Niektóre miesiące są dłuższe niż inne. Najdłuższym miesiącem roku jest, jak wiadomo, luty. 28 dni ciągnie się niczym 40. Ale drugim najdłuższym miesiącem z pewnością jest listopad.
Chociaż chwilami było nawet fajnie.
Spotkałam się na kawę z Zosią Stanecką, autorką książek o Basi (i nie tylko!). Zawsze przy spotkaniach osób, które znam z internetu, boję się, że nie klikniemy i będzie niezręcznie. Prawie nigdy tak nie jest, ludzie okazują się być przynajmniej tak samo fajni. Tutaj też od razu rozmowa potoczyła się sama.
Oczywiście w chwili, kiedy zaczynałam łapać balans i ogarniać, zachorowałam. Co wyrwało mi dwa dni z życia. W ogóle czuję pewne problemy z łapaniem balansu, szkoła to jednak zmienia rzeczywistość.
A kiedy już zaczęłam ogarniać i czułam, że moje życie wróciło na właściwe tory, to stało się to, co w takiej sytuacji zdarzyć się musi. Infekcja zęba. Antybiotyczek, perspektywa kanałowego leczenia i kilka dni i nocy wyjętych z życiorysu. Po doświadczeniach sprzed trzech lat oraz po ogólnych doświadczeniach życia (bo to nie jest ani pierwszy, ani drugi raz, kiedy coś takiego mi się przytrafia), wykupiłam ubezpieczenie dentystyczne, więc zamiast finansowej ruiny przeżyłam tylko pewną niedogodność, że muszę się zajmować umawianiem wizyt.
Jeśli to nie jest sukces, to nie wiem co nim jest.
Kupiłam sobie nową piżamę. To nie jest wydarzenie? Ostatnie piżamy miałam sprzed przynajmniej dwóch lat. Jak nie więcej. Bo zwykłe śpię bez piżamy…Ale miałam ochotę na piżamę w niebieskie paski i poczułam, że to jest ta chwila.
Muzea i wystawy
Cult of Beauty: Lubię Wellcome Collection i ich ambitne wystawy. Ta akurat jest dość lekka. Nie zachwyciła mnie, chociaż wciąż uważam, że warto ją zobaczyć. Przyglądamy się pojęciu i pojmowaniu urody na przestrzeni wieków i w różnych kontekstach.
Najciekawszą sekcją był dla mnie film z wypowiedziami czarnych Brytyjek na temat ich relacji z włosami. Oraz dość dramatyczne zdjęcie liftingu skóry, po zobaczeniu którego jestem całkowicie pewna, że żadnego liftingu nigdy nie zrobię.
RAF Museum: Myślałam, że to nie będzie ciekawe. Phi, samoloty, przecież nie lubię nawet latać. A jest bardzo ciekawe. Jest to też świetne muzeum do zabrania dzieci, nawet toddlerów. Zasadniczo – prawie wszystko można dotykać, można biegać, sale są wielkie jak hangary więc krzyczenie nikogo nie razi. Poza tym są gry, symulatory, mnóstwo guzików to wciskania, dotykowych ekranów, zabawkowych samolotów do wchodzenia do nich, prawdziwych samolotów do wchodzenia do nich. To jedno z najbardziej przyjaznych dzieciom muzeów w jakich w życiu byłam.
A dla dorosłych…moralne rozważania o zasadności bombardowań, RAF w świetle zmieniającej się w XX wieku Wielkiej Brytanii.
Ciekawe. Darmowe. Polecam z całego serca.
PS Kawiarenka jest bardzo dobra, ale droga. Jeśli ktoś nie chce wydawać pieniędzy (zapłaciliśmy ponad 40 funtów za lunch dla naszej rodziny), to dobrze zabrać prowiant.
Postal Museum: Jeśli nie sądziłam, że samoloty są ciekawe, to poczta tym bardziej. A nie tylko muzeum jest świetne, to jeszcze dowiedziałam się mnóstwo o historii UK w ogóle, a Londynu w szczególe. Na przykład, że państwowy system pocztowy zapoczątkował…Henryk VIII. A pierwszy znaczek świata powstał za królowej Wiktorii.
