Życie jest zabawne. Tak po prostu, z racji samego istnienia. Życie we dwójkę to ubaw po pachy, w trójkę to już komedia. Warto mieć dziecko i przez około rok nie wysypiać się, choćby dla samego efektu komicznego. Człowiek potem łatwo się zapomina, traci czujność i myśli, że może w czwórkę będzie jeszcze śmieszniej. W pewien sposób jest. Jeśli lubi się groteskę.
Zebrałam garść dialogów z ostatnich dwóch miesięcy naszego wspólnego życia w kwadracie. I kiedy piszę te słowa zdaję sobie sprawę, że właściwie cały komizm wynika z postępów językowych dwulatki, nie z pojawienia się nowego członka rodziny. Bo ten członek, a raczej członkini, patrzy się tylko wybałuszonymi ślepiami lub postękuje. A jednak, ma niemy udział we wszystkich scenach.
Osoby dramatu:Mama : CZYLI JA
Tata: Czyli ojciec dzieciom
Córka Maior : Iona
Córka Minor: Orla
❤︎
Kilka dni po przyniesieniu młodszej córki ze szpitala do domu, córka starsza wchodzi o piątej nad ranem do naszej sypialni, obudzona rykiem i spragniona matczynego przytulenia.
Na widok matki karmiącej unosi ironicznie brew i oznajmia z pobłażliwością:
- – Nie mama…Tata, chcesz Orla?
❤︎
Na szczęście po dwóch miesiącach niechęć i niepewność mijają. Kiedy zmęczeni wyjątkowo ciężkim dniem narzekamy na dzieci, a zwłaszcza na jedno, Iona bierze siostrę w obronę.
- – Słuchaj Ionka, ty w ogóle lubisz Orlę?
- – Tak.
- – Na pewno?
- – Tak.
- – Chcesz żeby z nami została?
- – Tak.
- – Ale może jednak oddamy ją do szpitala? Mama jest bardzo zmęczona.
- – Nieeee.
Orlo, wiedz, że siostra cię uratowała.
❤︎
Iona dostała w żłobku gorączki. Zgodnie z krajowymi wymogami sanitarnymi musiała albo spędzić dziesięć dni w izolacji z resztą rodziny, albo wszyscy musieliśmy zrobić test na Covid i wrócić do normalnego życia po otrzymaniu negatywnego wyniku.
Był zatem stres. Na test wyszliśmy z samego rana, na dziewiątą. Gdy szliśmy ulicą, tocząc wózek niczym czołg, wisiał nad nami czarny helikopter. Nie jest to w Londynie rzadkością, helikoptery latają nad nami regularnie, może i codziennie. Było jednak nietypowe, że kiedy wracaliśmy, wciąż tam był. Jakieś czterdzieści minut później. Przechodnie i okoliczni mieszkańcy zaczęli już na to intensywnie zwracać uwagę i irytować się hałasem.
- – Co to? – pyta Iona, krzywiąc się niczym sceptyczny starzec.
- – Helikopter. Jak myślisz, czego szuka helikopter?
- – Banana – odpowiada niewzruszona, jakby to była najoczywistsza oczywistość.
(no jak szukał banana, to nic dziwnego, że tyle wisiał, banany są małe…)
❤︎
Czytam z Ioną książeczkę dla dzieci o Marii Skłodowskiej- Curie. Każdej stronie towarzyszy milion pytań “co to?”, “kto to?”,
- – Co to?
- – Rad.
- – Co to?
- – Polon.
- – Co to?
- – Pociąg do Paryża.
- – Kto to?
- – Maria.
- – Kto to?
- – Pierre Curie.
- – Co to?
- – Komitet Noblowski.
- – Aha…
- (Wtem…CISZA).
- – Duża dupa – podsumowuje Iona.
(Ja też nie kocham Tokarczuk, w sumie Iona powiedziała po prostu na głos to co myślę…)
❤︎
Ponieważ Iona ma urodziny w okresie bożonarodzeniowym, w czerwcu na pół roku obchodziny “Dzień Ionki”. Który wygląda jak nieco skromniejsza wersja urodzin. Dzień wcześniej rozmawiamy o tym z córką.
- – Wiesz, jutro jest twój dzień, Dzień Ionki.
Ale ona się w tańcu nie certoli. Wkracza pewnym krokiem do kuchni i rozgląda się.
- – Gdzie ciasto?
❤︎
Kilka dni później…
- – Ionko, mam dla ciebie prezent.
- – Tak, prezent, urodziny Ionki!
- – Nie, już były twoje urodziny, to prezent bez okazji.
- – Tak, prezent!
Ionka zbiega radośnie do pokoju. Wyciągam pudełko z przesyłką z Zary.
– Zobacz, to twój prezent. Koszulka, którą sobie wybrałaś i spódnica. Podobają ci się?
Rozżalona Ionka szuka lepszego prezentu. Zrezygnowana odchodzi bawić się kluczami.
- – Ionko, podoba Ci się prezent?
Ionka nie odpowiada.
- – Podoba ci się?
- – Nie.
- – Szkoda, że ci się nie podoba. Trudno.
Mija chwila. Ionka idzie do kuchni.
- – Urodziny Ionki? Tort? – pyta zrezygnowana.
- – Nie są twoje urodziny. Nie ma tortu.
- – Tort? – w głosie tli się jeszcze nadzieja.
(tutaj wyobraźmy sobie smutną muzykę z Love Story)
❤︎
Odpieluchowanie idzie nam powoli i bez nacisków, ponieważ nie jestem obecnie w stanie psychicznie ogarnąć czyszczenia beżowego dywanu. Niemniej, coś się w temacie powoli dzieje i nocnik bywa używany. Chociaż nie zawsze do tego co trzeba. Czasem na przykład leżę w łóżku i słyszę z łazienki męski głos…
“Ale ty się nie przytulaj do nocnika tylko na niego usiądź!”
❤︎
Siedzimy przy rodzinnym zamówionym take awayu. Tak, zamawiamy jedzenie, bo lubimy. Iona zajada ze smakiem zupę miso i WTEM!
- – Co to jest?! – słychać przerażenie w głosie.
- – To? Hmm…- przyglądam się z uwagą. – Wygląda jak szczypiorek.
- – Boję się!
(lista rzeczy, których boi się Ionka: szczypiorek w zupie, woda na placu zabaw, mucha, paprochy ze skarpetek)
Ot, codzienność. Noble i banany. Nocniki i straszny szczypior. I tak nam życie płynie. Dzień za dniem.
zdjęcie: Kat Terek