ALE. DZIWNY. MIESIĄC.
Po raz pierwszy od dawna, minął w okamgnieniu.
W tym miesiącu wysłałam moją powieść do 12 wydawnictw. Jestem w kontakcie…z jednym 😀 Nie mogę powiedzieć, że jestem fanką systemu pracy rynku wydawniczego, bo taki system nie byłby akceptowany w żadnym miejscu, w którym dotąd pracowałam, a w blogosferze to już w ogóle. Ale co zrobisz, nic nie zrobisz. Siedzę na tyłku i czekam. Tracę nadzieję, wiarę i ekscytację, ale czekam.
W ramach szukania motywacji do życia w tym ciężkim momencie, zaczęłam sobie powoli dziubać drugi tom 😉 Ale naprawdę powoli i naprawdę dziubać.
Coś się kończy, coś się zaczyna, jedni się rodzą inni umierają. W kwietniu zmarł książę Filip i rozpoczął oficjalnie początek końca całej ery brytyjskiej monarchii. Ponieważ to historyczny moment, a ja jestem (choć tylko z wykształcenia 🙁 ) historykiem specjalizującym się w kulturze dworskiej, pojechałam pod Pałac Buckingham zobaczyć jak to wygląda. Kawałki relacji są na instagramie.
Jednocześnie fascynujące było oglądać dyskusję przetaczającą się na ten temat przez polski internet. I to, jak wszyscy wiedzą najlepiej, jaki Filip był zły i najgorszy i godny wręcz ścięcia, chociaż niekoniecznie nawet ogarniają kto jest kim w rodzinie królewskiej i jak jest ona finansowana. Lubię bardzo to święte oburzenie o pieniądze podatników, kiedy nie mówi się o swoich pieniądzach…Osobiście każdy pensik przeznaczony na rodzinę królewską (której wielbicielką nie jestem w ogóle, interesuje mnie jako zjawisko społeczne i relikt przeszłości) jest mi milszy niż grosik przeznaczony na religię katolicką w polskich szkołach, na przykład. CAŁE SZCZĘŚCIE, że mój podatek idzie na Elżbietę (chociaż to jakiś tam kawałek dochodów, wcale nie większość – może to pomysł na tekst…).
Schodząc z tematów śmierci i podatków i wracając w banalne rejony, w końcu, po ponad pół roku i wielu, wielu miesiącach zamknięcie, trafiłam do fryzjera. Do ostatniej minuty bałam się, że urodzę, jednak zakończyło się sukcesem. Mam nowe włosy, świeży kolor, czuję się w końcu jak człowiek.
Blogowo
Aby uniknąć wypalenia, musiałam przestać patrzeć na statystyki, lajki, zasięgi. Ostatnie tygodnie ciąży to nie jest dobry moment na nerwy, a gdybym się im poddała w związku z działalnością online, rzuciłabym wszystko w cholerę jak w listopadzie 2019. A tego nie chcemy. Więc dałam na luz.
Pisałam o kosmetykach i lockdownie (o czym może pisać po tylu miesiącach zamknięcia…). Z oczywistych powodów pojawiła się ciąża i sceny z życia z dzieckiem dwuletnim. Z całą powagą ostrzegam, że zapewne pojawi się takich tematów więcej w kolejnych miesiącach, ale bez obaw. Wszystko mija! Na koniec – o dwulicowości Brytyjczyków i serialu Shadow and Bone.
Jeśli macie jakieś życzenia tekstowe – wiecie gdzie uderzać.
Polecam się za to na instagramie, gdzie zamieszczałam trochę fajnych stories, na przykład o negocjacjach.
Filmy i seriale
Schitt’s Creek: Potrzebuję w życiu lekkiego serialu do oglądania przed zaśnięciem i kiedy dręczą mnie smuteczki. Schitt’s Creek nie zdobył mnie lata temu, ale zaczął dostawać dużo nagród, jakoś zrobił się widoczny, no więc z łaską OBEJRZAŁAM kilka odcinków. I to był strzał w dziesiątkę. Jest lekki, jest sympatyczny i przede wszystkim – pozytywny.