To kolejne miejsce pełne atrakcji dla dzieci i wprost stworzone dla nich. Można przymierzać mundury, można wciskać mnóstwo rzeczy, wysyłać przesyłki pneumatyczne, sortować listy, przejechać się podziemną kolejką, która istnieje od ponad stu lat. Po prostu bomba.
Bilet kosztuje 16 funtów za dorosłego i 9 za dziecko, ale można wracać na tym samym bilecie przez kolejny rok.
Książki
Dania. Tu mieszka spokój: Jak sama nazwa wskazuje, tematem jest Dania.
Autorka, Sylwia Izabela Schab, jest profesorką na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, w Danii pracowała w szkole językowej. Zna temat zarówno od strony naukowej i codziennej.
Większość książki czyta się dobrze, wchodzi łatwo i jest ciekawe. Dobra pozycja wejściowa dla kogokolwiek zafascynowanego tak krajem, jak i po prostu czytaniem o kulturze i ludziach. Przyznaję szczerze, że dowiedziałam się całkiem sporo i czuję się zachęcona do odwiedzenia kraju, który dotąd nie był wysoko na mojej liście zainteresowań.
Są wady. Samą końcowkę, przyznam, przewijałam na Kindlu, bo były to polecenia książek do przeczytania i dlaczego warto. Sama nie po takie polecenia sięgnęłam po książkę, więc mnie to przeszkadzało, ale zdaję sobie sprawę, że ten aspekt może być dla wielu osób wartościowy.
Zaskakuje mnie także niezmiernie niemal zupełne pominięcie tematu manifestu filmowego Dogma 95, pojawia się w dwóch zdaniach, a jego wartości są niezwykle charakterystyczne dla duńskiej kultury w ogóle. Wolałabym rozdział o Dogmie i Von Trierze, zamiast rozdziału o związkach Danii z Polską.
Ale to ja. Ja musiałam studiować ten manifest na uniwersytecie 😉
Musiałam się czepić, ale poza czepialstwem, na pewno polecam pozycję.
Britney Spears The Woman in Me: Tak, wszyscy, którzy twierdzą, że jest napisana prostym językiem, mają rację. Być może Britney jest najzwyczajniej w świecie prostą dziewczyną, nie pozuje na kogoś innego. Zaczęła pracować jako dziecko, jej wykształceniem jest scena.
Jednocześnie jest osobą bezpretensjonalną. Ta biografia stoi wiele wyżej niż książka księcia Harry’ego, bo Britney po prostu jest zwyczajną miłą dziewczyną i naprawdę niezwykle ją skrzywdzono.
A jednocześni krytykuje jedynie swoich rodziców, za stworzenie okoliczności, które ją niszczyły, zupełny brak wsparcia i egoistyczne zachowanie, kiedy była w kryzysach.
Justin ją zdradzał? Nie rzuca nazwiskami z kim. Paris wciągnęła ją w imprezowanie? Pisze o niej tylko miło.
Pisze, że sobie nie radziła, zachowywała się źle, bywała okropna.
Czy to poza? Może.
Jak dla mnie ta książka działa świetnie jako demitologizacja showbiznesu i samych gwiazd. Nie jest to literackie osiągnięcie, natomiast jest to pozycja warta uwagi.
Filmy i seriale
Wednesday: Tak, jestem człowiekiem z Księżyca, który jako ostatni w internetach nie obejrzał tego serialu. W momencie, kiedy był popularny, zupełnie nie miałam na te klimaty nastroju. Teraz miałam i bawiłam się dobrze.
Niemal. Ponieważ nie cierpię głównej bohaterki. To trochę taki sam zarzut jak w przypadku opisanego niżej serialu Starstruck. Tak, jesteśmy inni i mamy różne warunkowania i neurotypy i tak dalej. Wednesday zawsze była dziwna i cyniczna jako postać. Tutaj mnóstwo zachowań Wednesday jest po prostu…beznadziejnych. Nie jest dziwna i cyniczna, jest antypatyczna.
Kupuję bajkowo-horrorową rzeczywistość, zawieszam niewiarę we wszelkich aspektach.
