Wiecie jaki jest klucz do osiągnięcia swoich celów? To strategia i planowanie. Wiecie co musicie ustalić, żeby móc strategicznie planować? Co chcecie osiągnąć. Czego chcecie od życia.
To jest ten moment, w którym zawsze porzucam swoje strategiczne planowanie, ponieważ ja nie wiem i nie jestem w stanie się zmusić, żeby wiedzieć.
Większość życia dryfuję sobie niczym wesoła kłoda, płynąc tam gdzie się da, odbijając się od brzegów i przeszkód. Gdyby prześledzić moje studia, moją karierę, w ogóle moje życie, wyszłoby na to, że korzystam z okazji, które mam, reaguję na sytuacje i radzę sobie z nimi i jakoś zawsze jest. Byle do przodu. Zwykle jest do bardziej do przodu niż do tyłu.
Ale nie. Nie jestem kowalem własnego losu.
Jest to jakiś rodzaj stoicyzmu. Chyba. Mój stoicyzm jednocześnie mnie dobija i jest największym błogosławieństwem. Nie umiem sięgać gwiazd i walczyć o marzenia, bo wiem, że będę żyć całkiem szczęśliwie cokolwiek się stanie. Bo od zawsze jakoś sobie płynę i nieźle na tym wychodzę, niezależnie od tego czy się spinam i walczę czy nie. Właściwie im mniej walczę tym lepiej idzie. Za każdym razem. Nawet w ciążę zaszłam w momencie, kiedy po wielu miesiącach rozpaczania stwierdziłam, że nie mam już sił się martwić, lepiej otworzę wino. I whisky. I jeszcze jedno wino.
Nie jestem specjalnie leniwa. Potrafię pisać do pierwszej w nocy, w dni, kiedy wstaję po siódmej rano. Czasem nawet do drugiej. Potrafię chwilę po siódmej wcisnąć na tyłek obciskające getry i iść biegać. Potrafię dużo pracować jak trzeba. I odpuszczać, kiedy nie trzeba. Ale nie umiem siąść na czterech literach i zaplanować, że oto dziś zdecydowałam, że pragnę X i będę teraz konsekwentnie robić Y i Z, żeby osiągnąć sukces. Planowanie i trzymanie się planu mnie przerasta. Potrafię naszkicować gdzie mniej więcej zmierzam i co mniej więcej muszę robić. Czasem to działa. Często rozjeżdża się i nie spełnia. Wtedy wzruszam ramionami i płynę dalej.
Czy nie pcha mnie głód sukcesu i spełnienia? No nie. W ogóle. Na myśl o moich celach i marzeniach, myślę sobie pogodnie “ok”.”Będzie fajnie jak się uda”. Nie czuję wielkiej ekscytacji. Czuję błogość i spokój. Jak się nie udaje, nie czuję wielkiego zawodu. Przecież trzeba było brać pod uwagę i taką opcję…
W tej chwili chcę skończyć pisać książkę i wydać tą książkę. W tym celu zrobiłam konspekt i codziennie piszę przynajmniej czterysta słów. Skończyłam piętnasty rozdział. Mam przed sobą milion rozdziałów, bo wygląda na to, że piszę “Władcę Pierścieni” lub “Sagę o Wiedźminie”. W tej chwili chcę biegać pięć kilometrów poniżej trzydziestu minut oraz być w stanie przebiec dziesięć kilometrów. Banalne. Obie te rzeczy w końcu mi wyjdą i pewnie wzruszę wtedy spokojnie ramionami i stwierdzę, że ok. I będę mieć pustkę w głowie, czego powinnam naprawdę chcieć od życia teraz. Bo ja zawsze trochę czegoś chcę, ale nie tak, żeby nie móc bez tego żyć i żeby prawie wszystko dla tego poświęcić. Bo ja zawsze trochę czegoś chcę, ale na spokojnie. Tak, żeby nie przeżyć wielkiego załamania, jeśli mi się nie uda.
(chociaż czasem nagle nachodzi mnie myśl, że nigdy niczego nie wydam, bo przecież jestem jaka jestem i nie dam rady i to wszystko bez sensu)
Najgorsze, że to nie jest pierwszy tekst z tej serii. Od czterech lat niewiele się w tej kwestii zmieniło. Dowody? Tutaj i tutaj.
Po co w ogóle piszę ten tekst?
Nie chcę w ogóle gloryfikować tej postawy. Nie wiem czy mnie uszczęśliwia. Często myślę, że nie. Tym częściej, im częściej wchodzę na różne blogi, instagramy i inne fanpagi o rozwoju, planowaniu, zakładaniu biznesów i osiąganiu celu. Mnie przydałyby się te wszystkie narzędzia, które nauczyłyby mnie na czym mi zależy i czego chcę. Bo te jak dążyć do celu są w zasadzie ogólnie dostępne.
Piszę, bo tak po prostu jest i próbuję rozkminić co dalej. Czy jestem nienaprawialnym loserem, dla którego nie ma nadziei? Czy uda mi się wziąć tyłek w troki? Czy nie ma takiej potrzeby i po prostu dopłynę do celu w swoim tempie?
Co wynika z tego tekstu? Nic. Siedzę i czekam na olśnienie. Albo zbawienie. Chcesz posiedzieć razem?