Nie, nie zachłysnęłam się zachwytem Wielką Brytanią ani Anglią, przy okazji plując na ojczyznę. To druga część poprzedniego wpisu, w założeniu luźnego i rozrywkowego.
Poprzednia dekada pokazała dobitnie, że nawet stateczni i rozsądni Brytyjczycy potrafią robić rzeczy głupie i irracjonalne. Brexit to oczywiście temat rzeka, nie wiadomo nawet gdzie zacząć. Ale i tak uważam, że sporo rzeczy zorganizowali sobie wcale nieźle.
Publiczna służba zdrowia
Wiem, że ten punkt jest kontrowersyjny i może większość osób się ze mną nie zgodzi. Mam jednak przeważająco dobre doświadczenia z publiczną służbą zdrowia.
Mówię o sobie, swoich dwóch porodach, depresji.
Kiedy czytam pytanie na profilu Ania Maluje, o to czy w ciągu ostatnich pięciu lat lekarz poprosił o łapówkę, to dla mnie jest pytanie z kosmosu. Czemu miałby ją sugerować? Co miałaby zmienić? Terminy zawsze są państwowe, nie wiem co mogłaby przyspieszyć łapówka. Jeśli dostanę skierowanie do specjalisty, to dostanę się wtedy, kiedy się dostanę. Nie czekałam chyba nigdy na konsultację dłużej niż miesiąc. Oczywiście, NHS ma problemy z oczekującymi na różne zabiegi i operacje.
Mam za to bardzo złe doświadczenie z zamawiania karetki nie dla siebie, tylko dla nieznajomej na ulicy. Ale znów, trochę rozumiem, że sytuacja była dynamiczna i w chwili kiedy dzwoniłam na 999 było inaczej niż kiedy 15 minut później dzwoniłam na 111. NHS111 do tej pory mogę tylko chwalić, byli mi zawsze pomocni. I wysłali mi tą karetkę.
Myślę, że zła opinia Polaków o NHS opiera się przede wszystkim na podejściu do chodzenia do lekarza ze wszystkim, które jest w Anglii po prostu niepraktykowane i brak badań “na wszelki wypadek”. Jeśli coś wygląda na nieprawidłowe, to wtedy zleca się badania. Ale badanie krwi raz na rok w celu sprawdzenia, czy wszystko ok – no nie jest to tutejsze podejście. Znam polskiego lekarza, który twierdzi, że tak właśnie powinno być. Ja się nie znam. Po prostu piszę jak jest. Poza tym mnóstwo spraw porównujemy…z prywatnym leczeniem w Polsce. Sama nie byłam na przykład u NFZ-owego dentysty od pewnie około 30 lat, a u dermatologa albo ginekologa nigdy. Więc tak. Są oni pewnie gorsi niż prywatne wizyty w Polsce.
Koszty i łatwość prowadzenia działalności.
Zarejestrowanie jej to kilka, kilkanaście minut.
Nie ma czegoś takiego jak ZUS zjadający działalność. Jak zarabianie na składki. Prowadzimy własną działalność i to w ogóle nie jest temat, którym musimy się zajmować. Jest dochód, są podatki.
Kilka dni temu weszłam do salonu, żeby zapytać męża co robi nad tym telefonem, zamiast ogarnąć dokazujące dookoła niego dzieci. “Właśnie założyłem firmę”, odpowiedział.
Tak, że ten.
Mam księgowego, który wysyła tylko ile zapłacić VAT i ile podatków od dochodu (w tym jako zatrudniony pracownik) i tyle. Płacę i niczym więcej się nie martwię.
Formalizm
Dla wielu osób nudne może być brytyjskie podejście do BHP i formalności oraz dopełniania wszelkich warunków biurokracji. Sama je kocham. Hamuje bowiem spontaniczne zachowania i każe pomyśleć. Co pozwala uniknąć typowego dla słowiańskiej duszy „tupolewizmu”.
Może jestem nudna, ale czuję się dzięki temu bezpieczniej w codzienności.
Organizacja polityki i działania państwa
Reguły zachowania się w parlamencie, do których wszyscy się stosują, nie pozostawiają jakiejkolwiek opcji krzyczenia o zdradzieckich mordach. Nie można nawet zwrócić się do nikogo na Ty. Wszystkie wypowiedzi i komentarze skierowane są do Speakera (odpowiednik marszałka) i nie wolno nikogo nazwać po imieniu. “Panie Speakerze, wielce szanowny poseł okręgu North Islington nie ma bladego pojęcia o czym mówi” to styl kłótni w brytyjskim parlamencie.
