Kiedy wyjeżdżałam na studia do Glasgow nie wiedziałam o tym mieście absolutnie nic. Nie byłam nawet wcześniej w Wielkiej Brytanii. Pełen spontan. Szybko znaleźli się znajomi znajomych, którzy próbowali w trzech zdaniach streścić mi niuanse życia w Drugim Mieście Imperium (tak, wiem, że niektórzy uważają, że tytuł ten należy się Birmingham albo Manchester, ale są oczywiście w błędzie ;). Na moje bardzo inteligentne pytanie 'no to jak tam jest?’ odpowiedź zawsze była taka sama. 'Eee…no…tego…brzydko’. Zachwycali się Edynburgiem, ale Glasgow zawsze było krytykowane.
Opinie tych osób nieco psuły mi humor i kładły się cieniem na na perspektywie nowego etapu życia w nowym miejscu. Pocieszałam się, że przynajmniej będę mieć w Edynburgu Ella, więc co jakiś czas zobaczę coś ładnego.
Szoku doznałam zaraz po wyjściu z pociągu. Stacji Glasgow Central absolutnie niczego nie brakuje i może z powodzeniem konkurować z najładniejszymi stacjami w Polsce czy Europie. Sama architektura centrum w pierwszej chwili przypominała mi widziany kilka lat wcześniej Paryż. Rzeczywiście w porównaniu do Edynburga w Glasgow jest mało zabytków, zwłaszcza, że w XIX wieku podczas przebudowy miasta architekci postanowili wyburzyć niemalże całą średniowieczną zabudowę. W tym samym okresie jednak miasto kwitło i dzisiaj, chociaż widać po nim wpływ mniejszych i większych kryzysów, wciąż jest laurką dla brytyjskiego imperializmu.
Nawet w Woking, które jest mniejsze niż moja glaswegiańska dzielnica, potrafię wymienić od ręki pięć przyjemnych oku miejsc. Starsza i mądrzejsza o sześć lat zdaję sobie sprawę, że jeśli ktoś nie widział niczego ładnego w Glasgow to znaczy, że po prostu nie widział niczego poza czubkiem własnego nosa. Poniższe zdjęcia (które zamieszczam dzięki uprzejmości mojego kolegi ze studiów Seana Andersona) to tylko mały wycinek miasta.