Im dzieci są starsze, tym jestem szczęśliwsza w moim macierzyństwie.
W tym frazesie, powtarzanym niewyspanym, świeżo upieczonym matkom, że jeszcze będzie się tęsknić za bobaskiem czy za toddlerem, jest niestety ziarno prawdy. Chociaż czerpię więcej radości ze śmiesznych konwersacji moich córek niż gęgania bobasa, kiedy patrzę na ich zdjęcia sprzed kilku lat, zalewa mnie tęsknota za ówczesną niewinną, nieświadomą słodyczą. Wciąż są słodkie, nawet bardzo. Ale inaczej. Wcale nie chciałabym jednak żeby znowu były malutkie. Bo teraz są zabawne i mądre zarazem. Bo uwielbiam patrzeć jak uczą się nowych rzeczy. Myślę, że po prostu chciałabym…kolejnego bobasa.
To magiczne działanie sił natury, bo racjonalnie naprawdę doceniam zakończenie pewnych etapów. Nieprzespane noce, pieluchy i koszmarne pieniądze płacone za przedszkole są już przeszłością. Ząbkowanie, kalendarz szczepień i inne ospy też. Mogę nosić co chcę bez zastanawiania się czy da się w danej bluzce czy sukience karmić. Mogliśmy w końcu, pierwszy raz odkąd jesteśmy rodzicami, spędzić sylwestra w większości poza domem.
Ale czy widząc bobaska, dostaję ukłucia żalu, że to już za nami i że też bym chciała? Bardzo często. Uśmiecham się na widok ciężarnych. Chociaż moje ciąże wspominam jako przemieszanie mdłości pierwszego trymestru i powalającą senność w kolejnych dwóch.
Na szczęście kiedy bobas zaczyna płakać, na przykład w samolocie, którym lecę sobie samotnie na jakiś fajny event, to ukłucie mija. Rozsiadam się wygodnie i rozkoszuję poczuciem, że uciszanie go nie należy do mnie. A gdy lecę samolotem z moimi dziećmi, problem też mnie nie dotyczy – zajmują się oglądaniem bajek albo przygotowanymi na lot zabawkami. Już nie załamuję się, że nie wiem co im dolega, bo mówią co im dolega – głód, pragnienie, zmęczenie czy ból.
Racjonalnie – lubię życie rodzinne z każdym rokiem bardziej i chyba z każdym rokiem bardziej kocham dzieci jako ludzi, za charakter, zalety i pomimo wad.
Ale tęsknota nie jest racjonalna. I czasem tęsknię.