Jestem jedynaczką.
Kiedy sama byłam dzieckiem, był to zwykły życiowy fakt. Odkąd mam internet, wiem, że każdy element czyjegoś życia może być problemem dla innych ludzi. Zwłaszcza obcych…Wiem też, że są osoby, które czytają lub wysłuchują, jaką krzywdą jest dla dziecka brak rodzeństwa.
Uważam, że w dzieciństwie pokrzywdziło mnie sporo zachowań, wydarzeń i zjawisk, ale jedynactwo akurat jakoś najmniej. Częste przeprowadzki i związane z tym zmiany przedszkoli i szkół? Tak, zdecydowanie. Musiałam przerabiać to na terapii. Rozwód rodziców i zerwanie relacji z toksycznym ojcem? Bardzo. Kolejne sesje terapii. Relacje w domu i z dalszą rodziną? Stres finansowy? Nauczyciele, którzy nie powinni wykonywać tego zawodu? Tak, tak i tak.
Ale jedynactwo? Nie bardzo. A przynajmniej nie tak, jak można by sądzić.
Bywało, że oczekiwano ode mnie zachowania się jak osoba dorosła. Czułam, ze powinnam być grzeczna, słuchać się i nie szaleć “za bardzo”. Długo leczyłam się, już jako dorosła, z podejścia, że nie mam być “jak inne dzieci”. Ale wiele takich oczekiwań czuły znajome mi osoby, które miały rodzeństwo. Może po prostu miałabym kogoś, z kim mogłabym dzielić stres związany z tymi oczekiwaniami, bo byłaby nas dwójka. A tak – nie miałam.
Na tej samej zasadzie pokrzywdzone są osoby, które nie mają babci, dziadka, wujka albo cioci. Dzieci, które wychowują się w domu, w którym nie ma zwierząt. Jak moje. Sama miałam psa, a one nie mają. Mój mąż miał siostrę, ale psa ani kota nie. To też jest całkiem ważna życiowa relacja, może nie porównywalna, a porównywalna. Nie wiem, bo rodzeństwa nie miałam i żyję. Miałam psy i były dla mnie bardzo ważne.
To w ogóle nie jest coś co jestem w stanie rozpatrywać w kategorii krzywdy. To jak urodzenie się w Polsce albo w Japonii. Czy któreś jest lepsze albo gorsze? Zależy od punktu widzenia. Jestem zadowolona z miejsc na świecie, w których dorastałam i w których jestem obecnie. Jako Japonka też bym pewnie była.
Obserwując niektóre relacje rodzeństw w moim otoczeniu, bardzo żałuję, że nie miałam żadnego. Obserwując inne, jestem bardzo zadowolona, że nie miałam. W porównaniu, mogę uznać się za szczęściarę.
Jestem jednak pokrzywdzona w relacji z mężczyzną, który jest starszym bratem. Nie mam problemu z dzieleniem się. O nie. Mam coś – częstuj się. Ale jestem przyzwyczajona, że jeśli na stole jest pudełko czekoladek, to osoba, z którą się dzielę, bierze kilka. A nie, że wrzuca w siebie wszystko co widzi. Bo ja zjadam kilka i zostawiam na później. On – nie. Bo ktoś może mu zjeść. W ten sposób kończę z ręką w nocniku, kiedy po całym dniu myślę sobie o mojej bombonierce, albo o czekoladzie czekającej w lodówce, ale ich nie ma. Nie ma po nich śladu. Może nigdy ich nie było? A geniusz oczywiście nie uzupełni zapasów. O to zdarzyło mi się robić awantury.
Czy chciałam mieć rodzeństwo? Dużą część życia – oczywiście. Starsze. Nie chciałam bobasa, który uganiałby się za mną, zabierał i niszczył rzeczy. Miałam dwanaście lat, gdy na świat przyszedł mój kuzyn i wiedziałam na pewno, że kilkulatki to nie jest ktoś, kogo potrzebuję w życiu na co dzień. Chciałam starszego brata, który by mnie bronił albo pożyczał fajne płyty, jak bracia moich koleżanek. Albo siostrę, której mogłabym podkradać ubrania i uczyć się od nich bycia cool, jak uczyły się od sióstr dziewczyny z mojej klasy. Koniec końców jednak te płyty i wskazówki jakie ubrania są fajne, trafiały do mnie okrężną ścieżką. Sporo płyt, książek i filmów przekazał mi też młodszy brat mamy.
Skoro jedynacy nie są pokrzywdzeni, to dlaczego sama nie mam jedynaczki?
Bo chciałam czegoś innego. Powielanie wzorców to nie obowiązek. Mój mąż miał siostrę i cieszyło go to. Ja zawsze chciałam mieć trochę większą rodzinę niż moja. Co nie znaczy, że sama cierpiałam. To doświadczenie, którego chciałam, tak samo jak chciałam wyjechać z Polski do Wielkiej Brytanii. Bo fascynacja, bo przygoda, bo to moje.
Mam też sporo wdzięczności. Wiem, że gdybym nie była jedynaczką, zapewne miałabym mniej życiowych możliwości. Nie byłoby mnie stać na studia w Wielkiej Brytanii lub tyle zajęć pozalekcyjnych, na ile chodziłam. Chociaż wtedy pewnie miałabym inne miłe przeżycia i wspomnienia, które bym kochała.
Oprócz rodzinnych problemów i trudności, zawsze miałam jedzenie na stole, ubranie, bliską osobę, która by mnie przytuliła. Nawet więcej niż jedną. Zawsze miałam kogoś kto o mnie dbał i mogłam zwrócić się do kogoś o pomoc. Miałam gdzie mieszkać i miałam warunki do nauki. W wakacje odpoczywałam, nigdy nie musiałam pracować (do czasu studiów), choć czasem (nie zawsze, co też jest przywilejem) na najzwyklejszych koloniach, a nawet zdarzało mi się spędzać całe tygodnie w domu. I wydaje mi się, że te wszystkie aspekty były ważniejsze, niż samo to czy miałam rodzeństwo.