Chociaż nie jestem wielką fanką Woking, o czym wspominałam już nie raz, ostatnimi czasy zaczyna mnie jednak fascynować. Miasteczko ma tak daleko posuniętą obsesję na punkcie 'Wojny Światów’ H.G. Wellsa, że zakrawa to na psychofanostwo. Tym bardziej zadziwiające, że Wells w bezceremonialny sposób zrównuje Woking z ziemią. Gdyby ktoś napisał opowieść o tym jak rozjeżdża mnie walcem albo rzuca na pożarcie wściekłym chomikom to chyba zaczęłabym się zastanawiać czy nasza relacja aby na pewno jest zdrowa. Ale nie w Woking. Woking to celebruje, cieszy się, upamiętnia. Nazywa imieniem autora puby, każdy możliwy tunel w mieście kafelkuje w apokaliptyczne sceny z powieści (naprawdę, każdy), stawia w centrum trójnoga (na wikipedii pierwsze zdanie w sekcji 'Culture’ głosi, że JEST TRÓJNÓG). Albo ma do siebie wielki, monstrualny dystans, albo galopujący death wish.
Wygląda na to, że Woking wywołuje w wielu osobach uczucia podobne do moich. Nie tylko Wells lubił sobie ulżyć w swojej twórczości. ’Town Called Malice’ The Jam również napisane było z myślą o Woking. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, mogło być gorzej. Można mieszkać w glaswegiańskiej dzielnicy Govan albo Gorbals. Oczywiście kiedy odkrywam, że nie jestem w swojej niechęci sama, robi mi się żal, wyobrażam sobie, że miastu jest przykro i od razu wydaje mi się milsze, puchate i kucyczne. Nie zdziwię się, jeśli będzie mi przykro je opuszczać.
PS Więcej widoków na kapelusz i kiziaka jutro.
Photos by Ell and me