Od razu zaznaczę:
WIEM, że miłość można celebrować w każdy inny dzień i nie tylko w Walentynki. Nie trzeba tego pisać.
WIEM, że są rodzice, których dzieci są słodkie, idealne i wszystko co robią jest wspaniałe, a nawet jak nie jest, to są zachwyceni bo tak wygląda miłość. Nie trzeba tego pisać.
WIEM, że są rodzice, którzy mają zupełnie inaczej.
WIEM, że masz takie dzieci, jak sobie wychowasz.
WIEM, że niektórzy mają dużo gorzej. Mają więcej dzieci. Albo dzieci wymagające jeszcze więcej opieki i uwagi.
WIEM, że mam szczęście, przywilej, dzieci cieszące się zdrowiem i w ogóle.
Skoro to już wyjaśnione, przechodzę do tematu głównego. Może nasze Walentynki rodziców przypominają Twoje i uśmiechniesz się, poczujesz ulgę lub chociaż zrozumienie.
A zatem. Walentynki.
Nie obchodzę. Nigdy nie lubiłam, chociaż niemal zawsze miałam z kim. Ale jakoś…no, nie chciałam i nie chcę.
Nawet gdybym chciała i to bardzo, w tej chwili jest…specyficznie. I zupełnie nieromantycznie.
Codzienność pełna jest miłości i “kocham cię” od rana do nocy. Toddlerka całuje mnie w kolana (bo tam dosięga) jak któraś z nas wychodzi z domu. Dzieci przytulają się do mnie non-stop. I kiedy mówię non-stop, naprawdę to mam na myśli. Gdy którekolwiek z nas na chwilę siądzie, zaraz przybiega któraś z dziewczyn i włazi nam na kolana. O chwilę bez tych atrakcji jest najciężej od dawna. O chwilę we dwoje, bez pisku, pytań, skoków, płaczu i śpiewania.
Miłość tkwi dla mnie w sms-ach “wszystko ok?” pisanych bez powodu lub “mruk mruk” albo “smok smok”. To teraz nasze płatki róż.
Owszem, pielęgnujemy związek. Kiedy się da staramy się zjeść razem lunch bez akompaniamentu dziecięcego duetu. Czasem się da wykraść moment, czasem w ogóle nie. Uwielbiamy rozmawiać, jasne. Tylko ostatnio jest jakoś ciężko. Kiedy staramy się mówić coś do siebie, zaraz następują krzyki “A MAMO A TATO A WIESZ ŻE…). I wiem, to nasza wina, nie wychowaliśmy. Mimo, że powtarzam “teraz rozmawiam z tatą, zaraz posłucham”. Jest też jednak coś miłego w tej ekscytacji małego człowieka i potrzeby zwrócenia na siebie uwagi w sprawach takich jak na przykład wulkany alko koale, prawda?
Moglibyśmy spędzać razem czas wieczorem i długo tak robiliśmy. Tylko ostatnio panna malutka chodzi spać między 21-23. I co jej zrobisz? Możesz nie dać spać w dzień. I tak chodzi spać tak samo. Możesz dać spać w dzień. Chodzi spać tak samo, albo jeszcze później.
A o 22 to ja już nie mam siły rozmawiać. Tak, kiedyś chodziłam spać grubo po północy i żyłam. Obecnie nie mam na to siły. Niestety.
I tak, wiem, nasza wina, źle wychowaliśmy.
Rozmawialiśmy ostatnio o romansach. Na samą myśl o romansie, robię się zmęczona. Bo musiałabym ogarniać to co teraz i jeszcze dodatkową osobę. I jeszcze zajmować się jej emocjami i potrzebami…Z pewnością nie mam na to zasobów. A jeśli Ell by chciał…jeśli znalazłby czas na romans i prace i odebranie dzieci na czas ze szkoły i przedszkola, to miałby zagwarantowany mój podziw.
Bardziej niż romans ekscytuje mnie wizja spędzenia całego dnia w łóżku…samej. Z serialami. No, mógłby być też mąż, byle się zbytnio nie rozpychał.
Czy narzekam? Troszkę. Bo wiem, że sama chciałam. Bo mimo wszystko dzieciaki są kochane i dają radość. Jesteśmy zmęczeni w tej chwili, minie.
Za kilka lat to wszystko będzie tylko wspomnieniem. Zatęsknimy. Będziemy chcieć, żeby nam siadać na kolanach, a nikt nie będzie chciał. Wiem o tym. Ale kurczę, czasami człowiek tęskni za romantycznymi uniesieniami tylko we dwoje, bez myślenia o kimkolwiek innym.
To wszystko ma jednak i pozytywną stronę. Kiedy macie dla siebie nawzajem tylko krótkie chwile, to cieszy mnie nawet piętnaście minut rozmowy przed snem czy przytulenie się w kuchni. Każdy moment jest cenniejszy. I nie ma sensu przeżywać rzeczy, które nie są naprawdę istotne. Nawet jak padamy na twarz, wiemy, że mamy wielkie szczęście.