Na Święta dostaliśmy od Netflixa mózgotrzep idealny. Serial, w którym jest wszystko co przyjemne bez (z małymi wyjątkami)* tego co nie przyjemne. Mamy zatem urodziwą i bogatą rodzinę, której głównymi problemami jest miłość i jak dobrze wydać się za mąż. Wszyscy są dość lub bardzo ładni, wszyscy mają na sobie kostiumy mniej więcej z epoki Jane Austen i stać ich (znów, z małymi wyjątkami) na nową sukienkę na każde kolejne wyjście lub na wysiadywanie ze szklanką brandy w klubach gentlemanów. Gdzieś w oddali chyba jest jakaś wojna, ale głównie jednak bale, atrakcje, wstążki, sukienki, skradzione pocałunki w ogrodzie, seks i turlanie się w pościeli ze śpiewaczką operową, no żyć nie umierać. Serial idealny na oglądanie pod kocem z bombonierką, herbatą i wyłączonym mózgiem.
I WTEM, zachodzi tu jakieś niepojęte dla mnie zjawisko. Ten serial jest PROBLEMATYCZNY. Znacie mnie. Wiecie, że ja się lubię czepiać. Studiowałam Film and Television Studies i historię, ja jestem wręcz stworzona do czepiania się seriali, a zwłaszcza tych kostiumowych. Co zresztą chętnie i od dawna robię. I jestem zaskoczona. Bo teksty kultury, które zasługują na krytyczną analizę, ba, które wręcz proszą się o nią, zostają podsumowane jako “to tylko film, po co dorabiać filozofię”. A te, które ostentacyjnie grają na popularnych fascynacjach i folgują prostym potrzebom, nie roszcząc sobie pretensji do właściwie żadnych ambicji poza sprawianiem przyjemności widzowi, wywołują jakieś chęci rozkładania na czynniki pierwsze.
Jest dla mnie zaskakującym, że udające rzetelność produkcje “The Crown” czy “Downton Abbey” przyjmowane są za jakość i pewnik, chociaż jest w nich mnóstwo nieścisłości, przekłamań, a nawet propagandy. Im więcej czytam o “The Crown” i tym, jakie nastroje wywołuje, tym bardziej mnie ta produkcja odrzuca. I nie, kochani, rodzina królewska nie korzysta na jego popularności “bo więcej turystów odwiedzi Pałac Buckingham” (prawdziwy komentarz). Tak nie działa finansowanie monarchii. I nie, służący i arystokraci nie mieli tak czułych i bliskich relacji jak nam się to sprzedaje w różnych fantazjach o Lady Mary i innych pięknych lejdi w wielkich posiadłościach. Średniowiecze nie wyglądało tak jak ukazuje się nam je w filmach. Realistyczne kostiumy, fryzury czy nawet zachowania są w wysokobudżetowych historycznych produkcjach rzadkością. Naprawdę, nie umiem chyba wymienić naprawdę wiarygodnego ukazania tej epoki. A jednak to wszystko wchodzi bez większego bólu. Natomiast kiedy mamy przed sobą produkcję odrzucającą wszelki realizm, będącą odpowiednikiem “Dumy i Uprzedzenia” gdyby była kilkoma scenami przerywanymi głównie Panem Darcym wychodzącym w mokrej koszuli z jeziora, to nagle wywołuje to czyjekolwiek oburzenie.
Kiedy oglądam “Gossip Girl” nie oczekuję analizy prawdziwych problemów społecznych młodzieży z Nowego Yorku. Chcę ładnych aktorów, modnych ciuchów i naciąganych dramatów. Ile osób żyje tak jak bohaterowie? Może prawie nikt. Tak jak nikt nie żyje jak księżniczki w bajkach. Szczerze mówiąc, bycie księżniczką, poza zaletami finansowymi, było w ogóle niespecjalnie przyjemne w porównaniu z życiem współczesnej kobiety Zachodu. Oczywiście takie bajki byłyby mniej urocze, więc o tym nie mówimy. Chcemy Kopciuszków, Pięknych i Bestii i innych animowanych piękności, bo mają fajne sukienki i śpiewają ładne piosenki. Irracjonalne jest zatem wytykanie “Bridgertonom” nieprawidłowości kostiumów, anachronicznego użycia muzyki (do diaska, w jednej z pierwszy scen leci instrumentalna wersja Ariany Grande!) czy, oczywiście, oburzanie się, że “WTEDY NIE BYŁO CZARNYCH”. Bo “Bridgertonowie” to bajka tak realistyczna jak “Frozen”.