Coleen Rooney: Zarówno dokument o Beckhamie, jak i o sprawie Wagathy Christie wciągnęły mnie. Niekoniecznie aspekt plotkarstwa i zachwytu celebrytami. To, jak pokazują naturę mediów i relacji między sławą, a poświęceniem prywatności fascynuje mnie.
Drug Pushers: Film będący klimatycznym i ideologicznym połączeniem “Erin Brockovitch” i “Big Short”. Przedstawiciele koncernu farmaceutycznego wciskają lek na ból lekarzom i pacjentom. Można się spodziewać, że nie skończy się to dobrze dla nikogo. Nie jest to arcydzieło kinematografii, ale solidny film. Emily Blunt i Chris Evans grają przekonująco, są emocje, wzruszenia, wściekłość.
Outnumbered: Dwoje brytyjskich rodziców, trójka dzieci w wieku szkolnym (nastolatek, podstawówka i zerówka). I życie, po prostu.
Ten serial wciągnęliśmy z Ellem chyba z kilkanaście lat temu, jako rozrywkę przed snem.
Teraz sami mamy dzieci w zbliżonym wieku i rany, jak mi to poprawia nastrój. Te niedorzeczne i niepedagogiczne zachowania, które uskuteczniają rodzice, bo są tylko ludźmi. Ten totalny domowy chaos. Ale wszystko koniec końców jest dobrze, bo w rodzinie jest miłość.
Starstruck: Hollywoodzki gwiazdor spotyka w londyńskim klubie zwyczajną dziewczynę, która nie ma pojęcia kim on jest. Lądują w łóżku. I okazuje się, że to coś więcej…ale z przeszkodami. Po pierwsze, związki nie są łatwe. A związki z celebrytą już w ogóle.
Serial wciągnęłam podczas choroby, w niecałe dwa dni. Jest tu zasadniczo bezstresowo i nawet drama nie jest powalająca. Były momenty, które serio mnie bawiły.
ALE…uważam, że jednak jest tu pewna toksyczność. Ze strony głównej bohaterki. Otóż jest ona bohaterką, którą co prawda da się lubić jak dziwną kumpelę, ale jest naprawdę niefajną osobą. Oprócz bycia zabawną, brak jej zalet. Jest egoistyczna, nieodpowiedzialna, wszyscy przejmują się nią, ale ona nie bardzo kimkolwiek. Nie twierdzę, że bohaterki muszą być sympatyczne i urocze, ba, sama lubię pisać humorzaste dziewczyny z problemami. Ale jednak osoba, o której uczucia zabiega tylu mężczyzn, która ma tak lojalnych przyjaciół, powinna mieć JAKIEŚ zalety. A tu ich brak. Oprócz, owszem, bycia zabawną. To trochę taki mokry sen dla kobiet, jakakolwiek nie będziesz, będzie ok i nie musisz się starać.
Co…no, nie jest fajnym przekazem.
Powiedzmy, że gdyby bohater był facetem, to uznalibyśmy to za nieco niefajne.
Ale jest tu jakieś pokłosie Bridget Jones. Może tu tkwi appeal…
Wywiad z wampirem: Nie, nie chodzi mi o film z Bradem Pittem i Tomem Cruisem. Jest serial!
Najpierw pomyślałam sobie, że to głupi pomysł. Jest już idealna ekranizacja, po co sobie strzelać w kolano, próbując się z nią równać. Powiedzmy sobie szczerze, Lestat to jedna z najlepszych roli Cruise’a. A i Pitt był w świetnej formie.
Ale ten serial ma dużo, dużo sensu.
Przede wszystkim – Sam Reid. Myślałam, że idealnego Lestata już mieliśmy, ale jest świetny. Cudownie przystojny, z cudownym głosem. Nie rozumiem, czemu Louis go nie kocha całym sobą, bo ja kocham.
Przeniesienie akcji do innych czasów i dodanie aspektów rasowych nadaje opowieści głębi i adekwatności do problemów naszych czasów.
The Crown sezon 6: Przyznam szczerze, że czytając jednogwiazdkową recenzję ostatniego sezonu “The Crown” na Guardianie, odczuwam pewne Schadenfreude.
