W tym roku całe szkolne wakacje od angielskiej szkoły spędziliśmy w Polsce. Dzieliliśmy czas pomiędzy Gdańsk i Mikoszewo na Mierzei Wiślanej. Dzisiaj chcę pokrótce opisać co robiliśmy spędzając wakacje w Gdańsku.
Urodziłam się w Gdańsku i spędziłam w nim, z pewnymi przerwami, większość życia do wyjazdu na studia. Od tego czasu wracam już tylko w odwiedziny. To wciąż moje miasto, bo niemal z każdym miejscem mam jakieś wspomnienia. Od Przymorza po Trakt Świętego Wojciecha. Od drogi na lotnisko i obwodnicy po trasę na Warszawę po drugiej stronie miasta.
Z jednej strony, nie jestem w ogóle turystką i znakomita część turystycznych miejsc w ogóle mnie nie interesuje. Bursztyn? Mam go po dziurki w nosie od dzieciństwa. Bazylika? Tak, jest przepiękna, ale braliśmy ślub w Kaplicy Królewskiej i po ślubie przeszliśmy z księdzem przez całą Bazylikę. W liceum w ramach wolontariatu pomagałam tam przy konserwacji tablic pośmiertnych i figur. I tak dalej.
Jednak za każdym razem odkrywam miasto troszkę od nowa. Mnóstwo rzeczy się zmieniło. Lokale, do których chodziłam, w większości albo nie istnieją, albo przeszły transformację. W stronę gentryfikacji, oczywiście. Czasem to fajnie, czasami w ogóle. Modne obecnie miejsca “za moich czasów” nie istniały.
No dobra, ale co robiliśmy?
W Plenum obejrzeliśmy wystawę prac studentów ASP.
I pracowaliśmy. Bardzo przyjemne miejsce na pracę.
W 100czni poszłam na darmową jogę i jestem pod wielkim wrażeniem, bo klimat był niesamowity. Polecam mocno każdemu. Godzinne zajęcia w sobotę w samo południe dostępne są dla każdego, przez większość roku.
Jedliśmy posiłki w:
Mono: Proste jedzenie, ale przepyszne. Za pizzę i dwie sałaty (kozi ser oraz wątróbka) oraz napoje, zapłaciliśmy z napiwkiem 190 zł. Mają sympatyczną obsługę, która naprawdę stara się dogodzić i pomóc oraz fajną małą bawialnię. Dziewczyny były zachwycone i chciałyby do niej wrócić.
Sassy Rooftop: Pozdrawiam mocno pana kelnera, który mnie obserwuje i zaserwował darmowe prosecco. Czułam się bardziej gwiazdą niż przez całą resztę tego roku; Bardzo dobre sushi i bardzo dobre widoki.
Szarlotka w Pikawie smakuje tak samo od dwudziestu lat, odkąd wpadałam tam w liceum, co jest wielkim komplementem. Ogólnie nie lubię szarlotki, a u nich – niezmiennie lubię.
Najlepsze lody:
“Miś” to jest klasyka dla gdańszczan. Otworzył się w roku urodzin mojej mamy. Chodziła tam ona, chodziłam i ja. Obecnie w nowej lokalizacji, kilkadziesiąt metrów od starej. Ich zestaw smaków nie zmienił się odkąd byłam dzieckiem, ale jakość też nie. Najlepsze truskawkowe lody w okolicy, smakują prawdziwymi, świeżymi truskawkami. A mój faworyt to malaga.
Dzieci
Moje dziewczyny chodziły na zajęcia ceramiki i baletu w Sztukarium, w dworku na Morenie. Wejście z ulicy, po opłaceniu kosztu udziału w zajęciach (płaciła moja teściowa, więc nie umiem określić kwoty, ale polecam ich stronę internetową). Ceramika to tak bardziej 5+ jeśli chodzi o wiek, ale balet podbił serce trzylatki.
Wybrały się także, choć beze mnie, do Hewelianum i z tego co rozumiem, podobało im się, bo następnego dnia Iona opowiadała obcej pani, że zostanie astronautką i w kosmosie nie myje się włosów w wannie.
