Londyn szykuje się na Święta, a wraz z nim śmietanka sceny politycznej. Obserwujemy ministra i jego piękną żonę, witających gości na Christmas Party. Ale cóż to, nagle okazuje się, że żona nie jest tym, na kogo wygląda. Miała romans z mężczyzną, który został zamordowany. Romans o tyle niebezpieczny, że kobieta wiedzie podwójne życie, w rzeczywistości będąc agentką prywatnej organizacji wywiadowczej Black Doves, a jej małżeństwo i dzieci to przykrywka. Teraz korzystając ze szpiegowskich zasobów i z pomocą zaprzyjaźnionego płatnego mordercy, próbuje odnaleźć zabójców ukochanego i pomścić go. Im dalej zagłębia się w tajemnice ukrytego świata intryg i przestępstw, tym robi się goręcej.
Black Doves czy „Gołębice Londynu”
Keira Knightley jest moją ulubioną aktorką. To właściwie oczywista oczywistość. Widać to też gdy spojrzy się na okładkę mojej debiutanckiej książki. Wieść o serialu „Black Doves” bardzo mnie zatem ucieszyła. Znajoma napisała mi nawet podekscytowana, że klimat serialu to “Elfy w Londynie” bez elfów. Jest w tym sporo prawdy. Połączenie szpiegostwa i intryg na wysokich szczeblach z domową atmosferą w scenerii Londynu to jest klimat do którego dążyłam. Fajne ciuchy, piękna Keira, wszystko się zgadza. W tym kontekście serial mi się podobał. Sporo się dzieje, jest ładny Londyn, Keira pozuje na tle miejsc, w których sama miałam robione piękne zdjęcia, jest fajnie. „Black Doves” to serial szpiegowski z lekkim przymrużeniem oka.
Uważam jednak, że Keira trochę strzeliła sobie w stopę. Tak, wciąż jest dobrą aktorką, ale Ben Wishaw kradnie jej każdą scenę. Nie jest to jej wina, gra to co ma do zagrania. Po prostu jedna część obsady napisana jest o wiele ciekawiej niż reszta. Niemal wszyscy związani ze sceną płatnych morderców, mają role ciekawe, skomplikowane, z dużą dozą humoru.
Duet wesołych zabójczyń – Walijki i Irlandki – jest wyborny. Ich szermierki słowne i dogryzanie sobie nawzajem i postaci Sama to jedne z lepszych scen. Sam jest napisany świetnie, jest zniuansowany, skomplikowany, taki homoseksualny Geralt w postaci malutkiego mężczyzny, który w jednej scenie zabija, a w drugiej jest emocjonalnym wrakiem z powodu złości ukochanego. Najlepszy „gay best friends” ever. Kupuję go w całości, łatwo się z nim identyfikować i polubić go. Jest jeszcze Lenny, starsza gangsterka w dresie, która hipnotyzuje na ekranie, za każdym razem jak pojawia się w „Black Doves”.
Na tym tle zarówno postać Keiry Knightley jak i wybitnej Sarah Lancashire wypada…no, sztampowo.
Postać Keiry miota się po ekranie i chociaż mamy wyjaśnione tło jej działań, to jakoś nie bardzo mnie przekonuje. O ile wejście w siatkę prywatnego wywiadu szpiegującego rząd można zrozumieć jako ekscytującą perspektywę dla zagubionej dziewczyny z przeszłością, o tyle zajście w ciążę i podtrzymywanie szarady przez kolejne dziesięć lat…nie kupuję tego. Co ona z tego ma? Pieniądze? Ekscytację? Nie pomaga przecież żadnemu krajowi, więc po co to robi? Jakie są jej życiowe cele i priorytety? Nie wiem, nie czuję ich, nie dowiaduję się o nich. A potem nagle romans, w który wchodzi całą sobą…Tak jak Bena kupuję w całości, tak jej w ogóle.
Poza tym scena, w której by rozwiązać trapiący ją problem, wyrusza w nocny Londyn, zostawiając dwójkę dzieci śpiących w domu bez niczyjej opieki – tutaj straciła dla mnie swoją wiarygodność jako postać matki. Nie umiem wyobrazić sobie żadnej dobrej matki, która by się na to zdecydowała.
Postać Pani Reed, granej przez Sarah Lancashire, jest natomiast monotonna i nudna. Ot, baba trzymająca w garści szpiegów, niezłomna, z kamienną twarzą, nie wyraża przez cały serial żadnego uczucia. Po tym jak widziałam Sarah Lancashire w wybitnej roli policjantki w „Happy Valley”, po prostu zżymam się jak można nie dać niczego do zagrania takiej wirtuozce.
UWAGA SPOILER
Serial ukazuje świat polityków jako koszmarnie nudny i pozbawiony charyzmy, w przeciwieństwie do przestępczego podziemia. Chociaż przyznam, że bawi powiązanie premiera, ewidentnie wzorowanego na Rishim Sunaku, z przestępczym półświatkiem. Nie wiem czy to tylko żarcik czy manifest polityczny twórców, ale MNIE BAWI.
KONIEC SPOILERU
Wiemy już, że zatwierdzono drugi sezon „Black Doves”. Mam nadzieję, że również będzie rozgrywać się w okresie świątecznym lub innych dziwnych okolicznościach, bo to taka opowieść, do której trzeba mocno zawiesić logikę.
Gangsterzy i płatni mordercy poruszają się po mieście właściwie bez żadnego ograniczenia, a policja przez większość serialu w ogóle się nie pojawia. Ja wiem, że niektórzy widzą Londyn jako miasto totalnego bezprawia, ale jednak aż tak źle nie jest. To fantazja nieco na kształt serialu “Gentlemeni” Guy Ritchiego, tyle, że estetyką bliższa “To właśnie miłość”. Czy to wada czy zaleta? Jedno i drugie. Kwestia punktu widzenia.
Podobnie jak kwestia specyficznej moralności. To nie będzie serial dla każdego, bo trzeba przyjąć, że istnieje “dobry morderca” czy “dobry szpieg”. Mnie to bawi, ja to przyjmuję, ale znów, musimy zawiesić normy jak w przypadku wielu produkcji, w których głównymi bohaterami są szemrani ludzie. Nie jest to jednak zabieg rzadki w dzisiejszej popkulturze, mnóstwo popularnych seriali od lat opiera się na dysonansie widzów kibicujących osobom robiącym okropne rzeczy. W tym kontekście, morderstw i innych okropności, produkcja jest dość lekką rozrywką, paradoksalnie idealną na święta.
No i Keira ma w „Black Doves” naprawdę super ciuchy. Może czasem tyle wystarczy?