Po wczorajszym przyprószonym śniegiem wpisie gdańskim, mam dla Was w końcu coś wiosennego.
Zima jest jednak tak szczodrą postacią, że nie mogła odejść bez małego podarku. Miałabym dzisiaj dla Was zdjęcia z Londynu, gdyby nie moje galopujące przeziębienie. Sama myśl o wejściu do pociągu i spacerowaniu przez kilka godzin, a także interakcji z ludźmi, która mogłaby skończyć się obsmarkaniem ich, raczej nie była zachęcająca. Pomyślałam sobie, że małe wiosenne kaczątka mogą być do smarków nastawione bardziej pozytywnie. Lecz nie. Chociaż w zeszłym roku o tej porze śmigały już radośnie, dzisiaj nie spotkałam ani jednego. Jeśli chciały mi tym coś przekazać, to małe dziobaki mogą być pewne, że do mnie dotarło. Nie jestem postacią pożądaną w kaczym świecie. No trudno.
Ell znalazł za to adoratora w postaci rudzika, który co chwila siadał za nim, po czym zauważony odlatywał jakby nigdy nic, by za chwilę wrócić i zaczynać zabawę od początku. Mój facet ewidentnie ma powodzenie wśród rudych.
Jeśli znieśliście moje niezbyt interesujące wywody o ptactwie, życzę Wam udanego tygodnia i obiecuję, że następnym razem zaprezentuję Wam jakąś bardziej intelektualnie zajmującą treść. A teraz idę smarkać.
// sukienka River Island, kapelusz Topshop, buty Zara //