Jakiś czas temu postanowiłam zrobić przysługę sobie i światu i zacząć myśleć nieco bardziej pozytywnie. Bo powiedzmy, że komentarze typu 'Riennahera to jedna z najbrzydszych i najgorszych blogerek, wieczna malkontentka z wielkim kinolem’ potrafią mi zabić ćwieka…Wiadomo, że nie pierwsza część bo to oczywiste KŁAMSTWO i ZAZDROŚĆ, moja uroda wykoleja pociągi i strąca z nieba samoloty (a może to ten kinol?).
I myślałam sobie, że będzie miło, fajnie i przyjemnie. I trochę było. Zaczęłam łatwiej zasypiać, praca przestała denerwować, na horyzoncie całkiem poważnie pojawiła się nowa, Ell zrobił się jakiś słodszy, współpracownicy milsi, internet ciekawszy, wiadomości z kraju i ze świata bardziej zabawne, istna sielanka. Generalnie BYŁO DOBRZE.
Tylko jeden maluśki mankament. Nie ma o czym pisać i nie ma o czym śpiewać. Brak mi słów. Nie mam weny. Nie wiem co napisać i nie wiem nawet w co się ubrać.
I na co mi to było? Trzeba było pozostać sfrustrowanym kłębkiem nerwów z bogatym życiem wewnętrznym.
Jeśli macie w zanadrzu jakieś smutne historie o sponiewieranych szczeniaczkach lub nieszczęśliwych kociątkach to ślijcie je w moją stronę. Póki co posiłkuję się opisami kataklizmów na wikipedii.