Pierwszy dzień wiosny to nie jest żaden dwudziesty pierwszy marca. To ten dzień, kiedy pierwszy raz mogę wyjść z domu bez skarpetek i nie musieć wysłuchiwać, że o siebie nie dbam. To ten dzień, kiedy w końcu zamiast grubego zimowego płaszcza zakładam prochowiec i z Buki transformuję się we Włóczykija. Dzień, w którym biegam po chodniku tak radośnie jak radosne są krowy wypuszczone po zimie na pastwisko. Wiem, Carrie Bradshaw nigdy by tak o sobie nie napisała. Nie jestem kól, glam i NY. Ale Carrie Bradshaw nigdy z niczego nie cieszyła się tak szczerze jak te krowy, więc może w tym tkwi problem.
Ostatnimi czasy kiedy już coś kupuję (a staram się jak najmniej) to dbam aby było inne od rzeczy, które mam już w szafie. Póki co romantyczne zwiewne sukienki wołają mnie zatem bez efektów, za to udało mi się zaprzyjaźnić z mokasynami z grzywką. No, może nie zaprzyjaźnić, bo póki co są dość krwiożercze. Będąc radosnym niczym cielątko warto pamiętać, że pierwsze spotkanie gołych nóg z nowymi butami bywa niebezpieczne.
Na chwilę obecną na co dzień pociągają mnie aseksualne, męskie stroje, chociaż z pokazów z Tygodnia Mody w różnych miastach zapisuję sobie głównie zdjęcia romantycznych sukni w kwiaty. Kto wie, może wkrótce w głowie wiosna wybuchnie mi feerią barw i wzorów. Póki co czekam na drugi dzień wiosny. Na razie się nie zanosi.
Zdjęcia Ell