Kim jest Polak na Wyspach?
Moja własna definicja brzmiałaby “osobą, która przyjechała z Polski i tutaj sobie żyje jak umie i lubi”. Jeden lepiej, drugi gorzej. Jeśli czytać prasę, serwisy internetowe i inne publikacje, postać jest o wiele bardziej zdefiniowana.
Zmywak, wiadomo, że zmywak.
Przynajmniej na starcie. I benefity. Często mieszkanie socjalne. Jest ciężko, bardzo ciężko. Nawet jeśli jest inżynierem pracującym w zawodzie, to boli go podwyżka council tax i publicznie na nią narzeka. Brexit przeżywa i się go boi, nie wie co z nim będzie, doświadcza wielu prześladowań, a nawet jeśli nie, to przynajmniej czuje, że patrzy się na niego z góry. Chce wracać. Uważa Brytyjczyków za głupców, albo co najmniej zamkniętych w sobie obcych, którzy nie lubią niezapowiedzianych wizyt, ewentualnie za złodziei kobiet, zwłaszcza, jeśli są czarni czy “ciapaci”*. Marzy o powrocie i zabierze się stąd jak tylko kurs funta przestanie się opłacać.
I tak dalej, i tak dalej.
Za każdym razem, kiedy to czytam, szlag mnie trafia. Nie neguję istnienia tych problemów w ogóle, ani nie podważam prawa do takich, a nie innych odczuć, ALE…Polska jest w UE od piętnastu lat, a narracja niewiele się zmieniła. Wszyscy wyjechali z przymusu, za chlebem, a nawet jak nie, to i tak im smutno i ciężko. W tym wszystkim siedzę sobie ja, przecież Polka, przecież w Wielkiej Brytanii, na emigracji od grubo ponad dekady, więc do diabła, z pokaźnym doświadczeniem życia w najróżniejszych jego aspektach. Nigdy jednak nie czytam o sobie. Zawsze o tym samym. Na widok każdej nowej rewelacji prasowej dostaję nieprzyjemnego skurczu żołądka, bo wiem, że znowu przeczytam to co zwykle – jest źle. Bardzo ciężko. Obco i okrutnie.
Z jednej strony zastanawiam się czy nie jestem odpowiednikiem żalącego się białego heteroseksualnego mężczyzny, który jak wiadomo jest najbardziej pokrzywdzoną mniejszością. Z drugiej – naprawdę nie jestem w stanie czytać symfonii kuriozalnych wypowiedzi i użalania się nad sobą jako dominującej i słusznej wizji Polaka w Wielkiej Brytanii. Coraz rzadziej wierzę w to, że opisywane w prasie postaci są prawdziwe. Zwłaszcza ten pan inżynier żalący się na podwyżkę council taxu. Porównuję co roku rachunki i rozmawiamy o wielkościach rzędu kilku funtów miesięcznie…
Nie myślę o sobie jako o osobie wyjątkowej i nie uważam się za specjalnie fajną, zdolną, ani zachwycającą.
Dlatego też zastanawia mnie zawsze jak to jest, że chociaż ze mnie dziewczyna może i nawet dość miła, ale przeciętna, przez trzynaście lat nigdy nie poczułam się ani gorsza, ani niechciana, ani szykanowana. Czy jestem dzieckiem szczęścia? Mieszkałam zarówno w stolicy, jak i w małym miasteczku. Pracowałam w biurze, ale i w kawiarni czy sklepie. Nigdy nie udawałam, że jestem kimś innym niż jestem. Otwarcie rozmawiałam na ulicy po polsku. Wciąż nic.
Większość moich bliskich osób w Londynie to Polacy.
Tak jakoś wyszło, choć nie zawsze tak było, na studiach trzymałam się głównie z Brytyjczykami, ale to dygresja, nieistotna w kontekście tego tekstu. Chociaż może istotna, bo jakoś nie mieli nic przeciwko laseczce z Polski, zapraszali mnie do swoich domów i swojego życia bez jakichkolwiek obiekcji. Wracając jednak do “moich Polaków”, znamy się dzięki blogowi i poprzez wspólnych znajomych. Wszyscy są ludźmi z jakimiś zainteresowaniami, które pieczołowicie realizują. Robią kariery lub pracują po to, żeby się utrzymać, ale generalnie są przynajmniej w dużym stopniu zadowoleni z miejsca w życiu, dosłownie i w przenośni. Przyjechali zafascynowani kulturą, dla edukacji, dla dobrej posady, dla przygody. Nikt nie rozważa powrotu. W skrócie – to emigracja jaką znam ja. Jedyna jaką znam.
Możemy być jakąś niesamowicie szczęśliwą, w czepku urodzoną bańką bananowych dzieci, ale tak jak nie wierzę w swoją wyjątkowość, tak nie przeceniałabym wyjątkowości mojego towarzystwa. Tu nie chodzi o czucie się lepszym, patrzenie na kogoś z góry. Po prostu nudzi mnie niezmiernie jednolite taplanie się w nieszczęściu, które wyziera ze znakomitej większości publikacji, by generować kliki i komentarze od tych, co czują się lepsi oraz napędzać konflikty w stylu “nigdy nie wrócę”, “nikt was tu nie chce” i tak dalej. Mam dość słabego dziennikarstwa po linii najmniejszego oporu i wymazywania mojego doświadczenia. Polska do której przyjeżdżam po kilkunastu latach, nie jest tą samą Polską, z której wyjeżdżałam. W dobrym i złym znaczeniu. Natomiast emigracja, a przynajmniej jej wizja, jakby stanęła w miejscu.
Jestem przekonana, że mnóstwo osób ma problemy i jest im niełatwo. Ich problemy i ich życie są ważne. Tyle, że moje też.
*to jest jedno z najobrzydliwszych słów jakie znam i używam go jedynie jako cytatu