Nazwy epok wymyślane są przez ludzi z przyszłości, patrzących w przeszłość z nostalgią, podziwem lub odrazą. Osoba idąca ulicą czy polną ścieżką w roku 1239 nie miała pojęcia, że żyje w głębokim średniowieczu, tak samo jak kościelne dzwony nie biły z okazji wynalezienia druku, ogłaszając nadejście renesansu.
Oscar Wilde popełnił jeden z moich ulubionych cytatów, który mogłabym nawet uznać za życiowe motto. “To define is to limit”. “Definiowanie to ograniczanie”. Potrzebujemy definicji, żeby zrozumieć przeszłość, nadać jej sens. Uczniowie, marketingowcy i politycy zawsze będą potrzebowali wypunktowanych, jasnych ocen i grubo zarysowanych ramek. Żeby łatwo nauczyć się na klasówkę, łatwo sprzedać i łatwo wskazać, kim jesteśmy MY, a kim ONI.
Rzeczywistość jest zawsze skomplikowana, niejednorodna, każe myśleć i zadawać pytania. Wymaga otwartego umysłu i zaakceptowania, że nasze założenia mogą być mylne, a odpowiedzi skomplikowane. Łatwiej sprawdza się testy z pytaniami zamkniętymi i krzyczy “nasza racja to święta racja”, niż interpretuje dwieście pięćdziesiąt sześć odcieni szarości. Ciężko odnosić spektakularne zwycięstwa szanując przeciwników i doceniając to, co mają dobrego do zaoferowania. Bycie Człowiekiem w rzeczywistości jest trudną drogą. Tak jak trudno być osobą prawdziwie wierzącą. Łatwiej odbywać rytuały i prasować koszulę na niedzielę, zamiast realnie walczyć ze złem w sobie. Łatwiej nawracać innych niż odbywać własną Drogę Krzyżową.
Kolejne epoki lubią patrzeć na poprzednie z góry, ogłaszają kiedy były “wieki ciemne”, wzgardzają “mędrca szkiełkiem i okiem”. Stara gwardia od tysięcy lat narzeka na “dzisiejszą młodzież”. Zawsze musimy być MY i zawsze muszą być jacyś ONI. Kto ma rację? Wszyscy. Nikt. To zależy. Nie ma takiego status quo, które będzie dobre raz na zawsze. Ale zmiana paradygmatu niekoniecznie musi być pozytywna.
Ciekawe jakie miano zyskają za kilkaset lat nasze czasy. Ja proponowałabym termin “neoromantyzm”. Okres, kiedy korzystając z dorobków i technologii czasu rozumu, możemy przeżywać nową Wiosnę Ludów. Głosić wzniosłe ideały, ale też oddać się oceanowi uczuć, indywidualnych anegdotycznych dowodów, ballad i zabobonów. Gloryfikować indywidualizm, podążać za mistycznymi przewodnikami. Każdy może być mistycznym przewodnikiem, im bardziej swojskim i ludowym, tym lepszym. Możemy walczyć z zaborcą. Nawet jeśli ten zaborca jest wyimaginowany i walczymy z wiatrakami, zamiast z prawdziwym wrogiem, przebranym za przyjaciela.
Zawsze lubiłam Romantyzm, pociągali mnie jego poeci, gotyckie horrory, rewolucyjne obrazy, opięte bryczesy mężczyzn i muślinowe sukienki na portretach bladych kobiet z uroczymi lokami. Teraz zastanawiam się czy ludzie Romantyzmu wkurzali ludzi Oświecenia tak samo jak dzisiaj wkurzają mnie ci, co nie mają racji w internecie. Mam trzydzieści dwa lata i już czuję się starą gwardią.
Dobrze wiedzieć, że ludzie nie powariowali i na świecie nie jest gorzej niż kiedykolwiek. Może nawet żyjemy w czasach ostatecznych i nie ma już odwrotu, mimo to jesteśmy tylko małymi trybikami w historii, która toczy się tak, jak toczyła się zawsze. Zatacza koła. Domyka cykle. Wciąż te same. Może tylko po raz kolejny, a może po raz ostatni, ale jednak. Tendencja jest stała.
Ciekawe czy za kilkaset lat będzie jeszcze ktoś od zastanawiania się jak najlepiej nazwać naszą epokę. Ciekawe, czy będzie ktokolwiek.