Ponieważ właśnie skończyłam pisać drugą książkę i czeka mnie teraz wiele tygodni redakcji, a w międzyczasie podpisuję umowę na trzecią książkę, postanowiłam uznać mentalnie, że jestem pisarką.
Może kiepską, ale jednak.
Mam bardzo dużo roboty, zamiast zająć się nią, prokrastynuję i piszę teksty o pisaniu. Idę o zakład, że będę wkrótce mieć niezwykle czyste mieszkanie.
I tak już jest. Tak już być musi. Trust the process.
1
Pisanie to zajęcie, które idzie mi dużo łatwiej i szybciej niż inne. W zasadzie to zajęcie, które męczy mnie najmniej ze wszystkich. A jednak, kiedy robi się to zajęciem głównym, zawodem niemal…to czuję się jak w pracy. Nie jest to głównie frajda i ekscytacja. To po prostu praca. Wkurza mnie mniej niż jakakolwiek inna dotąd, ale to praca.
Oczywiście, że wolałabym spać i oglądać serial.
2
Rób to co kochasz i nie przepracujesz w życiu ani chwili?
Oczywiście, że to bzdura. Pracuję więcej i wymagam od siebie więcej niż kiedykolwiek. Tyle, że nie 8 godzin jednym ciągiem w biurze. W żadnym biurze nie pracowałam jednak w weekendy, a obecnie robię to w każdy jeden weekend…
3
Ze wszystkich hejtów jakie w życiu dostałam, stwierdzenie, że “chce mieć lifestyle pisarza, a nie pisać” jest najbardziej chybionym. Jestem brzydką, głupią, żałosną i pretensjonalną pseudointelektualistką, która udaje empatię? Może. Mam okropne paznokcie u stóp, wielki nos i ciężko powiedzieć, dlaczego mój mąż jest ze mną? Sama nie umiem powiedzieć. Ale, że nie chcę pisać?
Styl życia pisarza kojarzył mi się od zawsze z siedzeniem samej i pisaniem, więc właściwie to tak, chciałam takiego stylu. I dlatego pisałam fanfiki wiedźmińskie na papierze podaniowym, pod kołdrą, ołówkiem, jakieś ćwierć wieku temu. Mam w domu wielki tom, jakieś pięćset stron, który mój mąż złożył z tekstów z mojego pierwszego blogu. Założyłam go w gimnazjum i pisałam do studiów. Pod tym adresem opublikowałam przez kilkanaście lat prawie 2000 wpisów, a to nie jest wszystko co piszę. Ani fanfiki, ani tamten blog nie przyniosły mi poczucia bycia fajną, a już tym bardziej takiej percepcji ze strony innych 😉
I być może to wszystko co napisałam w życiu jest nic nie warte. Nie zamierzam się kłócić, bo najczęściej sama oceniam własną twórczość gorzej niż źle. Ale setki, tysiące stron – istnieją.
4
Siedzenie nad klawiaturą mnie nie stresuje. Spotkania autorskie, wywiady, promocja, sprzedaż, próby znalezienia wydawców, rozmowy o moim pisaniu – to stresuje mnie niesamowicie.
5
Im dłużej grzebie się w opowieściach pisarzy o ich zawodzie, tym częściej natykam się na osoby robiące codziennie to samo co ja. Niezależnie od weny i samopoczucia, siadały i pisały. To już nie tylko Pratchett, ale i Frank Herbert, Ursula Le Guin, Holly Black, Stephen King. Jest ich chyba więcej niż mniej.
6
Pisanie fabuły wywołuje ciarki ekscytacji, których nie daje mi pisanie non-fiction.
7
Non-fiction każe mi zgłębiać tematy, po które nie sięgnęłabym dobrowolnie, gdyby nie potrzeby tekstu.
8
Social media to broń obosieczna. Tak, te ponad dwadzieścia lat blogowania (nie tylko na tym blogu), networkingu na imprezach blogowych i pokazywania się w sieci, a przede wszystkim gromadzenia mojej wspaniałej społeczności, z pewnością są powodem, dla którego wydawnictwa w ogóle mnie zauważyły. I dlatego widzą potencjał. Ale jednocześnie widzę jak przyzwyczajenia social mediowe wpływają na mój styl pisania i warsztat. Nie tak dobrze. Na przykład przedstawiając jakąś tezę czy opinię, niemal przepraszam, że żyję i zawsze asekuracyjnie podkreślam, że na pewno NIE WSZYSCY TAK ROBIĄ. Wychodzi to ze mnie samo, bo wdrukowały we mnie ten mechanizm lata hejtów i szukania najgorszej możliwej interpretacji w każdej wypowiedzi. Żeby przypadkiem nie było opcji kogokolwiek urazić.
Moją intencją najczęściej nie jest urażenie kogoś (chociaż czasem jest, nie interesuje mnie na przykład czy urazę rasistów, seksistów i tak dalej). Są jednak odbiorcy, którzy będą urażeni najgłupszą drobnostką, a nawet po prostu własną wizją mnie jako osoby. Czas przestać się przed nimi bronić.
9
W kwestii pisania, zazdrość to bardzo motywujące uczucie. Lata temu dostałam od Kasi Czajki-Kominiarczuk, którą mam zaszczyt uważać za przyjaciółkę (nie taką psiapsi, że wszystko o sobie wiemy i spijamy z dzióbków, ale taką, że mogę pogadać z nią o mocno ciężkich sprawach i szukać wsparcia w różnych innych), książkę z dedykacją. Że ma nadzieję, że zazdrość zmotywuje mnie do napisania swojej.
I tak było.
Przez lata obserwowałam, jak coraz to nowe znajome mi osoby wydają książki i zawsze czułam to samo. Skoro one mogą, to czemu ja nie? Nie ma powodu, żebym nie mogła. Trzeba tylko zawalczyć.
Polecam taką zazdrość. Chociaż może nazwałabym to raczej motywacją.
A co do Kasi, to właśnie wydała nową książkę. Już nawet nie pamiętam, którą z kolei. Ale ja też będę w tym miejscu, też mam dwie w drodze 😉
10
Pisząc te słowa, chce mi się płakać, chce mi się schować pod kocykiem i wyglądać tylko, żeby przełączyć odcinek serialu. Bo jestem zmęczona, bo sporo napisałam, bo robię redakcję, a to bardziej żmudne niż wymyślanie fajnej fabuły.
Ale tego nie robię. Zamiast tego – piszę.
I wiem, że jutro wstanę i zamiast robić cokolwiek innego, może ważniejszego, może bardziej pożytecznego i potrzebnego – pewnie zacznę pisać.
Możliwe, że to jedynie oznaka grafomanii.
Ale ponieważ ludzie mi płacą, mogę nazywać się zamiast grafomanki pisarką.
The joke’s on you!
Zdjęcia Ewa Kara