“Bridgertonowie” są fantazją. Wariacją na temat Regencji. Gdyby przenieść akcję sto lat wcześniej, wystarczyłoby zmienić nieco szczegółów w fabule i niespecjalnie byśmy to odczuli. Kilkadziesiąt lat później? Tak, też by się dało. Mnie zaskakuje, że czternaście lat od premiery “Marii Antoniny” w reżyserii Sofii Coppoli, to jest jeszcze jakikolwiek powód do przeżywania, że muzyka nie jest z epoki. Że kostium nie jest idealną repliką tego, co nosiło się w danym roku. Gdybyśmy chcieli mieć realizm, a nawet jego namiastkę to cóż, musielibyśmy pozmieniać dużo więcej niż kostiumy i muzykę. Bo, proszę Państwa, to jest okres Wojen Napoleońskich, a samo nazwisko Napoleona nie pada tam ani razu. Okres Regencji nazwę zawdzięcza pełniącemu władzę Księciu Regentowi, który zastąpiony jest w tej opowieści swoją matką. Czy piękny jak z obrazka książę pruski miałby czas szukać żony? Nie. Dowodziłby w którejś z licznych bitew. Czy w dobrym towarzystwie byłaby jedna żona wojskowego? Wątpliwe. Wysoko postawionych oficerów byłoby wśród arystokracji wielu, z czego wielu by nie wróciło (patrz “Vanity Fair”, którego akcja rozgrywa się rok później, w 1814). Czy ma to znaczenie? Żadnego. Wszystkie wydarzenia, fakty, daty, postaci są tylko pretekstem dla eskapistycznej wizji stylu życia wyidealizowanej sfery, stanowiącej ułamek społeczeństwa. To są pierwsze rozdziały “Vanity Fair” rozciągnięte na osiem odcinków. Same bale, przyjęcia, wyprawy do Vauxhall, bez żadnego zderzenia z rzeczywistością wojny i realiów życia. Liczą się bale i sukienki, jedynym problemem są śluby i oświadczyny. Służący są syci, mili i wspierający. Jakimś problemem jest, że nie można dowolnie poślubić kogo się chce ze względu na pozycję społeczną czy być otwarcie gejem, ale znów bez przesady. Postaci jakoś z tym żyją.
Co robią podczas Wojen Napoleońskich dobrze sytuowani chłopcy w innych serialach:
Co robią w „Bridgertonach”:
Dochodzimy w końcu do kwestii “ALE WTEDY NIE BYŁO CZARNYCH”. Cóż, było wtedy z pewnością więcej osób o innym kolorze skóry, niż było kiedykolwiek w historii takich arystokratów jak pokazano w Downton Abbey. Wyjaśnienie serialu, że emancypacja nastąpiła z powodu miłości króla do królowej wydaje mi się toporne i…niepotrzebne. Sama wolałabym dalej brnąć w fantazję bajkowej Nibylandii bez zbędnych wyjaśnień. Bo KONWENCJA. BO STYLIZACJA. Bo mamy tyle produkcji, w których cała obsada jest biała, że dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści seriali, w których nie jest, nie zmieni specjalnie ich przewagi. Bo ładni aktorzy i aktorki są ładni bez względu na pochodzenie. Bo mamy 2020 rok i możemy bawić się kulturą. Niespodzianka – Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych też nie pochodzili naprawdę z mniejszości etnicznych. Alexander i Eliza Hamiltonowie byli bialutcy jak śnieg, podobnie jak towarzystwo, w którym się obracali. A jednak rapujesz pod nosem kawałki z “Hamiltona”, nie? Jak nie, to już Twój problem i żałuj.
Nie spodziewałabym się, że kiedykolwiek padnie to z moich ust albo wyjdzie to spod mojej klawiatury, ale…No cóż. Są rzeczy do analizowania, podważania, kwestionowania, krytykowania. A “Bridgertonowie”…ojtam, ojtam. To tylko głupi i przyjemny serial. Już nie przesadzajmy. Co tu analizować? Nauczmy się cieszyć prostymi rzeczami.
Wciągnęłam serial w dwa dni. Teraz zastanawiam się czy nie wciągnąć jeszcze raz. Dziękuję i pozdrawiam.
*Nie będę rozważać tu sceny małżeńskiego gwałtu, ponieważ nie do końca o tym jest tekst. Nie jest to dobry element historii. Tak samo złe i gorsze rzeczy były jednak w “Outlanderze”…