Nie jestem dobra w real time marketing.
Niemniej, jakąś chwilę temu, chociaż w social mediach minęła już cała era, dowiedzieliśmy się wskutek wycieku danych z fejsbóka, że przynajmniej piętnaście tysięcy użytkowników wpisało w zawodzie “szlachta nie pracuje”. Znacie ten tekst. No więc ja siedzę i kwiczę i kręcę głową i cmokam w dezaprobacie. Nie, nie dlatego, że to żałosne i śmieję się ze słabego szpanu. Hasło jest już oczywiście passe i w ogóle niemodne, ale nie w tym tkwi clou problemu. Tkwi w tym, że to jest bzdura. Kiedy było modne, zajęta byłam innymi sprawami, ale teraz mam więcej czasu i mogę poświęcić go na marudzenie.
Definicja pracy może się różnić dla poszczególnych osób. Dla jednego jedyną wartościową pracą jest tyranie na zmianie w kopalni i nic lżejszego fizycznie już się nie załapie. Niektórzy uznają, że w korpo przez 8 godzin z nadgodzinami to dopiero praca, a nie to co jakiś influencer co zrobi trzy zdjęcia. Za słownikiem PWN (przytaczam znaczenia adekwatne do kontekstu), praca to :
1. «celowa działalność człowieka zmierzająca do wytworzenia określonych dóbr materialnych lub kulturalnych»
2. «wytwór takiej działalności, zwłaszcza w dziedzinie nauki lub kultury»
3. «zajęcie, zatrudnienie jako źródło zarobku; też: instytucja, w której się pracuje zarobkowo»
Z samej definicji zatem praca zakłada ROBIENIE, i to ROBIENIE CZEGOŚ. Może zakładać zarobek, ale brak zarobku nie wydaje się wykluczać pracy. Jeśli zatem oprzemy się o tę definicję, to bardzo mi przykro, drogi fejsbukowiczu, ale nie mam dla Ciebie dobrej wiadomości. Bo jeśli praca to celowa działalność i robienie czegoś, to szlachta, za przeproszeniem, zapierdala.
Kim jest szlachta?
Znów, za słownikiem. To «stan społeczny obdarzony dziedzicznym prawem własności ziemi i przywilejami nadawanymi przez władców». Już na podstawie dalszego researchu i wiedzy własnej, przez wiele, jeśli nie większość czasu, to jest militarna elita, własność ziemska i służba wojskowa są ze sobą powiązane. Oraz ogólna elita, ale służba wojskowa, przynajmniej do czasu profesjonalizacji armii (chociaż nie tylko, w XIX wieku szlachta wciąż przewodzi w rangach oficerskich, ba, nawet XX wiek jej nieobcy), jest jej obowiązkiem. Obowiązek = praca…
Umiesz młócić mieczem? Jeździć konno? Układać wojenne strategie? Ja nie. A szlachta umiała. Przynajmniej oczekiwano, że będzie umiała, przynajmniej część z tych rzeczy. Z pewnością to pobożne życzenia i wszystkie umiejętności rzadko znajdowały uosobienie w konkretnej jednostce, ale wg literatury rycerz powinien jeździć konno, pływać, strzelać z łuku, boksować się, znać się na sokolnictwie, grać w szachy i układać wiersze. Sama na odwal umiem trzy rzeczy z listy. Tak na serio…może jedną. To wszystko wymaga treningu i wiedzy. Szlacheccy synowie zaczynają je zdobywać mniej więcej w takim momencie życia, w którym obecnie zaczynamy edukację jako dzieci.
Moje dywagacje oparte są głównie o wiedzę na temat Europy Zachodniej, zwłaszcza Anglii, Francji i Burgundii. W tych krajach procent szlachty w społeczeństwie wahał się w okolicach 1-3%. W Polsce przyjmuje się, że było to około 10%, ponieważ wlicza się w to szlachtę zaściankową. Nie trzeba być tytanem intelektu, żeby połączyć ze sobą kropki i zrozumieć, że będąc szlachcicem ubogim musisz się wysilić, żeby wiązać koniec z końcem. Być może inaczej niż magnat, ale nie budzisz się rano mając przed sobą kolejny dzień do zmarnowania. W części Europy Zachodniej (zwłaszcza we Francji i okolicach) natomiast jeśli nie jesteś w stanie żyć na poziomie wymaganym od szlachcica, to przestajesz nim być. Nie ma zmiłuj. Są i owszem zubożali szlachcice, którzy są tylko trochę bogatsi od dobrze prosperującego chłopa (bo i tacy się zdarzają) ale w którymś momencie stawia się granicę tego co dopuszczalne. Jeśli komuś wiedzie się mocno marnie, w którymś momencie jego ród znika z lokalnych źródeł jako powiązany ze stanem szlacheckim i ginie wśród kmieciów i innego pospólstwa.
Niektórzy w mało komfortowej sytuacji finansowej sprzedają swoje posiadłości i rezygnują z tytułów. Inni oddają się w całości karierze wojskowej, na dworze lub w lokalnej administracji lub nawet w służbie u lokalnego bogatego hrabiego jako szambelani czy sokolnicy. Żeby utrzymywać swoje majątki, wielu szlachciców (a często również i ich żon, zwłaszcza pod nieobecność męża) osobiście dogląda zawierania kontraktów z dzierżawcami ziem, aby ustalić korzystne warunki. Inni szukają możliwości kariery w Kościele dla młodszych synów, z której potem da się czerpać korzyści majątkowe. Jeśli to nie jest praca, to ja nie wiem co jest pracą.
