To jest dziwna jesień. Żeby nie powiedzieć – specyficzna.
Mamy listopad. Sprawdziłam rano prognozę pogody w telefonie. Prognoza oznajmiła mi, że nie spodziewa się opadów przez najbliższe dziesięć dni. W kraju znanym z deszczu. W kraju, z którego ludzie uciekają z powodu depresyjnej aury. Powinnam się cieszyć, ale jakoś ciężko. Taka jesień w Londynie niekoniecznie napawa optymizmem. Gdzieś coś się popsuło. Wszystko pada nad Hiszpanią…
Przeżyłam już specyficzne jesienie. Takie, kiedy to 25 października chodziłam po plaży w kostiumie kąpielowym, na przykład. I nagle, z dnia na dzień, te ponad dwadzieścia stopni zmieniło się w dziesięć. Bez specjalnego uprzedzenia. Ale tak to już mamy, w tym XXI wieku. Pogoda nie zachowuje się normalnie. Jej nienormalność to nowa norma. Palące w oczy słońce, a dwie minuty później oberwanie chmury i rzeki płynące rynsztokiem? Tak. Jednego dnia prawie dwadzieścia stopni, a drugiego bliżej dziesięciu? Tak. Zero deszczu w deszczowym kraju? Tak. Nawet Szkocja cieszy się łagodną pogodą. SZKOCJA!
Ależ brytyjsko, piszę o pogodzie…
Mogę już schować sandały i zrobić na swojej półce z obuwiem nieco miejsca. Jasne, mogłam to zrobić od dawien dawna, ale jest jesień, więc nie miałam czasu. Chociaż matki spotykane na zajęciach dla dzieci, zwłaszcza te, które noszą muzułmańskie chusty, nierzadko mają na sobie sandały przy dziesięciu stopniach. Tutaj pełen szacunek. Wiem, że mieszkańcy Wysp Brytyjskich mają inną odporność na pogodę niż Europejczycy z kontynentu, ale to jest wyższy poziom twardzielstwa.
Jesień w Londynie to jak lato w Szkocji
Londyńska pogoda nie dokucza mi aż tak, jak turystom wizytującym miasto. Spędziłam pięć lat w Szkocji, nie takie rzeczy przeszłam. W porównaniu, Londyn jest ciepły, suchy i słoneczny. Tak słoneczny, że pocisz się w tym słońcu, ale musisz mieć coś na sobie, bo jest zasadniczo zimno, poza tym zaraz może padać. Jednak w porównaniu z Glasgow i tak jest luz. W Londynie “może padać”, w Glasgow wiesz, że będzie, to tylko kwestia czasu. Niezależnie od pory roku. Będzie też wiać tak, że złamie parasol, więc nie warto go nosić. Za studenckich czasów po prostu się poddałam, bo fortyfikowane, pancerne parasolki komandoskie łamały się tak samo jak badziewie ze sklepu funtowego.
Jak już zatem ustaliliśmy, Londyn jest ciepły, suchy i słoneczny. A jeśli nie jest, to nie marudź, mogło być gorzej.
Zawsze zastanawiałam się, jeszcze za czasów studiów w Szkocji, jak niektóre dziewczęta są w stanie mieć idealnie ułożone, piękne włosy idąc na pierwsze zajęcia tego dnia. Czyli o 9 rano. W wilgoci przechodzącej ludzkie pojęcie. Teraz wiem, że miały po prostu lepsze geny w tej materii. Zamiast walczyć z wiatrakami, zamieniłam fryzurę z boba na shaga, co sprawia, że puszenie się i zawijasy, które wcześniej mnie irytowały, teraz są planowanym elementem stylu. Polecam wszystkim z falującymi włosami. Albo to, albo zainwestować we wczesne wstawanie, dobry sprzęt do włosów i dużo lakieru. Ja wybieram shaga.
