Raz na kilka lat trzeba napisać o przyjaźni. Tym bardziej teraz, kiedy jestem na zupełnie innym etapie życiowym niż trzy, cztery lata temu. Spędzam czas z inną mieszanką ludzi. Choć niektórzy wciąż ze mną są, od lat. Może na zawsze. Może na tyle, na ile będziemy się potrzebować.
Bo przyjaźń oparta jest na potrzebie.
Potrzebie towarzystwa danej osoby. Chęci zobaczenia jej. Jakiejś ekscytacji ze znajomości, a może wręcz przeciwnie, spokoju, który niesie. Wiele mechanizmów przyjaźni działa jak przy zakochaniu. Nie ukrywam, do przyjaźni potrzebuję coś w moich przyjaciołach podziwiać. Nie wszystko, nie uznawać ich za swój wzór i autorytet, ale czymś się zachwycić. To coś nie musi być wcale niczym wielkim, może być uśmiechem, może być specyficznym poczuciem humoru, może być życiową zaradnością lub wielkim talentem, albo po prostu ogólną wrażliwością. To coś może być czymkolwiek, naszą cechą wspólną lub czymś co nas absolutnie różni. Po prostu musi mi wpaść w oko. Albo raczej w serce. Moje przyjaźnie nigdy nie były od pierwszego wejrzenia. Zawsze polegały na oswojeniu się po długich rozmowach. Po odnalezieniu wspólnego mianownika, który wychodził dopiero po jakimś czasie.
Przyjaźń zajmuje mnie w życiu o wiele bardziej niż miłość.
Miłość mam ogarniętą, wiem czego od niej chcę, chcę wierzyć, że wiem jak o nią dbać. W przyjaźni gubię się i nie jestem niczego pewna. O ile w związku seks pozwala na wytworzenie intymności, która może pomóc w razie problemów, o tyle w przyjaźni seks zastępuje dobra wola, przywiązanie i sympatia. Czasami to zupełnie wystarczy, czasami zupełnie nie.
Nie znoszę ukazywania przyjaźni w sposób dramatyczny jak w produkcjach typu “Gossip Girl”. Tak, przyjaźnie mają wzloty i upadki, ale są rzeczy nadwyrężające zaufanie do punktu, z którego nie ma powrotu. Tak, kłótnie się zdarzają, błędy się zdarzają, sprawienie komuś bólu się zdarza. Ale świadome i dobrowolne krzywdzenie – to nie jest przyjaźń. Na to nie pomoże przytulasek i “szczera” rozmowa z wilgotnymi oczami.
Nie wiem czy sama jestem dobrą przyjaciółkę. Sądzę, że wątpię. Nie umiem nawet powiedzieć czy się staram. Staram się nikogo nie ranić i staram się być bardziej świadomą jak mogą czuć się w związku ze mną inni. Staram się robić im w życiu dobrze. Nie wiem czy wychodzi.
Wiecie czego się boję?
Że powiem komuś, jak jest dla mnie ważny, a ta osoba nie będzie czuła tego samego. Chociaż nie, nawet nie tego. Że powie “ale przecież my tylko czasem do siebie piszemy, czasem pójdziemy na piwo, serio uważałaś, że to przyjaźń?”. Nazywam obecnie przyjaciółkami chyba trzy osoby. Z wszystkimi trzema zdobyłam się w jakimś momencie na głębszą życiową szczerość. Większości osób nie umiem powiedzieć niczego „złego”. Jeśli coś mi się w ich zachowaniu nie podoba, nie mam odwagi na szczerość. To chyba przekroczenie tej granicy lęku uważam za oznakę, że to jest to.
Jest jeszcze kwestia zrozumienia, że inne osoby mają prawo do innych priorytetów i wyborów niż ja. I zaakceptowanie ich inności. I ekscytacja ich towarzystwem mimo tej inności. A może właśnie z jej powodu. Czasami rolą przyjaciela nie jest powiedzenie “nie rób tego”, ale “nie rozumiem tego, za to będę cię wspierać”. A czasem po prostu potrząśnięcie kimś, żeby nie szedł jakąś drogą. Zrozumienie kiedy jest czas na którą opcję to wielka sztuka.
Nadal chwilami się boję i muszę szczypać się w ramię i przypominać. Ej, Aśka ucieszyła się jak nazwałam ją przyjaciółką. Ej, Kaśka sama powiedziała, że jestem dla niej ważna. Ej, Kat też powiedziała, że uważa mnie za przyjaciółkę.
