Wracam na bloga. Tylko tyle i aż tyle.
No, może nie “tylko tyle”, bo żeby wrócić na bloga musiałam trochę przestawić myślenie o świecie i o sobie.
Potrzebowałam przerwy, żeby przypomnieć sobie, że social media i blog nic nie znaczą. Że bez nich wciąż jestem osobą. Jak idę ulicą, to przechodniów nie interesuje z czego żyję i co osiągnęłam. Jak kładę dziecko spać, nie dba, czy miałam produktywny dzień czy nie. Mojego miasta nie obchodzi czy piszę czy sprzątam ulicę. Większość rzeczy wychodzących poza podstawowe potrzeby ma ogromne znaczenie tylko dla mnie i jeśli coś mi nie idzie, to nie koniec świata. Można zatrzymać się i pomyśleć co dalej.
Potrzebowałam rozmów z osobami, które ja uważam za odnoszące sukcesy. Potrzebowałam usłyszeć, że uważają mnie za jakąś, widzą mnie jako osobę wartościową i moje zalety, kiedy ja w ogóle ich nie widzę.
Nie po to, żeby nakarmić próżność. Po to, żeby zrozumieć, że jeśli profesjonalista poświęca mi swój czas, to znaczy, że nie jestem przypadkiem beznadziejnym.
W końcu, potrzebowałam uproszczenia. Do tej pory wpisy powstawały na gorąco. Zanim urodziłam dziecko, siadałam wieczorem i w kilkanaście minut lub kilka godzin przygotowywałam tekst na dany dzień. Zamysłem było publikować jak najczęściej, jak najwięcej. Skutkowało to pożeraniem czasu na wszystko inne. Nie zawsze, ale często.
Odkąd jestem matką, ten rytm stał się niemożliwy, ponieważ życie rządzi się swoimi prawami. Byłam sfrustrowana i czułam, że coś jest mi odbierane, ale to coś wcale nie sprawiało mi wielkiej radości. JByłam pod wieczną presją ze swojej strony. I wiecznie zmęczona.
Od teraz mam zamiar działać według (elastycznego) planu. Nie zamierzam dążyć do więcej niż dwóch wpisów w tygodniu. Będzie o dzieciach, regularnie. Choć w mniejszości. Powróci trochę mody w formie zdjęć ładnych sukienek. Co miesiąc pojawi się luźna prasówka. Pozostaną teksty o wszystkim i o niczym, poważne i zabawne. Pewnie raz w tygodniu. Obcinam większą część spontaniczności i zastępuję ją grafikiem publikacji. Nie w stu procentach, ale może w siedemdziesięciu pięciu. Dzięki temu będę mogła pisać wtedy, kiedy mam siłę i czas, a nie w każdej wolnej chwili i na moment przez zamierzoną publikacją. Dzięki temu teksty będą lepsze. Uwolnię moce przerobowe, żeby zrealizować pozostałe pomysły. Plany produktów i publikacji. A tak. Mam fajne plany. Mniej i bardziej ambitne. Zobaczymy co się uda.
Będę Was prosić o dzielenie się moimi tekstami, o lajki, o zapisy na newsletter, o wsparcie na Patronite, o mnóstwo rzeczy. Bo czemu nie. Najwyżej mnie zignorujecie. I tak nie mam wstydu – gdybym miała, nie byłabym blogerką.
Wracam na bloga, w tym roku próbuję nowych rzeczy, może będzie super, najwyżej nie będzie.
Jesteście ze mną?