Pomysł na napisanie tego tekstu przyszedł mi w drodze powrotnej z przedszkola. W ten dzień, kiedy moja trzylatka wstała przed 7 rano. Po tym, jak poszła spać o 23. Nie, zasadniczo nie ma już drzemek. W tym samym tygodniu druga córka rzucała butami po klatce schodowej, bo kazałam jej założyć nie te, które chciała. Pomyślałam wtedy, że każdy czyn i decyzja mają swoje konsekwencje i ja muszę żyć ze swoimi wyborami. Karmić je, odziewać i usypiać. Czasem myć jak śmierdzą. I akceptuję odpowiedzialność za własne czyny. Jak w „Makbecie”, którego dopiero co widziałam na scenie: “Sen zabił Glamis i dlatego. Kawdor nie zaśnie już nigdy!“
Mimo akceptacji własnego losu, przestrzegam innych.
Z moim mężem znamy się od gimnazjum i mniej więcej od tego czasu wiedziałam, że chciał mieć dzieci. Dorastaliśmy razem, relacja też. Miałam świadomość, że jeśli chcemy być razem, to w przyszłości jest na horyzoncie rodzicielstwo. Nie chodzi mi zupełnie o to, że mnie zmusił. Bynajmniej. Nie marzyłam o dzieciach najbardziej na świecie, ale zawsze gdzieś tam widziałam je w przyszłości. Jako etap życia, doświadczenie relacji, które chcę mieć. Sama byłam jedynaczką i miałam małą najbliższą rodzinę, więc zależało mi na stworzeniu własnej w nieokreślonej przyszłości.
Nie, nie żałuję.
Tak, jestem wykończona częściej niż rzadziej. Średnio co dwa dni mam ochotę rzucać mięsem. Ale wybrałam. Świadomie i dobrowolnie. Kocham moje dzieci. Stałam się lepszą osobą przez wysiłek w nie wkładany. Mam mnóstwo momentów, kiedy czuję ścisk brzucha z miłości, mam mnóstwo śmiesznych momentów. Jest to jednak wielki wysiłek. Więc nie daj się nikomu namówić na dziecko, jeśli Ty nie chcesz na pewno.
Jeśli potencjalna babcia mówi Ci, że będzie pomagać – pewnie nie będzie. Nie tak, żebyś miała życie jak przedtem. Jeśli koleżanka twierdzi, że zaleje Cię miłość niewyobrażalna jak tylko zobaczysz bobaska – mnie nie zalała. Niektórych zalewa, innych nie, albo dużo później.
Koleżanka stwierdziła kiedyś, prosto i bez ogródek, obserwując nas przez weekend – “teraz wszystko kręci się wam wokół dzieci, co?”. Tak. Nawet mając swoje życie, pracę, pasje, czas dla siebie (przy wsparciu drugiego rodzica…), to wszystko zawsze ustawione jest pod dzieci. Po prostu, musi tak być. One nie umieją w tej chwili ustawić niczego pod nikogo. Nie będą umiały jeszcze sporo lat. A nawet tego musimy ich nauczyć.
Sprzątam więcej niż kiedykolwiek w życiu, a to i tak za mało. Kiedy posprzątam jednego dnia, tak, że wszystko świeci się i pachnie, następnego jest już syf. Po prostu syf. Ile kosztują mnie dziecięce urodziny? Kilkaset funtów.
Podliczyłam dzisiaj w głowie i wychodzi mi, że przedszkole kosztowało nas na pewno jeden nowy samochód. Może dwa. A jeszcze nie koniec, czekają nas jeszcze dwa lata płacenia. O co mam w domu awantury? Pieniądze? Sceny zazdrości? Nie. O to gdzie zgubiła się spinka z Kociego Domku Gabi i dlaczego każę założyć do szkoły buty na wf w dzień, kiedy ma być wf. Karczemne awantury. Często mnie to bawi. Często też krzyczę. Staram się nie, ale zdarza się pewnie średnio kilka razy w tygodniu.
Rozumiem zupełnie, że można nie mieć ochoty wysłuchiwać irracjonalnych inb od rana do nocy. Można sobie chcieć spokojnie spać, wyjeżdżać na spontaniczne weekendy za miasto, rozmawiać w spokoju z dorosłymi, mieć dużo spontanicznego seksu o dowolnej porze. I nie uważam, że jest to egoistycznym albo gorszym wyborem. Myślę, że gorszym wyborem jest obwinianie o swoje własne decyzje dzieci, wymaganie od nich rzeczy, które powinniśmy sobie sami zapewnić jako dorośli, złe traktowanie ich.
Rodzicielstwo jest super, jednak w ogóle nie wygląda jak na pastelowych fociach. To bóle brzucha z nerwów i niepewność. To boot camp. Moim zdaniem uśmiech bombelka nie wynagradza wszystkiego. Są wspaniałe chwile i wielkie zalety relacji z własnymi dziećmi, które uwielbiam, okupione są jednak kosztami. Ja uważam, że ten koszt mi się opłaca. Nie uważam, że musi opłacać się każdemu. Uważam zatem pytanie “kiedy dzieci” za bezsensowne. Jeśli ktokolwiek zainteresowany jest prawdziwą rozmową, pytanie brzmi “czy chcesz dzieci”.
Sama nie wyobrażam sobie namawiać nikogo. Nie wszyscy muszą podejmować się tych samych wyzwań. Ja nigdy nie skoczę na bungee, ze spadochronem, ani nie będę podróżować kilka miesięcy po Azji. Czemu każdy miałby nadawać się do wychowywania małych ludzi, a przede wszystkim – chcieć tego? Rozmawiając z osobą zdecydowaną, chętnie wesprę ją moim doświadczeniem, radą, otuchą. Ale namawiać kogokolwiek? Nigdy! Tak jak głupie jak namawianie mnie na bungee. Nie i już.
Jeśli to wszystko brzmi słabo, to rozumiem.
Jednocześnie – nigdy nie żałowałam. Poza chwilami w głębokiej depresji. Ale dopiero dzieci popchnęły mnie do wzięcia leków. Dzięki lekom poprawiła się diametralnie moja jakość życia. Więc w pewien sposób, uzdrowiły mnie. I pierwszy raz mam dni, tygodnie, miesiące, kiedy czuję się naprawdę…szczęśliwa. To jednak moja historia i moje okoliczności. Nie jestem nikomu w stanie obiecać tego samego. A nawet odradzam dzieci jako sposobu na szukanie siebie, sensu w życiu czy wyleczenie smutku. Tak się złożyło, że u mnie te sprawy się zbiegły, natomiast obarczanie małego człowieka zapewnieniem sobie szczęścia nie jest w porządku.
Piszę to we frustracji, przeplatanej chwilami zachwytu. Potrafię wieczorem już tęsknić za starymi dobrymi czasami, które właśnie trwają, żeby od rana budzić się wkurzona, bo ktoś się na mnie wdrapuje i wierci. Bardzo identyfikuję się ze stwierdzeniem, że nie zdawałam sobie kiedyś sprawy, co to znaczy być zmęczoną i nie mieć czasu. Jednocześnie wtedy też byłam zmęczona i nie miałam czasu. Tylko inaczej.
Każdemu, kto nie chce dzieci, przyklaskuję. Świat potrzebuje dobrych cioć i wujków. A także tych znajomych, z którymi możemy uciec na weekend bez dzieci, albo napić się wina po naprawdę ciężkim tygodniu.