Bo ja wiedziałam, że tak będzie. Pokusa, żeby przeskoczyć rekina, będzie zbyt silna. A robienie seriali o ludziach, którzy wciąż żyją i mają się, w większości, całkiem dobrze, nie jest jakościowe. Zwłaszcza, kiedy ich dotyczą restrykcje zachowania, które nie dotyczą nikogo innego i nie odezwą się słowem.
Co innego inspiracja, jak w przypadku wybitnej “Sukcesji”, która była przecież inspirowana wiecznie żywym Rupertem Murdochiem, a co innego gossipgirlowanie wydarzeń, które pamiętamy. Bo ja dokładnie pamiętam, gdzie byłam, kiedy usłyszałam o śmierci Diany i to są moje świadome wspomnienia prawie nastolatki.
Z jednej strony Schadenfreude, z drugiej strony – szkoda. Było coś szekspirowskiego i teatralnego w konflikcie między miłością sióstr, a odpowiedzialnością młodej kobiety wobec wielowiekowej instytucji, w dodatku w kostiumach z innej epoki. Czas dodał tej opowieści majestatu.
A teraz został tylko dziwny, paranormalny tabloid.
Jest źle. Naprawdę źle.
Fall of the House of Usher: Wzbraniałam się przed tym serialem, ale kiedy obejrzałam już wszystko inne co mnie interesowało, w końcu włączyłam i to. I podobało mi się jak dzikie. Jako nastolatka kochałam twórczość Poe, więc znajduję dużo fanowskiej radości w produkcji będącej połączeniem Sukcesji i gotyckiego horroru, na każdym kroku odnoszącej się do dzieł pisarza.
Spodziewałam się chały, a bawiłam się świetnie. Przynajmniej przez 6 odcinków, bo ostatnie dwa nie dowożą zakończenia dorównującego grozą początkowi, ale cóż, to wciąż serial Netflixa, a nie HBO :> A na odcinku “Maska Śmierci Szkarłatnej” nawet serio zrobiło mi się niedobrze i nie mogłam przestać o nim myśleć.
Jeśli to Twoje klimaty, to nie zawiedziesz się.
Filmy z dziećmi
Leo: Klasowa jaszczurka przeżywa kryzys wieku starczego dowiadując się, że ma 74 lata. Myśli, że zaraz umrze, bo ten gatunek żyje rzekomo 75 lat. Chce uciec z terrarium. Próbuje tego dokonać w weekend, kiedy uczennica zabiera go do domu. Zamiast tego spędza całe godziny na rozmowach z nią i doradzaniu jej w jej dziecięcych problemach. I tak z coraz to nowymi uczniami.
Blogowo
Swego czasu co miesiąc na blogu publikowałam kilkanaście tekstów. Z oczywistych względów od dobrych kilku lat jest mi z tym ciężej. Po pierwsze – bo dzieci. Po drugie – bo oprócz bloga jest instagram i podcast, każdy wymaga przynajmniej tyle samo pracy co blog.
W tym miesiącu podjęłam wyzwanie 14 tekstów i…jak widać, nie wyszło. Kto wie, może w grudniu…
Pisałam o 10 latach w Londynie.
Dzieliłam się macierzyńskimi trudnościami.
Po raz kolejny spisywałam sceny rodzinne.
Myślałam o weselach i ślubach.
Chwaliłam zdolne fotografki.
Dzieliłam się pisarskimi rozterkami.
Tłumaczyłam zalety small talku.
Podcastowo
Był to sezon podsumowań.
Opowiadałam o tym jak minęło mi 10 lat w Londynie.
Świętowałam 50 odcinków podcastu. Dziękuję, że jesteście ze mną od tylu odcinków i już od ponad roku.
Nagrałam też wspólny odcinek z astrolożką Agatą Julią, rozmawiając o tym, jakie perspektywy ma przed sobą partnerstwo Rishiego Sunaka z Davidem Cameronem, jak robi się horoskopy krajów oraz jak pogodzić racjonalność z zainteresowaniem ruchami ciał niebieskich.
A w grudniu mam nadzieję mieć całkiem sporo ekscytujących wieści i projektów…(nie, żadne ciąże, jakby co). Do zobaczenia!