Początek roku nie może odbyć się bez wpisu oznajmiającego noworoczne postanowienie. Zwłaszcza, jeśli to blogowa tradycja. Tym razem, po raz pierwszy od 2013, nie było wpisu na 1 stycznia. Ani nawet na drugiego, ani żadnego innego, aż do dzisiaj. Uznajmy to za część postanowienia. Ale do rzeczy.
Na koniec minionego roku urodziła się moja pierworodna córka Iona (nazwana imieniem pochodzącym od szkockiej wyspy na Hebrydach Wewnętrznych). Mam głowę pełną nowych myśli i za sobą nowe życiowe doświadczenie, dość mocno zmieniające sposób patrzenia na świat. Z pewnością powstanie na ten temat więcej szczegółowych tekstów, w telegraficznym zaś skrócie – czuję, że nie mam czasu na głupoty. Czym jest głupota? Robieniem czegoś, czego nie chcę, udowadnianiem, że nie jestem koniem, zaspokajaniem osób, które nie są dla mnie ważne. Prokrastynacją. Odpuszczaniem. Próbą bycia jak inni.
Czego nie chcę?
Myśl o zasadności mojej działalności przewija się od dawna. Dotychczas czułam, że nie będąc blogerką, coś stracę. Że skoro robię to już tak długo i blogowanie tak wpłynęło na bycie osobą jaką jestem, że nie mogę przestać. Tyle, że mogę. Nic się nie dzieję, kiedy nie piszę. Statystyki naprawdę są nic nie znaczącymi cyframi, kiedy w grę wchodzą tak namacalne rzeczy jak chore ciało. Dodatkowo w ciągu ostatnich tygodni przeżyłam wiele internetowych zawodów. Tak wiele jak nigdy dotąd, na różnych frontach. Nie wydaje mi się, żebyśmy coś sobie jeszcze byli dłużni.
W bólach skurczów, a były to bóle typu obrzydliwego, próbowałam przeczytać artykuł w brytyjskim Cosmopolitan odnośnie najbardziej influencerskiej rodziny w Wielkiej Brytanii. Miliony followersów, dwie siostry, dwaj bracia, żona jednego z nich, mąż jednej z nich. Ból nasilał się dwa dni do momentu, kiedy przestał pozwalać mi myśleć, do artykułu podchodziłam wiele razy i w majakach znieczulenia wciąż miałam go jakoś w głowie. Gdy w końcu go przeczytałam, już z nowym bólem i na antybiotyku, doszłam do kilku punktów.
38-letni mężczyzna, który zarabia na kręceniu vlogów o robieniu smoothie to nie jest mój role model. W samej postaci nie ma nic gorszącego, ale myśl o tym, że mój mąż miałby za 6 lat zarabiać pokazując jak robi soczki lub też ja sama miałabym to robić, przeraża mnie. To nie mój świat. Nie chcę dalej spędzać czasu probując w nim zaistnieć.
Poświęciłam pisaniu tutaj wiele lat życia. Tak samo jak wiele lat życia spędziłam w konkretnym typie pracy i w konkretnym związku. W tej chwili tylko w jednej materii czuję, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam. Chcę osiągnąć ten status na pozostałych płaszczyznach. Muszę więc próbować wszystkiego co inne niż do tej pory. Przy zmniejszonej ilości czasu – paradoksalnie myślę, że oznacza to mobilizację i lepsze efekty. To nie jest żadne ogłoszenie, że żegnajcie i odchodzę. Właściwie to chcę pisać więcej. Jeszcze nie wiem co to oznacza.
Ten rok niech będzie rokiem skupienia się na tym co naprawdę istotne. Oczywiście będzie to rodzina. Zaraz potem walka z moimi wadami, które najbardziej mi przeszkadzają – niezorganizowaniem, przede wszystkim. Lękiem – często. Niech będzie też rokiem rozwijania zalet, które w sobie odkryłam. Poród pokazał mi, że jestem w stanie przejść przez rzeczy dla mnie niewyobrażalnie przerażające (owszem, był bardzo nieprzyjemny). Połóg pokazuje mi, że muszę o siebie walczyć i ufać intuicji. Być twardą – co nie znaczy udawania, że wszystko jest dobrze. W tym roku najtwardsza byłam dzwoniąc rano do lekarza dokładnie w minucie otworzenia przychodni, płacząc w słuchawkę, że potrzebuję pomocy.
W końcu, co najważniejsze, to musi być rok w którym odpowiem sobie na pytanie “co dalej”. I to będzie moje “dalej”, wymyślone przeze mnie i przez nikogo innego.
A Tobie życzę udanego roku, siły i wytrwania w Twoim własnym rodzaju twardości.
PS Postanowienia minionych lat: