Nie znoszę czekania.
Skoro nie znoszę, nie będę i Was do niego zmuszać i od razu przejdę do sedna sprawy. Czekanie na cokolwiek wywołuje pewien rodzaj ekscytacji, którego nie jestem w stanie znieść. Zarówno oczekiwanie na wyrwanie zęba jak i na prezent od Świętego Mikołaja sprawia, że mi niedobrze, nie mogę zasnąć i czuję się słabo. Jestem wtedy na zmianę nadpobudliwym króliczkiem, który nie może usiedzieć w jednym miejscu, albo zaspanym zombie, bo stres fizycznie mnie wykańcza.
Wiecie, że nie lubię latać samolotem. W lataniu najgorsze jest jednak oczekiwanie na lot. Kiedy jestem już na wysokości dziesięciu tysięcy metrów właściwie nie jest już tak źle, trochę mi się nudzi, trochę boję się turbulencji, ale można wytrzymać. Ale przy wjeździe na pas startowy trzęsę się jak osika.
Podobne odczucia mam w związku z przeprowadzką. To spełnienie marzeń, a jednocześnie zanim nastąpi czuję się z nią i z wszystkimi sprawami z nią związanymi jak z bólem zęba. Cierpliwość jest cnotą, ale kiedy Luke dowiedział się, że Han i Leia są w niebezpieczeństwie, to rzucił wszystko (łącznie z Yodą) i ruszył na pomoc. Stracił wskutek tego dłoń, ale jedna dłoń w tę czy we wtę…
Lubię zewrzeć szyki, czuć się kowalem własnego losu i człowiekiem czynu. Umawiać się na oglądanie mieszkania i pakować rzeczy do kartonów. Póki co przewracam się z jednego boku na drugi na kanapie.