Wojna to jedno. Przynajmniej takim samym wyzwaniem jest dwór. Czy poradziłbyś sobie na średniowiecznym dworze? Albo jakimkolwiek innym? Nie obraź się, ale sądzę, że gdybyś tak wszedł lub weszła na niego w tej chwili, z ulicy, z całą wiedzą i kulturą wykształconego człowieka XXI wieku, to…nie. Bo przebywanie na nim wymagało umiejętności i przydatności. Ktoś płaci za twój styl życia i za wartość, którą dostarcza mu Twoja obecność. To nie tak, że dostajesz się na dwór i potem relaksik i zaliczanie bankiecików. Bankieciki jak najbardziej były, ale to pomniejszy aspekt dworskiego życia (swoją drogą, w pewnym momencie pracy zawodowej zaliczałam sporo bankiecików i po jakimś czasie było to zło konieczne, a nie żadna atrakcja). Do tego dochodzi nieustanna potrzeba obserwacji kto jest kim i jakie sojusze warto zawierać, a od kogo trzymać się z daleka. Jeśli lubisz mówić “nie interesuję się polityką”, to na dworze nie ma niestety takiej opcji.
Lubisz długie zebrania? Bo obrady burgundzkiego Zakonu Złotego Runa wyglądają mniej więcej jak całodzienne zebranie w korpo. Przez wiele dni. Żeby zostać przyjętym, trzeba było zaakceptować regulamin złożony z 95 rozdziałów. A potem spotykać się, żeby omawiać sprawy wojen, pokoju, oceny zachowania członków, ustalania kar i nagan itd. Brałam udział w wielu szkoleniach, zebraniach i prezentacjach, ale nawet z tym doświadczeniem, kiedy przyglądam się regulaminowi tej organizacji i obowiązkom członków – jest mi gorzej.
Do Zakonu należała oczywiście sama elita elit, coś jak członkowie zarządu spółek państwa. Chociaż każdy dworzanin był z samego faktu urodzenia lepszy niż większość społeczeństwa, to jednak nie każdy dostąpił takiego zaszczytu. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że człowiek ot tak przyjeżdża sobie na dwór, a potem obija się po kątach. Pobyt na dworze to służba. Nie w znaczeniu zamiatania podłóg, obierania ziemniaków i przygotowywania posiłków, ale jednak w znaczeniu bycia na zawołanie przełożonego. Książę czy król opiera status na tym, kto mu służy.
Dotrzymywanie towarzystwa pani? Ubieranie jej? To robią szlachcianki. Jeśli nie jesteś żoną wpływowego dworzanina, a na przykład niezamężną panienką na wydaniu, to prawdopodobnie śpisz w komnatach pani domu i jesteś na każde jej zawołanie. Podawanie kielicha z winem na przyjęciu? Tego nie robił byle kto tylko synowie szlachetnych rodów. Lista zajęć dostępnych na dworze dla wysoko urodzonych mężczyzn jest dużo dłuższa.
Dwór to oczywiście śmietanka towarzyska. Trafiają do niego pojedynczy członkowie znamienitych rodów. Szlachta ma wiele oblicz. Już w XIII wieku pojawia się dla niej konkurencja w postaci bogatych wykształconych mieszczan, który w końcu osiągają fortuny porównywalne do szlacheckich. Jeśli ktoś uważał na historii, pamięta z pewnością określenia noblesse d’épée i noblesse de robe. Szlachta szaty doszła do pieniędzy i pozycji niczym innym jak pracą, za zyski z której albo mogła zakupić tytuły albo…Niektóre profesje wymagały gruntownego wykształcenia, a parająca się nimi klasa średnia z racji bliskości władcy i splendoru wykonywanej funkcji stawała się szlachtą, bo tak wypadało. Mobilność społeczna to długi i ciekawy temat, o wiele bardziej złożony niż to co znamy z kultury popularnej. Niemniej, motyw powraca – praca może uszlachetnić i to dosłownie. Owszem, nie praca porównywalną z wysiłkiem chłopa, ale już z wysiłkiem nawet średniego szczebla managera albo bankiera inwestycyjnego – jak najbardziej. Ja też nie lubię bankierów i uważam, że nie przysługują się społeczeństwu, ale nie powiedziałabym nigdy, że nie pracują…
Zahaczmy również niezwykle pobieżnie o instytucję Kościoła. Kimże są wszelkiej maści dostojnicy, kardynałowie, dostojnicy? Kapelanie, opaci, a nawet plebanie, a nawet i zakonnice? Ba, skąd się biorą papieże? Ze szlachty, oczywiście.
A o współcześnie wciąż istniejącą instytucję w brytyjskim parlamencie, zwaną Izbą Lordów, to już nawet nie będę zahaczać, bo mi wieczór miły, a ten tekst i tak powstawał dobre kilka dni.
Tak, z pewnością wszystkie te zajęcia są przyjemniejsze niż oranie pola. Wciąż jednak są pracą.
To jest jedynie krótki szkic na blogu bez pretensji do akademickiego profesjonalizmu. Na temat można pisać doktoraty i książki naukowe. Co więcej, one już są napisane.
Jeśli „szlachta nie pracuje”, to ja bym jednak radziła wziąć się do jakiejś pracy. Ku chwale stanu szlacheckiego, bo wedle wszelkich znanych mi tekstów źródłowych, obijanie się i brak aktywności był uznawany za szkodliwy lub grzeszny przez znakomitą większość historii, a na pewno w średniowieczu. I zanim przyjdzie na jej miejsce ktoś bardziej pracowity. Inaczej różnie może być z tym szlachectwem.
Do roboty, panie i panowie szlachta.