Śmierć ma niejedno oblicze. I niejedną woń. Duszący zapach lilii. Obrzydzająco słodkie nuty rozkładającego się mięsa. Sterylność szpitalnego korytarza.
Niektóre przerażają, inne zachwycają. Jedne są obce i wdzierają się do życia siłą, a drugie są w nim gdzieś w tle od zawsze, jak najstarsi znajomi.
Kojarzysz zapach średniowiecznego kościoła? Tak, musi być średniowieczny, późniejsze epoki nie pachną w ten sam sposób. Zapach, który ma miejsce rozwinąć się w gotyckiej przestrzeni katedry. Który potrzebuje półmroków i chłodu, żeby zaistnieć. To wilgoć i kamień. I coś organicznego. Kwiaty wymieszane z dymem. Mokry, lepki, ale i lekki. Tak pachnie dla mnie sacrum. I jest to zapach śmierci średniowiecznej, powiązany z dans macabre i memento mori. Ten zapach przyciągnął mnie do siebie, kiedy stałam przed bocznym wejściem do Bazyliki NMP w Gdańsku. Tak jak w reklamie perfum, tak jak w filmowej scenie, stałam przypadkiem na chodniku i musiałam z rozkoszy przymknąć oczy, bo zapach owionął mnie i przywoływał.
Uderzając w nieco niższe tony – kojarzysz zapach cmentarza? Dla mnie jest on znów mieszanką kamienia i gnijących kwiatów, które stały za długo w przytwierdzonych do grobów kamiennych wazonach. Zapach lasu, wody i dopalających się świeczek. Zapach kontenerów, do których odwiedzający zmarłych bliscy wrzucają wypalone znicze i stare wiązanki. I wiekowego ujęcia wody, z którego można zaczerpnąć jej do podlania zasadzonych przy grobie bukszpanów.
Tak pachną perfumy Fathom V.
Jestem pod wielkim wrażeniem marki Beaufort. Pisałam już o ich zapachu Vi et Armis, który sprawił, że skojarzenie z portową dziwką robi się atrakcyjne. To jednak zapach bardzo ciężki i dla mnie zimowy, idealny do płaszczy i szali. Kilka miesięcy później zakochałam się w ich Lignum Vitae, pachnącym słodko drewnem i żywicą. Słodko, ale charakternie. A teraz latem zachwyca mnie ten roślinny zapach śmierci.
Sama nazwa oznacza głębokość i zaczerpnięta jest z “Burzy” Szekspira. W różnych tłumaczeniach brzmi różnie, na przykład:
Ojca morskie tulą fale;
Z kości jego są korale,
Perła lśni, gdzie oko było;
Każda cząstka jego ciała
W drogi klejnot się przebrała
Oceanu dziwną siłą.
Nimf pogrzebny słyszysz dzwon?
W oryginale pierwsza linijka brzmi ”Full fathom five thy father lies”, czyli ojciec leży na głębokości pięciu sążni. Podobno uważano kiedyś, że jest to głębokość, z której nie da się już wydobyć wraku. Sam fakt, że twórcy zapachu zapuścili się w emocjonalne krajobrazy Szekspira dla mnie jest kolejnym powodem do zachwytu. Kojarzyć ma się z morzem, wrakiem, roślinami. W nutach zapachowych ma ziemię, liście, mech. I czuję to. Jest to jednocześnie mój średniowieczny kościół, cmentarz w letni dzień i fale rozbijające się o pokryte glonami nabrzeże.
Zapachy poznałam kiedy kupiłam mężowi w prezencie podróżne wersje pięciu perfum inspirowanych brytyjską potęgą morską. Od tego czasu kupiłam pełnowymiarowe Vi et Armis. Teraz zamierzam kupić dwa kolejne, a Fathom V będzie jednym z nich.
W tej marce uwielbiam też, że jest unisexowa. Bo osoba jakiejkolwiek płci czy w ogóle bez płci może pachnieć jak glony, port, woda. Albo jak przyprawy, whisky i kadzidła. A interpretacja zależy od noszącego i wąchającego.
Przyznam, że nie znam się specjalnie na perfumach. Nie w sensie procesu ich powstawania, jak składa się kompozycje i tak dalej. Ale uwielbiam zapachy i uwielbiam o nich pisać, bo od razu generują mi przed oczami obrazy i opowiadają historie.
PS Sama zamawiam je bezpośrednio od marki, ale w Polsce dostępne są w Galilu.