Rodzina bogaczy traci wszystko przez oszustwa księgowego i trafia do motelu w miasteczku, którego są właścicielami. Nie stracili miasteczka tylko dlatego, że było tak bezwartościowe, że nie uznano go za godne licytacji. Dalsza akcja sprowadza się do cytatu ze Znanego Pisarza – „To, że jesteśmy w dupie to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać.” Przy czym w serialu to nie problem, a właśnie cały urok. No i jestem fanką stylu Alexis, bardzo lubię tę postać i nosiłabym prawie wszystko.
Time traveller’s wife: Jakoś mnie ten tytuł ominął lata temu i w sumie się nie dziwię. Należy do gatunku “trochę bez sensu sentymentalna fantastyka, którą oglądam lata później z herbatą pod kocem”. Ten sam typ co “About Time” i “Age od Adaline”. Jest miłość, są emocje, są naprawdę skomplikowane komplikacje (bo jednak podróż w czasie to dużo poważniejsze źródło konfliktu niż jakieś głupie fochy czy kariera). Jest sympatycznie, chociaż w ogóle nie kupuję tych filmów i oglądam je z pewnym uśmieszkiem. Jako guilty pleasure.
Brooklyn 99: Po tylu latach muszę przyznać, że kolejny sezon serialu o zabawnych policjantach jakoś mnie nie kręci. Pomysł nieco się przejadł, postaci nie wykorzystują już potencjału i oglądam właściwie z przyzwyczajenia.
Shadow and Bone: O serialu napisałam cały tekst, na który Cię zapraszam.
Książki
Gorzko,gorzko: Po miesiącu spędzonym z tą powieścią, wreszcie czuję się wolna. Czy ja mam problem z uznanymi i cenionymi polskmi pisarkami, tworzącymi w nurcie realizmu magicznego? NAJWYRAŹNIEJ. Nie umiem przekonać się do Olgi Tokarczuk, a Joanna Bator znajduje się dla mnie w tej samej kategorii twórczej. Rozumiem, że język jej powieści jest wysublimowany. Rozumiem, że ma coś do powiedzenia i używa obiektywnie ambitnych środków literackich, żeby to przekazać. To, co ma do powiedzenia, jest w znacznym stopniu ważne.
Ale subiektywnie nie odpowiada mi ta książka. Uważam, że jest rozwlekła, przegadana, że w pewnym stopniu udaje ważniejszą i lepszą niż jest w rzeczywistości. Historia czterech pokoleń kobiet i jej struktura są nawet ciekawe, ale zyskałyby na skróceniu tak o 1/3 (to 650 przegadanych stron…). Jeśli nie więcej. To ukróciłoby rozlazłość. Nie zamierzam dowodzić, że to jest zła książka i Bator jest złą autorką. Istnieje duża szansa, że to po prostu nie jest mój gatunek. Pisanie w ten sposób o uczuciach i przeżyciach zupełnie mnie nie kręci, a przecież mnóstwo osób się z tym identyfikuje i zachwyca. Może problem tkwi też w tym, że zupełnie nie identyfikuję się z bohaterkami, z których każda jest niemal bezwolna (tak, nawet Kalina) i życiem każdej rządzi defetyzm. Trochę pławimy się w nieszczęściu. Ja wiem, że na tym polega literatura, żeby zrozumieć inne rzeczywistości i osobowości, ale ani się nie identyfikuję, ani nie sympatyzuję, więc coś nie zadziałało.
The Usborne/ Complete Jane Austen: Poszłam do domu towarowego, po raz pierwszy od czterech miesięcy, bo wszystkie sklepy wykraczające poza sprzedaż produktów pierwszej potrzeby, były zamknięte. Nie bójmy się tego powiedzieć, poszłam po skarpetki. A odkryłam książkę z najpiękniejszymi ilustracjami, jakie widziałam od dawien dawna.
Nie jestem wielbicielką takich opracowań, bo to streszczenia powieści Jane Austen dla dzieci i młodzieży, ale ilustracje pokonały mnie. Przepraszam, jestem tylko człowiekiem. Spójrzcie na te bokobrody, podziwiajcie te pończoszki!
A teraz skupiam się na czekaniu na nowego bobasa. Mam już totalnie dość ciąży i bólu przy przewracaniu się z boku na bok. Trzymajcie kciuki. To będzie miesiąc!