresji. Moja depresja nie ma jednak związku z Londynem, a raczej na pewno ze stresem, który przeżywałam latami zanim w ogóle wyjechałam z Polski.
W tym mieszkaniu po raz pierwszy biegaliśmy za myszą. Co zdaje się być lejtmotywem naszych londyńskich mieszkań, który nigdy nie objawił się w Szkocji ani w Surrey.
Przez dziesięć lat mocno się zmieniłam.
Londyn też się zmienił. Najbardziej pewnie zmieniła się nasza relacja.
Przetrwaliśmy pandemię.
Przetrwaliśmy narodziny dzieci.
Weszliśmy w kolejny nowy etap, zaczynając szkołę.
Koleżanka wysłała mi wiadomość, że oceniam życie pary z dzieckiem w wynajętym mieszkaniu na jakieś 90 tysięcy funtów, a tymczasem zarabiając około 60 tysięcy (jako osoba) jest się już w 10% najlepiej zarabiających. 80 tysięcy to już najwyższe 5%. I absolutnie zdaję sobie z tego sprawę.
Londyn to jakieś 10 milionów ludzi. Powiedzmy sobie szczerze, większość ludzi wcale nie żyje na komfortowym poziomie, nawet jeśli moja bańka tak.
Spojrzałam na ceny wynajmu mieszkań w okolicy, w której mieszkałam na studiach. Za mieszkanie większe niż nasze zapłaciłabym około 1400 funtów. W bardzo dobrej dzielnicy Glasgow. Piechotą na uczelnię, kilkanaście minut pociągiem do centrum miasta. W tym samym czasie mieszkanie na moim piętrze, porównywalne do mojego, zeszło w jeden dzień za 2300 funtów za miesiąc.
Dostałam też kolejne wiadomości od innych znajomych. Czy nie mogę rozważyć mieszkania gdzie indziej niż w Londynie? Oraz inną znamienną wiadomość od starej znajomem…że jeśli raz zaznasz Londynu, to już nic nie będzie takie samo.
I przychylam się do tej opinii.
To jak ze związkami. Jedna chce tajemniczego bruneta, inna charyzmatycznego blondyna. Są osoby, które wyjechały z Londynu i poczuły ulgę. Są inne, które wyjechały i tęsknią, ale wybrały inne priorytety. I są takie, które nigdy nie wyjadą. Którą jestem? Fate goes as ever fate does. W tej chwili, jestem gdzie jestem.
Po całym tym czasie z tkliwością w sercu nazywam Londyn domem. Czuję się tu u siebie. Tutaj kupiliśmy mieszkanie. I uważam, że there is no place like London. Nie jest najlepszy na świecie, ale jest jedyny w swoim rodzaju. I jest mój. Istnieje moja wersja tego miejsca. Zawiera ono w sobie mój świat.