Odwiedziliśmy sale zabaw:
W ECS o tematyce stoczniowej – fajnie
Regularnie od kilku lat odwiedzamy bawialnię w Centrum Morena i cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem dziewczyn, do tego stopnia, że mamy kartę stałego klienta
Pierwszy raz od kilkunastu lat odwiedziłam oliwskie zoo.
Zobaczyłam na własne oczy królową pingwinów i internetu – Kokosankę.
Zachwyciłam się biegającymi vicunami i reklamą gabinetu stomatologicznego sponsorującego rogatą antylopę bongo (“gdy już bongo wyjdzie z chaszczy umów się na przegląd paszczy” – to tak złe, że aż dobre). Podziwiałam pływającego w sadzawce tapira.
Przytulałam dinozaury, co było chyba najlepsze ze wszystkiego. Dzieci też tak myślą.
Przeszłam szybko przez Jarmark Dominikański, którego, jak to gdańszczanka, serdecznie nie znoszę. I cóż, nie uważam, żeby było na nim cokolwiek ciekawego. Czyli jak zwykle. Chociaż plusem jest zunifikowanie wyglądu straganów, tak, że mniej bolą od nich oczy.
Po raz kolejny przejechałam się kołem widokowym. To chyba trzeci raz. Dla mnie to jest świetna rozrywka, na poziomie podobnym do Madame Tussauds – najlepiej wchodzi, kiedy ma się głupawkę. A ponieważ pojechałam z moją przyjaciółką od czasów gimnazjum, to miałyśmy potężną głupawkę i to na trzeźwo. I tak od 22 lat.
Odwiedziłam pracownię Jumibag, do której trochę się wprosiłam. Zobaczyłam ich torby na instagramie znajomej i uznałam, że torby chcą być ze mną. Porozmawiałam z założycielką marki, Anią, której uśmiech jest przecudownie ciepły i…zaraźliwy. Jest osobą tak pozytywną, że nawet ja, zimna introwertyczka, miałam ochotę się do niej przytulić. Ciepła jest też historia biznesu. Sięga jakieś dziesięć lat wstecz. Ania uszyła sobie torbę do przewijania synka. Chyba każda matka zgodzi się, że dobra, funkcjonalna torba to skarb przy milionie rzeczy bobaska. Była często pytana skąd taka torba. W tamtym czasie była fryzjerką i gdy wróciła pracy po urlopie macierzyńskim, klientki chciały kupować od niej szyte torby. Po jakimś czasie cieszyły się takim powodzeniem, że szef zasugerował Ani, żeby zajęła się nimi na pełen etat, bo i tak prawie nie ma już czasu na strzyżenie. I zajęła się, a marka rośnie, ma stałe klientki i rosnącą kadrę.
Od siebie mogę powiedzieć, że ich torba City jest bagażem podręcznym ze snów. Ja mam model Dubai, ale torby dostępne są w milionie kolorów i mogą być dobrane na zamówienie. City mieści się pod siedzenie w Ryanair, ma zamek, więc nic mi nie wypadnie (kiedyś rzeczy wypadły mi z modnego wiklinowego koszyka i posypały się na taśmę – obciach nie do zapomnienia), da się włożyć laptopa. Polecam ze wszystkich sił. Już teraz marzy mi się ten różowy Traveller ze zdjęcia i chyba go sobie kupię przy następnej wizycie.
No. To tyle. Tyle dałam radę spisać. Więcej grzechów nie pamiętam.
Nie czuję się już w Gdańsku jak w domu. Znam go, doceniam i będę kochać na zawsze, ale moje miasto jakoś się rozpłynęło i pozostaje w pamięci. Niemniej, uważam dalej, że to jest jedno z najfajniejszych miast w Polsce. Z biegiem lat może nawet coraz bardziej. I chociaż ja mogę mieć focha, że “kiedyś to było”, ciężko mi nie przyznać, że Gdańsk rozwija się w szalonym tempie, jest coraz piękniejszy i komuś z zewnątrz ma chyba coraz więcej do zaoferowania.
PS Nie mam związku z żadną z powyższych instytucji. Wszystko to polecenia klientki.
Poza Jumibags, do których odezwałam się sama, spodobali mi się. Po odwiedzeniu – podobają mi się jeszcze bardziej.