To jest tekst dla mnie i dla znajomych piszących, żeby poczuć się lepiej. Że jest nas więcej i przeżywamy wiele podobnych smuteczków.
Może to też być przestroga, dla każdej osoby marzącej o byciu wydanym autorem. Żeby wiedzieć czego się spodziewać. A dla kogoś może ciekawostka? Wgląd w świat, w którym nie chce być, ale który interesuje?
Poza tym, jak człowiek z siebie wyrzuci żale i foszki, to od razu jakoś lepiej.
Często zastanawiam się dlaczego ludzie wrażliwi rzucają się na zajęcia, które tylko dokładają trudności ich psychice. Ktoś powiedział mi, że właśnie dlatego, że widzą świat inaczej, może głębiej, może wyraźniej, i czują, że muszą o nim mówić. Rysować, grać, pisać i tak dalej.
Jestem pewna, że moje życie byłoby spokojniejsze, gdybym zamiast pisać lubiła na przykład wytwarzać coś praktycznego, coś co nie wyraża mojej duszy i jest głównie użytkowe. Albo uprawiać sport. Nie pragnę w żadnym razie okazywać tutaj wyższości wobec osób, które to właśnie robią. Wytwarzanie rzeczy, takich naprawdę potrzebnych, jest nie tylko przydatne, ale i godne podziwu. Sport też. Sama lubię uprawiać pewne dziedziny sportu. Jednak moją wiodącą czynnością jest pisanie. Wszystko inne jest obok.
Zresztą, kiedy nabywa się prawo do nazwania się pisarką lub pisarzem? Czy kiedy się dużo pisze? Czy kiedy zostanie się wydanym? Czy kiedy zostanie się wydanym wiele razy? Czy kiedy utrzymuje się tylko z pisania? Czy wystarczy pisać cokolwiek czy muszą to być tylko książki? Odpowiedź będzie subiektywna i umowna. A na koniec ktoś i tak może powiedzieć “żadna z ciebie pisarka”. I co zrobisz?
Rozmawiałam ze znajomą autorką, że działalność twórcza to ciężki kawał chleba. Finansowo to jedno, nie wiem jak ludzie z tego żyją, ale psychicznie to już w ogóle. Bo jak wydasz książkę, to nigdy nie jest wystarczająco dobrze. Musi się sprzedać, chcesz, żeby była dobrze przyjęta, a zaraz potem już myślisz – co dalej? Kiedy następna? Nigdy nie jest się “wystarczającą”.
Brak kontroli
Jednocześnie nie masz kontroli nad tymi wszystkimi aspektami, decyzjami i następnymi krokami. Masz jakiś wpływ na to jak się sprzeda i jak jest przyjęta, ale nie jest to chyba nawet 50% wpływu. Nie wiem czy 25%. Marketing ma mocniejszy wpływ na oba aspekty. Masz średni wpływ na marketing. A na to kiedy następna, ma się jakiś tam może wpływ, ale wciąż niewielki.
Ścieżka zawodowa pisarza usiana jest takimi problemami. I żadna decyzja nie ma gwarancji sukcesu. Jasne, być może w życiu nic nie ma gwarancji sukcesu, jednak wiesz co zrobić, żeby być szanowanym lekarzem, tłumaczem czy nawet przedstawicielem handlowym. Możesz popełnić błędy, możesz mieć słabe okresy, ale wysiłek i zacięcie popłacają. Dla mnie bycie przedstawicielką handlową było o wiele łatwiejsze w codzienności (ale trudniejsze psychicznie, bo jednak moją naturą jest co innego). W przypadku pisania – trochę zależy od Ciebie, Twojej pracy, talentu i tak dalej, ale większość jest poza Tobą. Wciąż pozostaje się w napięciu. A może ja wciąż pozostaję w napięciu i tylko projektuję to na innych.
Jakie książki pisać?
Osobiście czuję jeszcze decyzyjny paraliż. Czy powinnam pisać książki takie jak mój debiut i iść w ten gatunek, czy może powinnam spróbować różnych rzeczy? Czy napisać tę zaproponowaną mi książkę o czymś zupełnie innym niż poprzednia? Czy szukać wydawcy dla mojej książki dla dzieci? A może spróbować zupełnie innego gatunku? Wiem, że nic nie wiem.
Wiadomo, najlepiej pisać takie książki, jakie samej chciałoby się czytać. Ja chciałabym czytać “Dumę i Uprzedzenie” i “Solaris”, i Kurta Vonneguta. Czy zatem powinnam pisać połączenie tych opcji czy też prozę gatunkową w każdej dziedzinie? Jeśli widzę, że w jakimś temacie mam coś do powiedzenia albo jakiś temat interesuje Czytelnika, ale to nie byłoby dzieło życia, to pisać czy nie? Czy jak napiszę o czymś, na czym się znam, ale nie kocham tematu każdym kawałkiem duszy i nie wyraża mnie w całej rozciągłości, to pisać? Czy jeśli napiszę coś tylko dla pieniędzy, chociaż napiszę to dobrze, to jestem godna pogardy czy nie?
Pisanie jest zajęciem o tyle niewdzięcznym, że możesz włożyć w nie mnóstwo wysiłku, możesz nawet być obiektywnie bardzo w nim dobra, ale to i tak nie jest żadną gwarancją sukcesu. To nie znaczy, że ktoś Cię wyda. Jest mnóstwo dobrych książek, których się nie wydaje. To nie znaczy, że ktoś Cię kupi. Złe książki niejednokrotnie sprzedają się lepiej niż te wybitne. A nawet jeśli ktoś Cię wyda i ktoś Cię kupi, to w ogóle nie znaczy, że dasz radę się z tego utrzymać.
Będziesz natomiast wciąż otrzymywać dobre rady w stylu “najważniejsze to pisać dla siebie, nie dla innych” i tak dalej. Jak dla mnie to najważniejsze jest jeść i mieć gdzie spać, ale może to tylko ja. Ciekawe czy podobne rady dostałby dentysta, budowniczy czy kierowca autobusu…
Znam mnóstwo osób, które wydały książkę i jednocześnie najwyżej kilka, jeśli nawet tyle, które utrzymują się tylko z tego co wydały.
Skoro tak marudzę, to po co w ogóle piszę?
Uwielbiam myśl Philipa Pullmana. Nie wybierasz swoich demonów. Ani talentów. Pracujesz z tym, co masz. Mnie łatwo przychodzi pisanie.
W dobrych momentach, jest dla mnie przewspaniałe i dostarcza tyle emocji, ile można przeżyć, wykonując pracę na siedząco przed ekranem. Paradoksalnie, można czuć ciarki ekscytacji spisując zdanie za zdaniem. Zdarza się. Pisząc czułam się niejednokrotnie, jakbym leciała. Czasami podczas pisania płakałam. Czasami po napisaniu sceny spędzałam resztę wieczora pod kocem. A czasami pisząc esej o ukochanym temacie, chciałam skakać z radości i musiałam się uspokajać.
Pisanie ma moc.
“Jestem twoją klątwą i przekleństwem
Niedokończoną przyjemnością
Przegryzioną wargą do krwi”
Pidżama Porno, 2001
Zdjęcie: Kat Terek