To nie jest tak, że przyjaciele nie ranią. Bo ranią. To nie jest tak, że są idealni. W ogóle nie są. Ja bynajmniej nie jestem. Ale to te osoby, którym powiesz chociaż ułamek tego co naprawdę myślisz. Wbrew pozorom, ludzie nie chcą szczerości. Ludzie chcą głównie klepania po ramieniu, miłych słów, wsparcia. To jest ok. Jeśli ktoś jest w stanie powiedzieć Ci coś niekoniecznie przyjemnego o Tobie, a Ty to szanujesz, to chyba jest przyjaźń. Jeśli są w stanie przyjąć takie słowa na swój temat, to prawie na pewno przyjaźń.
Często czytam jak ktoś stracił przyjaciół, kiedy urodziło mu się dziecko. Zastanawiam się nad tym, ponieważ mam wrażenie, że moje przyjaciółki zaopiekowały się mną bardziej, odkąd mam dzieci. Na różne sposoby, czasami doraźną pomocą, czasami wyciąganiem z domu, kiedy zamykałam się w sobie. Znalazłam też nowe osoby, których może nie nazwałabym jeszcze przyjaciółmi, z różnych powodów, może najbardziej z lęku, ale które okazują mi serce i życzliwość.
Nie chcę mówić, że osoby, które mają inaczej same są sobie winne. Bynajmniej. Być może obdarzyły po prostu ludzi zbyt dużym kredytem zaufania. Być może przyjaciele byli raczej fajnymi znajomymi. Fajni znajomi są fajni, kiedy jest fajnie. W naturze przyjaciół, tych prawdziwych, jest wsparcie, kiedy jest trochę mniej fajnie. I jedni i drudzy są w życiu potrzebni, nie z każdym trzeba od razu konie kraść i chować razem zwłoki. Po prostu jedni nie są drugimi, jak osy nie są pszczołami.
Myślę, że jest w przyjaźni coś piękniejszego niż w miłości romantycznej. Coś bardziej szalonego. Zaprawdę, powiedziano przecież, że “nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.” Ja wiem, że określenie “przyjaciół” można tu potraktować szeroko, ale przez chwilę potraktujmy je wąsko. Oddanie życia za ukochaną osobę, za męża, żonę, dzieci, za brata, siostrę czy rodziców wydaje mi się heroiczne, ale w jakiś sposób oczywiste. To są najsilniejsze więzi. Oddać życie za kogoś z kim łączą nie więzy, ale ledwie nić porozumienia i sympatii? To o wiele mniej logiczne.
My tu górnolotnie o umieraniu, ale zejdźmy na ziemię. Uznajmy życie za synonim chociażby czasu. Z biegiem lat ma się go coraz mniej, trzeba inwestować go mądrze. Inwestycja w przyjaźń to większe ryzyko. Na małżonka, dziecko, rodziców masz papier. Nawet jeśli relacja jest ciężka, to na pewno zaistniała. Przyjaźń jest efemeryczna jak kwiat. Dzisiaj jest, jutro może jej nie być i nie zostać po niej żadnego śladu. Jutro ktoś może powiedzieć, że nie ma z Tobą nic wspólnego zanim kur zapieje trzy razy.
Czasami znikamy dla naszych przyjaciół, by wynurzyć się potem niczym Gandalf z Morii. A czasami się nie wynurzamy. I to jest po prostu życie, nie ma co nad tym płakać. To, że kiedyś lubiłam i potrzebowałam do szczęścia czekolady, a teraz whisky, nie oznacza, że czekolada jest beznadziejna. Jeśli kiedyś zawsze jeździłaś na wakacje nad morze, ale zmieniłaś zdanie i wolisz góry, nie świadczy o wartości morza, tylko o Twojej potrzebie.
Nie wiem czy te metafory wciąż mają sens…
Zrywałam w życiu ważne przyjaźnie. Kiedy zraniły mnie tak bardzo, że nie umiałam sobie wyobrazić dalej życia z nimi. Kiedy w ogóle mnie nie szanowały i traktowały przedmiotowo. Wciąż cenię wspólny czas, wciąż uważam, że dobrze było ich doświadczyć, ale wydarzyły się rzeczy, których nie umiem przeskoczyć. Nie bez wielkiego “przepraszam” lub głębokiej rozmowy. Nie spodziewam się, że nadejdą. Nie czekam na nie. Nie czuję już nawet żalu. Chociaż długo czułam.
Hmm, może jednak jest w tym coś z zakończonej miłości…
Rozumiem, że przyjaźni można się bać. Znam osoby, które wolą być same niż inwestować czas, energię i uczucia w osoby, które mogą odejść, które mogą zawieść. Rozumiem to, ale nie umiem tak żyć. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Albo pije go samemu. Ja wolę w towarzystwie.