Wpis we współpracy z HeyDoc
Kojarzycie sensacyjne historie, że komentarze w internecie uratowały komuś życie? Że dzięki komentarzom obcych osób ktoś zdiagnozował się i zamiast zginąć marnie, żył długo i szczęśliwie? Ja znam, kilka. Pewnie dlatego, że są jak katastrofy lotnicze. Tak rzadkie, że kiedy się przydarzają, wszyscy robią z nich sensację. Zwykle jednak to historie w stylu “zamieszczam śmieszne zdjęcie jak 4-miesięczne dziecko myśli, że umie chodzić”, a czytam komentarze “TO PORAŻENIE DZIECIĘCE”. Albo “miałam ciężką noc z niemowlęciem”, a czytam “NIEDOŻYWIENIE, PODCINAJ WĘDZIDEŁKO“. W mniej sympatycznych rejonach sieci można dostać jeszcze diagnozę chorób psychicznych jeśli nie zgadzasz się z innym uczestnikiem dyskusji. I tak dalej, i tak dalej.
Czasami wzruszasz ramionami. Czasami zasugerujesz się i robisz doktorat z wikipedii, z którego dalej nic nie wynika. A czasami masz zupełnie uzasadnione obawy. Otwierasz internet i szukasz. A w internecie WSZYSTKO kończy się rakiem. Gdyby doktor Google miał specjalizację, na pewno byłaby to onkologia.
W czasach przed powszechnym dostępem do internetu (tak, były takie!), około roku 1999, po przeprowadzce między dwoma regionami Polski o odmiennym klimacie, zachorowałam. A właściwie miałam osłabioną odporność i często chorowałam. Nie było wtedy Google (wyobrażacie sobie?!), lekcje jeszcze przez wiele lat odrabiało się ściągając z wiem.pl zamiast z wikipedii. Zaniepokojona mama nie mogła zatem skonsultować się z internetem, więc zrobiła to analogowo – poszła do znajomego doktora S. Doktor S. był Googlem swoich czasów. Po pierwsze, jego pacjenci potrzebowali odpowiedzi teraz i zaraz i potrafili przynieść mu do oględzin pieluchę z kupą niemowlęcia, kiedy stał po bułki w sklepie (prawdziwa historia, tak było, nie kłamię). Być może ze względu na takie atrakcje, wyrobił sobie specyficzne poczucie humoru, które było kolejną cechą zbliżającą go do doktora Google. Dość szybko zdiagnozował przyczynę mojej obniżonej odporności (paciorkowca), a na pytanie zmartwionej matki czym to grozi, odpowiedział klasycznie i bez zbędnych ozdobników: ”śmiercią”. Rzeczywiście, jeśli poszukać w Google, nieleczona infekcja paciorkowcem może mieć długofalowo poważne konsekwencje. Jak większość zaniedbanych problemów ze zdrowiem. Mnie ze szponów śmierci uwolnił miesiąc na antybiotyku i probiotykach. Moja mama nie była jednak zachwycona humorem doktora S. i nieco mu, po znajomości, wygarnęła. Doktorowi Google nie da się tak wygarnąć i trzeba tolerować jego sarkazm.
Ciężko się dziwić, że szukamy na własną rękę. W końcu wizyta u lekarza nie jest ekspresowa, trzeba ją umówić, trzeba do niego dojechać. Trzeba powiedzieć mu o rzeczach nieraz dla kogoś wstydliwych. W ogóle dbanie o zdrowie wielu z nas uważa za wstydliwe, za roztkliwianie się nad sobą. Dodatkowo możemy się wstydzić powiedzieć, że przychodzimy po diagnozę na podstawie komentarza w internecie. Jak powiedziałam kiedyś położnej środowiskowej, że może moje dziecko ma to porażenie, skoro mówią tak w internecie. Nigdy nie zapomnę jej piorunującego spojrzenia. W tamtym momencie miała akurat rację, ale gdybym jej nie spytała przy okazji, na i tak planowanej wizycie, to pewnie kolejne miesiąca spędziłabym na rozważaniu tej ewentualności. I w nerwach.
HeyDoc ma rozwiązanie problemu w postaci HeyCzekera.
W użyciu jest to łatwe jak konsultacja z doktorem Googlem, w przeciwieństwie do niego jednak za tym narzędziem stoją prawdziwi lekarze. I, niespodzianka, nie każdy objaw kończy się diagnozą RAK. A w razie wątpliwości nie musisz umierać ze strachu i zastanawiać się czy głupio umawiać się na wizytę, skoro komputer mówi, że został Ci miesiąc życia. Możesz szybko i łatwo skonsultować się z lekarzem podczas e-wizyty. Bez zastanawiania się czy głupio się umawiać na podstawie diagnozy w internecie, bo do tego właśnie służy to narzędzie, żeby sprawdzić stan swojego zdrowia w razie wątpliwości.
HeyCzeker nie jest niezawodny, bo ból nogi opuchniętej po uderzeniu w krzesło uznał za bardzo poważny i wymagający natychmiastowej uwagi medycznej, mimo to ból minął na następny dzień. Ale już mój problem skórny zdiagnozował prawidłowo jako trądzik różowaty i zasugerował kontakt z dermatologiem. Co jednak ważne, na niektóre dolegliwości, które próbowałam zdiagnozować, odpowiedział uspokajającą rekomendacją leczenia w domu. Czy doktor Google Ci to powie? NIE SĄDZĘ.
Jeśli wciąż niepokoisz się stanem zdrowia i potwierdzisz potrzebę konsultacji, kolejne kroki są proste. Wybierasz termin i pasującą Ci godzinę, wybierasz lekarza (ceny e-wizyt w Hey Doc zaczynają się już od 59 zł do pediatry lub internisty oraz od 89 zł za inne specjalizacje). Masz opcję rozmowy przez czat, korzystną dla zaawansowanych introwertyków, przez telefon lub przez video. Lekarz może wystawić dla Ciebie e-receptę oraz e-zwolnienie.
Poza tym, nie oszukujmy się, mimo, że wszyscy w sieci izolujemy się od siebie, czasami chwila kontaktu z drugim, żywym człowiekiem pomaga bardziej niż miliony artykułów naukowych. Nawet jeśli ten kontakt jest przez telefon czy video. W pandemii niemal wszystko co nie służyło ratowaniu życia zostało nam czasowo odcięte. Pamiętam jak płakałam z powodu drobnych problemów z karmieniem i jak pomogła mi rozmowa z lokalną wolontariuszką z organizacji wspierającej karmienie piersią. Uspokoiła mnie, dała się wypłakać, wysłuchała wątpliwości i powiedziała, że wszystko ok. W piątek, o 20. Niby nic, a jednak to było dużo. Nie wszędzie są takie organizacje, mam szczęście mieszkać w dzielnicy Londynu, która inwestuje w to rozwiązanie. Z emocjami pomagała mi też znajoma neonatolożka ze szpitala w innej części kraju, cierpliwie wysłuchując moich lęków i narzekań na noworodka. HeyDoc odpowiadają na potrzebę pomocy teraz i zaraz, dla każdego, niezależnie, gdzie mieszka i czy ma znajomego specjalistę. Nawet jeśli okaże się, że nic nam nie dolega, oszczędzenie sobie nerwów i emocji może być zbawienne.
W zdrowym ciele – zdrowe cielę. Znaczy, ten, duch. A ze zdrowym duchem wiele ciał też mniej choruje.
Czego wszystkim życzę.