Prognozy kłamią
Codziennie sprawdzam pogodę, na aplikacji iPhone’a i na BBC, żeby wiedzieć czy będzie padać i o której. Technologia i natychmiastowy dostęp do wszystkiego oczywiście nas psuje. Tak jak psuje człowieka Londyn, gdzie prycha się ze złości, jeśli następne metro jest później niż za trzy minuty. Dawne prognozy uznawało się za wystarczająco dobre, jeśli w ogóle padało, zgodnie z przewidywaniami. Dzisiaj zrzymam się, jeśli deszcz zapowiadano na 18, a spadł o 16. BBC KŁAMIE, rzucam wtedy pod nosem.
Kraina poza czasem
Metro to kraina z własnym mikroklimatem. Zasadniczo o każdej porze roku jest tam bardzo gorąco. Najlepiej zatem ubierać się w warstwy, żeby móc rozebrać się do podkoszulka. Nie, nie przesadzam. W ciepłym płaszczu w Victoria Line czuję zwykle spływające po plecach kropelki potu i nie jest to figura stylistyczna. I tak jak kiedyś podziwiałam włosy studentek, tak dziś zastanawiam się jakim cudem ci zakutani w wiele warstw ludzie wokół mnie nie płyną w rzekach własnego potu i nie mdleją. I zastanawiam się, jak ja przeżyłam ciążę dojeżdżając Victoria Line do pracy. Rodziłam w grudniu, więc jesień w Londynie dorwała mnie w zenicie. W płaszczu. W metrze. Dopóki mogłam chodzić.
No dobra. Masz już włosy ułożone na przekór pogodzie. Masz już opanowane ubieranie się na cebulkę. Masz wodoodporny eyeliner i trzymasz w ręce Pumpkin Spice Latte. Albo z paczką nowej, rzemieślniczej herbaty za przynajmniej osiem funtów, idziesz do domu – zapalić świeczkę i poczytać książkę pod kocem. Jeśli za oknem będzie padać deszcz – tym lepiej.
O czym zapomniałam?
Pająki. Większe niż pozwalałaby na to przyzwoitość. Czasami tak duże, że na ich widok robi się niedobrze. Nie, nie czasami. Często. Jesień jest dla mnie tożsama z pająkiem i palpitacjami serca.
Byłam delikatną osobą. Bolało mnie zadawanie śmierci komukolwiek większemu od komara. Na samą myśl o zabiciu pająka bywało mi gorzej. Czasami udawałam, że go nie widzę, żeby mógł się schować i przestać być problemem. Jeśli pająk nie załapał mojej strategii, wołałam męża, który choć jest arachnofobem, jest w stanie zabijać szybko.
Ale lata macierzyństwa uodporniły mnie. Przeżyłam niejedno. Widziałam niejedno. Zrobiłam się twarda. I kupiłam ssącą rurę na pająka, która wciąga go bez uszkadzania, po czym można wyrzucić go za okno bez ryzyka jakiegokolwiek fizycznego kontaktu. Ktokolwiek ją wymyślił, powinien dostać może nie Nobla, ale inną piękną nagrodę.
Ale w tym roku użyłam mojego wynalazku póki co dwa razy…Czy pająki poszybowały wraz z chmurami deszczowymi nad Hiszpanię?
Znowu mam za duzo ubrań, a chodzę ciągle w tym samym
Pogoda na trencz trwa zwykle kilka jesiennych tygodni. Po czym od razu wskakuje pogoda na grube płaszcze i czapki. Oprócz tych dni, kiedy przychodzi nagłe ocieplenie i wszyscy się pocą…A ocieplenie przychodzi regularnie i znienacka. Kiedy już zaakceptujesz grub warstwy i przyjmiesz, że to wyjściowa opcja codzienna.
Brzmi słabo? Nie martw się. Na pewno zdarzy się kilka idealnych jesiennych dni. Przecież ta jesień potrwa przynajmniej do kwietnia.
Chyba, że znowu coś się zmieni…
Zdjęcia Ania Hrycyna