Z miastami jest jak z ludźmi. W znakomitej większości przypadków albo pokochamy się za pierwszym razem, albo nie pokochamy nigdy. Oczywiście jak w aranżowanym małżeństwie można nauczyć się tej miłości z biegiem czasu, tak jak odkrywam się wciąż z Londynem, ale osobiście wolę porywy namiętności i uczucie od pierwszego wejrzenia. Są też miasta ładne i miłe, z którymi nigdy nie połączy mnie nic więcej niż przelotna znajomość i krótkie spotkanie przy kawie.
Moim miejskim księciem z bajki jest oczywiście i banalnie Paryż, ale romanse łączą mnie też ze Lwowem, Glasgow, Krakowem, Rodos, Oradeą (zakochaliście się kiedyś w kimś, kogo widzieliście jedynie przez okno autobusu?). Z Berlinem i Wenecją jesteśmy dobrymi kumplami. Rodzinny Gdańsk to najlepszy przyjaciel, którego jednak znam już zbyt dobrze, żeby mogła być z tego romantyczna miłość.
Jeżeli chodzi o Wrocław, zdecydowanie czuję do niego miętę. Fascynują mnie jego średniowieczne zakamarki i majestatyczne kamienice. Była to nasza druga randka, mamy swoje telefony, jeszcze się zdzwonimy.