Ludzi dzieli wiele fundamentalnych kwestii. Kolor skóry, narodowość, wyznanie, język, poglądy polityczne, to czy częściej kupują buty czy torebki i oczywiście czy kochają psy czy koty.
Według ’amerykańskich naukowców’ wielbiciele psów są bardziej społeczni, ekstrawertyczni, zdolni do zawierania kompromisu i sumienni, natomiast 'kociarze’ to częściej twórczy neurotycy z filozoficznym usposobieniem. Jeśli wierzyć tym badaniom powinnam spać z kotami, jeść z kotami i jeździć po dzielni zaprzęgiem ciągniętym przez koty. Kiedy jednak widzę kota (a kot widzi mnie, działa to w obie strony) czuję się tak samo, jak kiedy patrzę na Ryana Goslinga – obiektywnie dostrzegam estetyczne walory, jednak na jakąkolwiek namiętność i pożądanie nie ma szans. Pokażcie mi jednak psa, pieska, pieseczka, pieseńczunia – miłość od pierwszego wejrzenia. Serce nie sługa.
Od czasu śmierci mojego psa czuję się jak sierota i rzucam się desperacko na każdego psa w zasięgu wzroku. Bohaterem dzisiejszej fotoopowieści jest Elvis, którego męczyłam podczas weekendu z Venilą. Od razu zaprzeczę ewentualnym zarzutom, że pies jest tutaj dodatkiem do kreacji. Ktokolwiek zna Elvisa ten wie, że przy jego osobowości dodatkiem mogę być co najwyżej ja. Jestem ubrana, żeby do niego pasować i nie robić mu obciachu na dzielni.
Przyznajcie się, jesteście kociarzami czy psiarzami?
Photos by Venila Kostis and me