toczegoniemowie
Picture of Riennahera

Riennahera

Pamiętasz jak to jest być nastolatką?

Tekst we współpracy z Wydawnictwem Jaguar

Dzisiaj ma miejsce premiera książki Erin Stewart, “To, czego nie mówię”, której mam zaszczyt być patronką.

Różne rzeczy przyciągają nas do książek. Jedni uwielbiają styl i szukają w literaturze wysublimowanych i oryginalnych form. Inni szukają nowości myślowych, innowacyjności, czegoś, czego jeszcze nikt nie stworzył.

Sama uwielbiam trzy aspekty. Pierwszy to mądrość powiązana ze zdrowym dystansem do siebie i czułością wobec świata. Paradoksalnie wydaje mi się, że znajduję to zarówno u Sapkowskiego jak i u Vonneguta, ale też…Jane Austen i Tołstoja. Drugi – postaci z krwi i kości, które mają mocne i unikatowe charaktery. Oraz trzeci – prawdziwe emocje. Jeśli opowieść jest psychologicznie wiarygodna i dostarcza emocjonalnych przeżyć, to dla mnie może się rozgrywać zarówno w kosmosie jak i pod wodą i wszędzie pomiędzy.

Powieść Erin Stewart spełnia na pewno dwa z trzech warunków. Postaci są naprawdę. Nie są wyciętymi z papieru osobami. Łatwo było mi je sobie wyobrazić. Myślę, że byłabym w stanie wiarygodnie narysować każdą z nich, z ich uroczymi dziwactwami. Ponieważ myślę wizualnie, bardzo lubię taką kreację. A emocje…o matko. Mam 36 lat. Bohaterka książki ma 16 lat. Ale doskonale pamiętam, jak to było czuć w sobie wszystko i nie móc, nie umieć powiedzieć nic.

Książka opowiada o 16-letniej Lily, która jest w zasadzie zwykłą uczennicą. No, prymuską. I ma w zasadzie niemal zwykłe życie, które spędza w szkole i w domu, z tatą, macochą i dwiema siostrami. Ach, jest pewien szczegół. Jej starsza siostra Alice próbowała popełnić samobójstwo i Lily znalazła ją z podciętymi żyłami na podłodze w łazience. A teraz Alice wraca do domu po pobycie w ośrodku psychiatrycznym. I jeszcze jedno, mama Lily zmarła przy porodzie, ze szpitala wrócił tylko tata z noworodkiem – najmłodszą z sióstr, Margot. Lily nie ma jednak czasu zastanawiać się nad emocjami, bo ma tyle na głowie. Musi dostać się do zawodów stanowych w bieganiu, musi dostać stypendium na uczelnię, żeby tata nie brał dodatkowych prac w celu opłacenia jej studiów. Musi być dobra, miła, bezproblemowa. I tylko jakoś wszystko zaczyna się sypać i drapie sobie skórę do krwi. Ale to przecież nic…

Często w tekstach kultury mam problem z wczuciem się w problemy postaci, bo wynikają głównie z braku komunikacji. To nagminne w wielu książkach, filmach i serialach. Tutaj problemy wynikają z tego samego, zdradza nam to sam tytuł. Tylko, że jednak wypada to…inaczej. Z pewnością jestem bardziej w wieku rodziców bohaterki niż jej samej, ale łatwo mi się wczuć w jej postać. Jako 16-latka też byłam świetną uczennicą, biorącą udział w konkursach, borykająca się z problemami rodzinnymi (choć innego typu), które choć nie były moją winą, kształtowały moją codzienność. I również czułam, że muszę być grzeczna i bezproblemowa, bo tego się ode mnie wymaga. I to nic takiego, przecież ja nie mam problemów, to inni je mają, a ja jestem taka normalna i nic mi nie jest. Więc po co o tym mówić? Po co kogoś martwić? Po co pokazywać się jako nienormalna? Przecież dam radę…

Po jakąkolwiek pomoc sięgnęłam dopiero lata później. Te dwadzieścia lat temu zresztą mieliśmy zupełnie inną świadomość problemów psychicznych. Wierzę, że poruszanie tego tematu w popkulturze, w sposób bez nadęcia, tylko opowiadając wciągające historie, jest jedną z cegiełek przyczyniających się do zmiany tego stanu. Pamiętam też, że gdy byłam nastolatką, nachalna dydaktyka wywoływała jedynie szyderstwo. Kiedy ktoś z pozycji autorytetu mówił, że narkotyki są złe, to spływało po mnie jak po kaczce. Ale przeczytałam “My Dzieci z Dworca Zoo” i całe życie trzymam się jak najdalej mogę od nielegalnych substancji. Uważam zatem, że mówienie o depresji i chorobie psychicznej w formie emocjonującej powieści, z postaciami, z którymi można się utożsamić, jest potencjalnie dużo bardziej pożyteczne niż “starzy” ludzie przekonujący, że możesz im powiedzieć co czujesz.

Tak, to książka o nastolatkach i dla nastolatków przede wszystkim. Ale emocje są aktualne dla każdego, zwłaszcza, że całkiem dorosła autorka posiłkuje się własnym doświadczeniem. Poza tym odkrywcze może być spojrzenie z boku na postać ojca głównej bohaterki, dźwigającego na barkach zapewnienie córkom bezpieczeństwa. Widać, że jest osobą wrażliwą, kocha córki, chce jak najlepiej, w czym wspierany jest przez swoją drugą żonę, łamiącą stereotyp macochy. Ale jednak popełnia błędy, które z boku są widoczne jak na dłoni. Natomiast jako matka potrafię go zrozumieć.

Obok ważnych i przejmujących tematów, jest to po prostu sprawnie napisana książka obyczajowa, którą można zabrać na wakacje. Dla młodzieży i dla rodziców młodzieży. Nie jest to guilty pleasure, ale wciąga i czyta się gładko.

Książkę możecie od dziś kupić w księgarniach lub zamówić w Empiku.

PS Na zdjęciach mam tyle lat co bohaterka powieści.

Podoba Ci się? Podaj dalej »

Newsletter

Subskrybuj Elfią Korespondencję

Czymże jest newsletter? Może być różnymi rzeczami. Może być sposobem na zawalenie skrzynki i wciskaniem swojego produktu przy każdej możliwej okazji. Może być wspaniałym narzędziem do budowania bliskiej relacji ze społecznością. Albo czymś pomiędzy. Czasem nawet czymś fajnym. I o to będę walczyć.

Zapraszam Cię do zapisania się na mój newsletter Elfia Korespondencja. Wchodzisz w to?

Administratorem danych osobowych podanych w formularzu jest Marta Dziok-Kaczyńska, Ellarion Cybernetics Ltd., Paul Street 86-90, London, United Kingdom. Zasady przetwarzania danych oraz Twoje uprawnienia z tym związane opisane są w polityce prywatności. Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA. Mają zastosowanie polityka prywatności oraz regulamin serwisu Google.
61923936_301827807423707_1414915001336679940_n copy

Autorka

Marta Dziok-Kaczyńska
Riennahera​

Nie chcę sprzedać Ci wizji perfekcyjnego życia jak ze strony w kolorowym czasopiśmie. Chcę być dobrą sobą i porządną osobą. Może Ty też?

Scroll to Top