Codziennym działaniem państwa zajmują się tak zwani civil servants. Kiedy zmieniają się ministrowie, ich resorty nie zostają nagle zastąpione ludźmi następcy. Kadra jest stała i, powinna być, apolityczna. Nie może należeć do partii.
Polityka ogólnie
Czy są w brytyjskiej polityce rasiści? Są. Czy są durnie? Bardzo wielu. Czy są osoby, którym nie chciałabym podać ręki? Tak.
Dopiero co były zamieszki, wywołane przez lata szczucia przez postaci jak Nigel Farage, Boris Johnson, Suella Braverman czy Tommy Robinson (prawicowy aktywista, używający różnych aliasów, ale nigdy swojego prawdziwego imienia i nazwiska, pochodzący oryginalnie z Irlandii i mający związki z Kremlem…). Trwały kilka dni, ale stłumiono je przy udziale społeczeństwa.
Ale nie obawiam się o swoje życie, jeśli trafię do szpitala w skomplikowanej ciąży. Nie boję się czy zostanę zmuszona do urodzenia dziecka z gwałtu. Nie martwię się czy jeśli moje dziecko będzie homoseksualne, będzie mogło być oficjalnie i legalnie z ukochaną osobą.
Tak, są beznadziejne aspekty, o które trwają przepychanki i nie dyskredytuję na przykład cierpień osób trans. Natomiast powyższe sprawy w ogóle nie są specjalnie tematem w polityce.
Uprzejmość
Nie jest to o każdym oczywiście, ale przekonuję się, że jednak Brytyjczycy mają w sobie na co dzień milion razy więcej uprzejmości i empatii niż Polacy. Przy wchodzeniu do autobusu czy tramwaju w Gdańsku wszyscy mi się wpychają przed wózek, dziecku nikt nie ustąpi miejsca (tak, w Londynie w autobusie czy metrze pasażerowie niemal zabijają się czasem kto dziecku ustąpi, nie, nie przesadzam), a wczoraj potknęłam się na chodniku i przewróciłam w Warszawie i nikt się nie spojrzał na mnie, chociaż stało kilka osób. W podobnej sytuacji w UK ktoś by mnie już próbował podnosić i pytać czy wszystko ok. Nie, nie jestem roszczeniowa, jestem przyzwyczajona tak traktować ludzi też codziennie, nie tylko oczekiwać tego (też ustępuję dzieciom itd). Smutne.
Tradycja kolejkowania
Łączy się nieco z poprzednim punktem, bo do autobusu wchodzi się po kolei. Jedno przednie wejście na pewno to ułatwię, niemniej ludzie często przepuszczają się szarmancko.
Na placu zabaw dzieci karnie czekają na swoją kolej.
Paradoksalnie dzieci w bawialniach zachowują się lepiej niż dorośli w gdańskim autobusie i są raczej miłe, ale już na nowodworskim festynie była szkoła przetrwania.
Wyprawka? Jaka wyprawka?
Nie muszę kupować na nowy rok szkolny podręczników, zeszytów, kredek, ołówków, niczego.
Tak, muszę ogarnąć mundurek i buty, ale polskie dzieci też mają ubrania i buty, po prostu muszę ogarnąć je w konkretnych kolorach. Na chwilę obecną muszę tak naprawdę sprawić córce tylko nowe czarne pantofle, bo sukienki, podkolanówki, koszulki, bluzy i sweterki są wciąż dobre. Jak mocniej się ochłodzi, kupię większy rozmiar rajstop. Tyle.
Mimo percepcji, że mundurek jest drogi (w niektórych szkołach wymagane rzeczy z logo może są, u nas to zwykłe ubrania w konkretnych kolorach), samo wysłanie dziecka do szkoły dla nas nie było drogie. Wręcz przeciwnie, to oszczędność. Przy kosztach przedszkola czy żłobka…
To moje punkty, zaobserwowane podczas 6 tygodniowych wakacji w Polsce. Można się zgadzać, można się nie zgadzać. To tylko mój punkt widzenia. Można też dodać swoje, jestem ciekawa jak to widzisz.