W końcu się dokonało. Po dziesięciu latach od pierwszej terapii uznałam, że czas na leki.
Zadzwoniłam do GP i po krótkim omówieniu objawów i problemów, bez cienia wątpliwości przypisała mi lek z grupy SSRI. Czyli nie wymyślam i jednak mam problemy z głową…
Pamiętam pewną wredną komentatorkę, która wypisywała mi wiadomości, że jak to mam depresję, skoro nie mam leków. No ale jakimś cudem miałam, skoro zarówno NHS jak i prywatny ubezpieczyciel na podstawie objawów skierowali mnie na terapie. A teraz, wiem to na pewno po latach doświadczeń z epizodami depresyjnymi, nie mam depresji. A jednak mam leki.
MAGIA.
Jak to możliwe?!
Ogólnie było dobrze. Nie oszukuję. Nie idealizuję. Nie ukrywam żadnych dramatów. Ogólnie i racjonalnie wiedziałam, że wszystko jest dobrze. Ale nie czułam się dobrze. Czułam całą gamę emocji, które mnie przytłaczały. Kiedy w piękny słoneczny dzień szłam z rodziną wzdłuż Tamizy i było naprawdę miło, a ja w środku czułam niezadowolenie, bo porównywałam się z każdą kobietą na ulicy, żeby wytknąć sobie brzydkie włosy, brzydkie ubranie i w ogóle brak stylu. Kiedy wstając rano już nie miałam siły i marzyłam tylko, żeby już był wieczór. Kiedy przestałam mieć ochotę wychodzić z domu. Kiedy kolejny raz czułam, że muszę rzucać rzeczami i kopać w śmietnik, kiedy kolejny raz poczułam, że nie chcę sobie nic zrobić, ale jak dobrze byłoby nie być, kiedy mąż zasugerował, że powinnam mieć sesje terapii częściej lub z kim innym, uznałam, że to czas.
Miałam dość własnego narzekania, nerwów, klęcia pod nosem, bezsilności z dziećmi, wiecznego myślenia, czy zasługuję, żeby robić cokolwiek i braku siły oraz motywacji. Braku radości, kiedy spełniało mi się mnóstwo planów, kiedy działy się dobre rzeczy i w ogóle gdy mam dobre życie.
Jestem w momencie, kiedy potrafię jasno wskazać wszystkie problematyczne założenia i schematy w moim myśleniu, jestem w stanie je racjonalnie obezwładnić, wszystkie argumenty są po mojej stronie. Wciąż nie jestem w stanie ich nie czuć.
Zanim otworzyłam opakowanie, byłam przerażona. Zawiedziona sobą. Że nie dałam rady, że to jakaś porażka. To ironiczne. Gdyby ktokolwiek z moich znajomych lub bliskich powiedział mi, że bierze leki, przyklasnęłabym, pogratulowała decyzji i w ogóle wspierała. Ale sobą byłam zawiedziona. Sama czułam się przegrana.
Skoro jesteśmy przy znajomych, okazuje się, że z tymi lekami jest zupełnie jak z poronieniem. Na co dzień niespecjalnie się o nich rozmawia, może poza kilkoma osobami, z którymi często rozmawiam o psychice. Ale kiedy mówię, że je przyjmuję, nagle okazuje się, że dotyczy to mnóstwa, ba, większości osób, które znam.
Obecnie żałuję, że w czasach, kiedy było mi ciężko i kiedy bardzo cierpiałam, chociażby po poronieniu, nie powiedziałam lekarzowi, że chciałabym brać leki. Oszczędziłoby mi to wielu łez. Żałuję, że kiedy miałam 18 lat, świadomość była inna i mnóstwo rzeczy zrzucało się na karb szalejących hormonów nastolatków. Bo okresowo nie chciało mi się żyć odkąd miałam jakieś 16 lat…I jakoś nigdy tak zupełnie to nie minęło, niezależnie czy w codzienności układało mi się słabo czy wspaniale.
No, teraz minęło. Ha ha ha.
Na początku czułam się bardzo zmęczona. Przez jakieś dwa czy trzy dni. Ale i tak byłam ciągle zmęczona, ponieważ ciągle śpię szczątkowo. Po kilku dniach poziom zmęczenia wrócił do normy. Chwilami, pewnie codziennie, choć nie cały czas, czuję się lekko przytłumiona, ale porównałabym to uczucie do braku porannej kawy. Przychodzące i odchodzące przytłumienie warte jest braku lęków, braku emocji wściekłości, braku agresywnych reakcji na trudne sytuacje, braku natrętnych myśli na swój temat. Mam za to siłę wychodzić z domu i chcieć rzeczy, a w dobre dni cieszyć się z tego, że jest dobrze. Moim zdaniem się opłaca.
Bałam się, że nie będę mogła pisać. A zaczęłam pisać więcej. Bałam się, że będę bardziej zmęczona. A jestem w stanie efektywniej wykorzystywać swoje siły. Dzieci mnie nie denerwują, dużo rzadziej podnoszę głos. Prawie wcale. Dużo mniej przeklinam. Dużo mniej się czepiam.
Nie jest oczywiście tylko różowo i brokatowo. Mam pewne efekty uboczne, do zaradzenia. Pracuję nad nimi i wydaje się, że będzie dobrze. Zastanawiam się też jak będzie wyglądać moje życie gdy kiedyś ewentualnie przestanę je brać i czuję przed tą możliwością lęk.
Być może ten tekst pomoże komuś, kto zastanawia się nad lekami, ale ma wątpliwości. Albo boi się. Albo jak ja czuje, że byłyby jakąś porażką. Nie są. Odpowiednio dobrane pozwalają poczuć się jak ta cała reszta ludzi, którzy nie mają emocjonalnych problemów. To bardzo odświeżające, ponieważ nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się w ten sposób. I nigdy nie trwało to zbyt długo. Mam nadzieję, że tym razem zostanie mi tak na dobre.
Czego i Wam życzę.